31 lipca 2020

Br. Tadeusz Ruciński FSC: Tam Ojczyzna, gdzie…

(Fot. Piotr Gesicki/ Forum)

Wystarczy najpierw podważyć wartość ojców i ojcostwa, by potem zanegować miłość do Ojczyzny, a w końcu odrzucić istnienie Boga, który jest Ojcem. I tak uczyni się z ludzi – nawet nie sieroty – ale coś na kształt hodowlanego stada…

 

Kto miał do czynienia z chłopcami wychowywanymi tylko przez matki i nie znającymi swoich ojców, ten wie, jak wielkie jest ich pragnienie odnalezienia i poznania swojego ojca, choćby nawet był tak zły, jak opowiada o nim nie jedna matka. Jeden z takich chłopców powiedział mi: „Nie widząc swego ojca i nienawidząc go po opowieściach matki – ja nie wiem, jak mam być mężczyzną. Naśladuję to jakiegoś faceta, to aktora, to znów starszego kumpla, ale to nie to. Wolałbym walczyć z ojcem niż go nie mieć”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

To nie jest tylko dramat wspomnianych chłopców. To zaczyna być nasz wspólny problem. Wizerunek ojców tworzony przez media jest coraz gorszy, czasem wręcz upiorny. Patriarchat i rodzina z ojcem na czele jest w mediach tylko przestrzenią wojen, przemocy, okrucieństwa, samczej dominacji, religijnych represji i nieludzkich praw. A ojcostwo jako takie, jest ukazywane jako zbędne, a nawet szkodliwe w wychowaniu. Stąd Ojczyzna – z racji swojego źródłosłowu i tworzona głównie przez praojców, dziadków i ojców – też staje się pojęciem pustym lub wręcz groźnym, bo rodzi nacjonalizm, czyli czystki etniczne…

 

Dlatego w życiu i w wychowaniu wraca do popularności powiedzenie: „Tam ojczyzna, gdzie mi dobrze” (pytanie: brzuchowi czy duchowi?). O. Józef M. Bocheński powiedział: Symptomem rozkładu na Zachodzie jest to, że ludzie nie chcą mieć dzieci, a młodzież nie chce służyć w wojsku. Narody, które nie chcą być gotowe dać za wolność krwi oraz nie chcą najzwyczajniej w świecie pączkować, popełniają samobójstwo.

 

Kiedy patrzę w Częstochowie na uroczystą procesję w kolejną rocznicę powstania Armii Krajowej, widzę nielicznych już jej żołnierzy – wciąż dumnych z mundurów, które włączają ich w łańcuch dziedzictwa polskich zmagań o to, co było święte dla narodu. Dla nich „Bóg – Honor – Ojczyzna” nie było pustym dźwiękiem, bo byli gotowi poświęcić za to swoje młode życie. Ze sztandarami przez nich niesionymi czy honorowanymi, idzie trochę harcerzy. Po niektórych z nich widać, że czują powagę tej sprawy, tych znaków i wartości tej „dziwnej” Ojczyzny, która zawsze więcej żądała niż dawała, a mimo to była kochana… Ale obok, wśród gapiów, zawsze znajdą się młodzi cynicy, którzy patrzą na to, jak na pochód przebierańców, nacjonalistów (słowo „patriota” tylko z tym się im kojarzy), którzy w ich mniemaniu  jeszcze dziś „podniecają się tym prawicowym zabobonem – Ojczyzną”. Ale ci gapie stoją, jacyś tacy byle jacy. Oni za nikogo chyba nie oddaliby życia. Czy są więc tego życia godni?

 

Daj nam, Boże, żyć w pokoju, bez wojny i przelewania krwi! Jednak straszno jest żyć pomiędzy dorastającymi ludźmi, którzy nie znają swoich wielkich przodków. Którzy nie chcą utożsamiać się z bohaterami tego narodu (zarażeni pacyfistycznym antyheroizmem). Którzy nie mają czegoś absolutnie świętego, czego nie pozwolą nikomu poniżyć, odebrać sobie, sprzedać. Którzy powiązani są z rodakami tylko więzami interesów i koniecznością stadnego przetrwania.

 

Bo w końcu do tego dochodzi – bez Ojczyzny, dziedzictwa Ojców Narodu, Kościoła – człowiek staje się częścią stada. A bez Boga, który jest Ojcem, stado poddaje się panowaniu Matki Natury, która nie wymaga niczego więcej ponad zaspokajania biologicznych potrzeb według prawa dżungli. Jeśli więc człowiek nie chce wyrastać ponad biologię, to bydlęceje. A stada bydląt łatwo poddają się hodowli, czy produkcji zmutowanej genetycznie, sztucznie tuczonej, stłaczanej na coraz mniejszej powierzchni trzody, obsługiwanej przez maszyny i komputery.

 

Może więc w naszym wychowaniu (które nie jest hodowlą) zmieniać owe powiedzenie o ojczyźnie tam, gdzie dobrze, na „TAM  OJCZYZNA, GDZIE JEST BÓG I ŚWIĘTOŚCI, ZA KTÓRE MOŻNA POŚWIĘCIĆ ŻYCIE, BY ZYSKAĆ ŻYCIE WESPÓŁ Z BOHATERAMI, ŚWIĘTYMI, OJCAMI PRAW I SUMIEŃ”? Jest jeszcze inne powiedzenie: „Jeszcze Polska wtedy żyła, gdy za nią ginęli”.

