W piątek odbył się w Warszawie proaborcyjny i antyrządowy przemarsz. Grupy feministek, aktywistów LGBT i przede wszystkim dziesiątki tysięcy młodzieży wędrowały po stolicy, wykrzykując wulgarne hasła. Nie brakowało też alkoholu.
Centrum Warszawy przypominało w piątkowe popołudnie i wieczór upiorny zjazd proaborcyjnej i feministycznej młodzieżówki. Z kilku punktów miasta w kierunku Ronda Dmowskiego zmierzały dziesiątki tysięcy osób ubranych w ciemnych barwach, wyposażonych w często skrajnie wulgarne i bluźniercze tablice z hasłami, wykrzykujących obelżywe slogany.
Wesprzyj nas już teraz!
Z Ronda Dmowskiego, najwyraźniej nie wiedząc, co tak naprawdę powinni ze sobą zrobić, ruszyli w kierunku Żoliborza, gdzie znajduje się dom prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Tłum feministek, homoseksualistów i młodzieży natrafił jednak na policyjną blokadę. Około godziny 22:00 kierownictwo przemarszu wezwało jego uczestników do rozejścia się.
Tym razem nie doszło do ataku na kościoły; niemała w tym zasługa środowisk narodowych, które wraz z żandarmerią broniły świątyń w najgorętszych punktach, na Krakowskim Przedmieściu oraz na Placu Trzech Krzyży.
Obraz po przejściu tłumu budzi tylko zażenowanie i smutek. Porozrzucane butelki po alkoholu, wymalowane na chodnikach i murach niepoważne, wulgarne hasła, a przede wszystkim – potężny niesmak. W piątek, wbrew szumnym zapowiedziom, nie było bowiem „kobiet walczących o swoje – rzekome prawa”. Była po prostu niewychowana, zmanipulowana przez hunwejbinów cywilizacji śmierci młodzież, która, w obliczu wprowadzonego w kraju zdalnego nauczania, postanowiła zabawić się – i dać wyraz swojej ogólnej frustracji.
Bo gdyby spytać uczestników przemarszu, czego tak naprawdę chcą, to poza
sloganami o „aborcji na żądanie” oraz wulgarnym słowem na „w…” doprawdy – niewiele mogliby chyba powiedzieć…
Pach