19 kwietnia 2012

Janusz Palikot postuluje obniżenie składki na ZUS o 30%. Niższe wpływy do budżetu miałoby zrównoważyć zlikwidowanie umów na zlecenie i o dzieło. Zastanówmy się, czy to umowy „śmieciowe” nadają się do kosza, czy raczej argumenty Posła Palikota?


Przyjrzyjmy się nieco bliżej tym umowom, które określa się mianem „śmieciowych”: umowie o dzieło i umowie zlecenie. W przeciwieństwie do umowy o pracę, gdzie pracodawca jako płatnik opłaca wszystkie składki: emerytalną, zdrowotną, rentową, wypadkową i chorobową, umowa zlecenie obejmuje tylko pierwsze trzy składki, a więc emerytalną, zdrowotną i rentową. Składka wypadkowa jest opłacana tylko wówczas, gdy pracownik wykonuje pracę w siedzibie pracodawcy, składka chorobowa jest zaś dobrowolna. Relatywnie najgorzej przedstawia się sprawa ubezpieczenia pracownika, gdy pracuje na podstawie umowy o dzieło. Wówczas składka emerytalna, zdrowotna i rentowa opłacana jest przez pracodawcę tylko wówczas, gdy zawiera ją z własnym, już zatrudnionym u siebie pracownikiem (dzieje się to rzadko, ponieważ umowy o dzieło są wykorzystywane znacznie szerzej). Składki wypadkowa i chorobowa nie są opłacane.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Wchodzącym na rynek, młodym ludziom bardzo często oferuje się pracę na podstawie umowy zlecenie lub umowy o dzieło. Według rządowego raportu „Młodzi 2011” ponad 60% najmłodszych pracowników na rynku pracuje właśnie na podstawie tych umów. Są one dla pracodawców wygodne i elastyczne, pociągają za sobą koszty o około ¼ niższe, niż zatrudnianie „na etacie”. Nie obowiązują wówczas przepisy Kodeksu Pracy o terminach wypowiedzenia. Pracownik może być zwolniony w dowolnym momencie, często zatrudniany jest na krótki czas. Zmienność godzin pracy, zarobków, nieuregulowanie ponadto takich spraw, jak urlopy czy pomoc finansowa w przypadku choroby sprawiają, że dla wielu taka forma zatrudnienia nie jest stabilna.

 

To wszystko prawda, zastanówmy się jednak nad alternatywą, którą bynajmniej nie jest skasowanie opisanych form zatrudnienia. W obecnych warunkach na rynku pracy, kształtowanym przez przepisy prawne, nakładające nań sztywny gorset, umowy „śmieciowe” to pewien przejaw wolności i dla wielu osób jedyna możliwość na osiąganie jakichkolwiek zarobków. Uelastyczniają one w znacznym stopniu rynek. Na ich korzyść przemawia to, że jest wiele zawodów, w których umowy cywilnoprawne to najdogodniejsza forma świadczenia usług. Artyści, pisarze, filmowcy czy generalnie ta grupa ludzi, która ceni sobie niezależność, dzięki takim umowom może bardziej elastycznie zarządzać swoim czasem. Będąc zobowiązanym jedynie do osiągnięcia określonego efektu końcowego, powstaje możliwość poszukiwania innych zleceń czy pracy w domu, gdzie nie trzeba przestrzegać regulaminu, obowiązującego w miejscu pracy. Wysokie koszty uzyskania przychodu dodatkowo czynią z tych umów dość atrakcyjne formy zatrudnienia.

 

Ważniejszy jednak od osobistych udogodnień jest podstawowy argument, przemawiający na korzyść umów „śmieciowych”: dają one ludziom pracę, są, jak napisałem, podstawą wolności. Czy w imię zapewnienia pełnych praw pracowniczych pracodawca ma w ogóle nie oferować zatrudnienia i zarobków? Wysokie składki sprawiają, że może on zaoferować szukającemu pracy młodemu człowiekowi mniejsze pieniądze, nie tak duże, jakich by oczekiwał.

Janusz Palikot niesłusznie uchodzi za obrońcę i propagatora idei wolnorynkowych. Wielokrotnie dowiódł, że to, co mówił, było jedynie sloganem na użytek aktualnej sytuacji, by przypodobać się wyborcom lub powiedzieć po prostu coś innego, niż partia rządząca. Rozwiązanie, które proponuje lider Ruchu Palikota doprowadzi do absurdalnej sytuacji. Całkowity zakaz umów śmieciowych będzie oznaczał, że nawet mały, początkujący przedsiębiorca, chcący zatrudnić sprzątaczkę na zaledwie kilka godzin tygodniowo, będzie musiał podpisać z nią umowę o pracę!

 

Proponowana likwidacja umów „śmieciowych” doprowadzi do dalszego wzrostu bezrobocia. Wielu przedsiębiorców po prostu nie będzie w stanie tego zrobić i opłacać za zatrudnionych wszystkich składek. Skutek będzie taki, że albo zredukują zatrudnienie, albo uciekną do szarej strefy. Właśnie na tym budżet państwa straci, a nie zyska. Janusz Palikot tego najwidoczniej nie rozumie albo nie chce rozumieć. Niestety, podobnym niezrozumieniem istoty rzeczy wykazał się były szef „Solidarności”, obecnie Poseł Prawa i Sprawiedliwości, Janusz Śniadek, gdy w jednym z wywiadów stwierdził, że umowy „śmieciowe” naruszają wolny rynek i równowagę ekonomiczną, a ponadto przyczyniają się do wzrostu deficytu (sic!).

 

Jeżeli politykom i związkom zawodowym naprawdę zależałoby na poprawie sytuacji pracowników, powinni domagać się likwidacji ZUS-u, obowiązkowych składek ubezpieczeniowych, zdrowotnych i innych. Pracodawca mógłby wtedy zaoferować pracownikowi więcej. Gdyby na rynku usług ubezpieczeniowych i medycznych nie było dominacji państwa, a wolna konkurencja, ceny tych usług natychmiast by spadły. W obecnej sytuacji, państwo dokonuje, według słów Frédérica Bastiata, „legalnej grabieży”.

 

Osoba pracująca, której przez większą część życia potrącana jest z wynagrodzenia składka emerytalna, po przejściu na emeryturę dostatnie łącznie jedynie kilka procent całej odłożonej sumy, resztę przejmuje państwo. Obniżenie składki ZUS-owskiej, jak proponuje Janusz Palikot nic nie da w sytuacji, gdy cały system jest chory. Gdy do budżetu wpływają środki ze składek emerytalnych, przekazywane są one do ZUS-u. ZUS przekazuje część pieniędzy Otwartym Funduszom Emerytalnym, które lokują je, w sporej mierze, w obligacjach Skarbu Państwa. Skarb Państwa zaś i tak wspomaga ZUS, by starczyło na bieżące wypłaty. Jakby tego było mało, ZUS zaciąga ponadto kredyty w bankach komercyjnych. Gdy zabraknie mu środków do ich spłaty, ponownie dostanie zastrzyk finansowy od Skarbu Państwa. Dlatego, jak ostrzegał już szereg lat temu Robert Gwiazdowski, ekonomista i były członek Rady Nadzorczej ZUS, w ZUS-ie nie ma żadnych pieniędzy, ponieważ składki uiszczane w teraźniejszości na poczet przyszłych emerytur, przeznaczane są na wypłaty obecnym emerytom. Biorąc również pod uwagę, iż część krążących w ten absurdalny sposób pieniędzy znika w postaci prowizji i opłat oraz to, że rodzi się w Polsce coraz mniej dzieci, jest to klasyczne zjadanie własnego ogona.

 

Nie lepiej jest w służbie zdrowia. Przeciętny, zdrowy człowiek rzadko korzysta z usług lekarskich, mimo to permanentnie uiszcza składki zdrowotne. Służba zdrowia zaś znajduje się w opłakanym stanie, czas oczekiwania na swoją kolej urasta nieraz do monstrualnych rozmiarów, a za bardziej skomplikowane zabiegi i tak trzeba płacić. Służba zdrowia wcale nie jest „bezpłatna”, bo gdyby tak było, lekarze pracowaliby na zasadzie wolontariatu.

 

Tomasz Tokarski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 94 963 zł cel: 300 000 zł
32%
wybierz kwotę:
Wspieram