 

Niech je zilustruje poniższe opowiadanie.

 

 

Mały, Święty… powstaniec

 

Pomniki są zwykle wysokie i dumne, tak jak dumni są ludzie z tych, co są na pomnikach. Są jednak także pomniki małe i pokorne – jak postać Małego Powstańca przy murach Starego Miasta w Warszawie. To taki mały chłopiec w o wiele za dużym hełmie, jeden z wielu małych chłopców, którym o wiele za wcześnie skończyło się życie, bo wróg-zabójca był o wiele za duży… Zawsze tam ktoś kładzie świeże kwiaty – może dlatego, że pomniczek mały, a małych się kocha, gdy wielkich się tylko podziwia.

 

1 sierpnia, czyli w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, przyszedł tam stary żołnierz. Położył pod nogi Małego Powstańca bukiecik niezapominajek i wyprężył się na baczność, z ręką przy daszku wojskowej czapki. Potem usiadł na występie muru i zaczął nucić piosenkę, którą kilkadziesiąt lat temu śpiewali powstańcy. Wtedy zbliżył się do niego zaciekawiony harcerz w mundurku. Chwilę stał też na baczność przed pomnikiem, a potem usiadł przy starym żołnierzu i zaczął nucić tę samą melodię. Żołnierz spojrzał na niego, chwycił go za ramię i przygarnął do siebie. Po chwili zaczął opowiadać:

 

 „Takich jak ty i on było tu wtedy wielu. Niewiele mieli lat, ale za to odwagi – aż za wiele… To, żeby Warszawa była polska, dumna i wolna było dla nich ważniejsze nawet od swojego życia. Ja też wtedy taki byłem – mały i dzielny – bo mężczyzna musi mieć serce żołnierza-obrońcy-bohatera. To powstanie to było istne piekło. Bomby leciały jak grad, ryczały samoloty i wyły syreny, a domy waliły się jeden po drugim. Czołgi miażdżyły rannych ludzi. Wszystko było w ogniu, w dymie i huku, a śmierć szalała jak stado demonów.

 

Był wtedy wśród nas taki całkiem podobny do niego – opowiadający stary żołnierz wskazał na Małego Powstańca – małe toto było, słabe i chude, ale sprytne i ruchliwe jak żywe srebro. Był ministrantem i skautem. Nawet dwa razy szedł pieszo w pielgrzymce z Warszawy do Częstochowy – o chlebie i wodzie. Marianek miał na imię. Gdy inni wokół płakali, przeklinali, jęczeli lub wyli z bólu – on był cały czas pogodny, jak błękit w jego oczach, którego w górze nie widzieliśmy już od kilku dni. Bo mimo tego piekła wokół, Marianek miał oczy pogodne jak bezchmurne niebo. I tymi oczami przypominał nam o niebie pod dymem, bombami i walącymi się ścianami. Pamiętam, jak mówił do jakiejś umierającej dziewczyny: „Nie bój się! Nad nami jest niebo i do nieba z tego piekła idziesz. Wytrzymaj, zaraz boleć przestanie. Tam już nic nie boli!”. Zresztą ten Marianek robił wszystko jakby po drodze do nieba. Kiedy go raz zapytałem, patrząc, jak przebiega do rannych pod seriami karabinu maszynowego: „Czy ty się w ogóle śmierci nie boisz?” –  to on mi odpowiedział: „Co tam śmierć – mnie mój Anioł weźmie od razu do nieba, bez pogrzebu!”

 

I tak zginął… Kiedy zobaczyliśmy, że ambulans pełen rannych jedzie wprost na minę i będzie wybuch, krzyczeliśmy, ale kto w tym piekielnym jazgocie mógł coś usłyszeć. I wtedy Marianek z parapetu okna skoczył wprost na tę minę… Żeby wybuchła przed ambulansem… Mały dzieciak, a jakie miał wielkie serce! Nikt z nas nie pomyślał, że właśnie tak można tych kilkunastu rannych uratować… „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”.  – „I co z nim się stało?” – zapytał zasłuchany i zdumiony harcerz. – „Nic z niego nie zostało – odpowiedział stary żołnierz. – I nie miał więc też pogrzebu. Tylko wszyscy powstańcy stanęli tam na baczność jak przed pomnikiem bohatera. I chyba naprawdę ten jego Anioł wziął go wprost do nieba. Bo wiesz, wtedy na kilka chwil dymy się rozwiały i zobaczyliśmy błękit – jakby Anioł robił drogę temu małemu Świętemu…”

 

Stary żołnierz umilkł, a harcerz spojrzał uważniej na twarz Małego Powstańca. Wyglądał on tak, jakby patrzył gdzieś bardzo daleko – dalej niż widać. Nad nim było czyste, spokojne niebo, po którym latały jaskółki.

 

– „Czy wiesz, kto to jest Anioł? – zapytał harcerza stary żołnierz.  – To ktoś taki: „pół-ptak i pół-miłość”. Tak pisał bowiem o nim Krzysio Baczyński, także powstaniec i poeta. On też wtedy zginął, zaraz po Marianku. Bo dobrych ludzi to chyba Anioły prowadzą do nieba na skróty…”

 

Br. Tadeusz Ruciński

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie