23 grudnia 2012

Reforma zdewastowała muzykę liturgiczną (II cz.)

(Zespół Monodia Polska. Fot. Monodia.pl)

Kwestia ludowego śpiewu nabożnego stanęła na wokandzie, jest już obecna. Działają bractwa śpiewacze, w różnych ośrodkach akademickich czy duszpasterskich pojawiają się grupy, które zaczynają to praktykować. Mam na myśli, na przykład Trójmiasto, Kraków, Toruń, Poznań, Lublin… To znaczy, że coś zaczyna się dziać – mówi dla PCh24.pl Adam Strug, śpiewak, twórca zespołu Monodia Polska
 

 

Czy wykonywane przez Pana zespół Monodia Polska utwory zaczerpnięte ze „Śpiewnika pelplińskiego” przetrwały jeszcze żywe, gdzie indziej?

Wesprzyj nas już teraz!

 

–  Tak – są miejsca, gdzie pieśni te wykonuje się w zmodernizowanym Kościele, na przykład w parafiach wiejskich, w których z jakichś powodów do dziś dnia nie zbudowano instrumentu organowego, a proboszcz nie zatrudnił nikogo z keyboardem. Zdarza się też, że jest już organista, który prowadzi nabożeństwa na nową modłę, ale parafialna starszyzna jeszcze jest liczna i jeszcze przed Mszą ludzie śpiewają Różaniec lub pieśni czy Godzinki. Nawiasem mówiąc, dzisiaj znamy zaledwie Godzinki o Niepokalanym Poczęciu, a moja babcia śpiewała mi pięć rodzajów Godzinek, na każdy okres roku liturgicznego inne.

Jednak podstawowym obiegiem tradycyjnej muzyki kościelnej są pogrzeby, śpiewane do dziś dnia w całej Polsce, poza peryferiami metropolii. Na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych funkcjonuje na przykład zwyczaj, że wilniucy śpiewają po swojemu, a jeśli okolica zdominowana jest przez Kurpiów, to oni też się nie krępują i śpiewają przy zmarłym na swój własny sposób.

 

Owszem, jest to jednak ostatni dzwonek, by ocalić tę muzykę, gdyż zachodzi tu zjawisko zerwania naturalnego następstwa pokoleń. Do tej pory młode pokolenia angażowały się w podtrzymywanie tej muzycznej tradycji, w tej chwili już w to nie wchodzą. Coś się zmieniło. Najprawdopodobniej chodzi o to, że za sprawą reformy liturgicznej nie mają już motywacji i – przede wszystkim – oparcia w samym Kościele. Po prostu, gdy idziesz do kościoła i widzisz, że coś nie działa – a widzimy, że Novus Ordo jest po prostu źle skonstruowana, mamy  poczucie „uczestnictwa” w nudnej akademii szkolnej – to później wszystko, co wiąże się ze śpiewem religijnym czy kościelnym, źle nam się kojarzy. Mówiąc krótko, reforma mszalna wprost uderza w polską kulturę, a także w muzykalność wyjątkowo niegdyś muzykalnego narodu, jakim byliśmy i w enklawach nadal jesteśmy.

 

Nasze pokolenie czterdziestolatków miało jeszcze szansę dawny śpiew pamiętać z własnego doświadczenia, młodsi o dwie dekady już raczej pamiętać nie mogą.

 

Nawet starsze panie zostały już nauczone nowych śpiewów i przed Ewangelią, po protestancku wzywają Ducha Świętego za pomocą jakichś melodii Bogu niemiłych, a melomanom wstrętnych. Są już tym przesycone. Wystarczyło 30-40 lat modernistycznej ruchawki. Tę liturgiczną dziurę, która wytworzyła się po soborze musiano czymś wypełnić i ona została wypełniona. I tak, dla jednych był ruch oazowy, dla publiczności bardziej wymagającej ryt neodominikański (a właściwie pseudodominikański), dla lubiących podróże – Taizé, dla tych, którzy mieli kłopoty i nie wynieśli katolicyzmu z domu – myślę o neokatechumenacie – jest śpiew Kiko Argüello, dla każdego coś miłego. Mamy więc do czynienia z sytuacją, że z Kościoła polskiego, posiadającego prawdziwe, gromadzone tysiąc lat skarby (śródziemnomorskie światło chorału i to wszystko, co z niego się wywodziło, oraz rodzime perły muzykalności północno-zachodnich Słowian) niemal wymieciono depozyt muzyki katolickiej w lat zaledwie czterdzieści.

 

Jaka idea przyświecała założeniu Monodii?

 

Monodia Polska jest zespołem śpiewaczym, praktykującym pieśni przekazywane wyłącznie w tradycji ustnej. Naszym założeniem jest praca jak za króla Ćwieczka. Owszem, jesteśmy wprzęgani w różne przedsięwzięcia większe czy mniejsze, włącznie z muzyką teatralną, ostatnio opracowujemy też np. polifonię, ale to wszystko jest jakby dodatkiem. Przede wszystkim zajmujemy się tym, co w tradycji polskiej przekazywane było z pokolenia na pokolenie, nieprzerwanie, niemalże do wczoraj. Jako, że miałem szczęście wychować się w okolicy rozśpiewanej, wyrosłem w tym śpiewie, stąd zespół w sposób naturalny ma całkiem spory repertuar, zaczerpnięty od starszyzny, z którą obcowałem w latach 70., a byli to ludzie już wówczas wiekowi, czyli urodzeni pod koniec XIX wieku, a na pewno przed I wojną światową.

 

Najpierw poszła pocztą pantoflową informacja, że jest w Warszawie śpiewak pogrzebowy, który potrafi ośpiewać cały pogrzeb, czyli dwie noce i sam pochówek. A ponieważ nie jest to repertuar do solowych występów, skrzyknąłem znajomych, z którymi zetknąłem się wcześniej w różnych okolicznościach życiowych i muzycznych. Powód spotkania był utylitarny, nie było u początków zespołu jakiejś idei. A gdy już się spotkaliśmy, okazało się, że mamy potencjał, każdy z nas w swoim życiu w sferze muzycznej już czegoś dokonał. To pozwala nam w sposób komunikatywny opowiadać o polskiej kulturze muzycznej, która jest najpiękniejsza na świecie, która jest naszym skarbem, także na poziomie duchowym. Mówiąc krótko, to nie jest kwestia naszego chcenia, to nasz obowiązek.

 

Przedsięwzięcie znacznie rozwinęło się ponad tę myśl, która stała u początków zespołu.

 

Rozwinęło się, aż dziw, że to się kręci. Nie dajemy może zbyt dużo koncertów, ale nie w tym rzecz, lecz w sile rażenia. Zagadnienie polskiego śpiewu tradycyjnego (zwanego też ludowym, choć to określenie nieścisłe) za sprawą naszej działalności stanęło na porządku dziennym w środowiskach muzyki dawnej, muzyki kościelnej i muzykologicznych. Zdarza nam się pojawiać w Akademiach Muzycznych, konfrontujemy nasze kurpiowskie oryginały z adaptacjami Szymanowskiego czy Góreckiego, więc, można powiedzieć, iż zrobił się „ruch w interesie”. Oczywiście, jasne jest, że wsadzamy kij w szprychy, dlatego, iż adaptacje, o których wspomniałem nie wytrzymują konfrontacji z oryginałem. O ile Górecki jeszcze się broni, bo jest „malarzem”, powiedzmy, dosyć swobodnym, wyprowadza z kurpiowskich pieśni własne partytury, przestrzenne i rzeczywiście ciekawe, to już przy Szymanowskim wychodzi niezamierzony efekt karykaturalny i to boli, gdyż na Akademiach Muzycznych mamy nie fanów, ale wręcz wyznawców Szymanowskiego.

 

W tak zwanym środowisku jest więc oddźwięk, a czy zdarzają się i naśladowcy?

 

Jest wierna publiczność, z tym, że my przełamujemy ów schemat, podział wykonawcy – publiczność. Owszem, formuły koncertowej wyeliminować zupełnie nie sposób z naszego życia, ale często forsujemy u organizatorów formułę polegającą na tym, że zachęcamy słuchających, by śpiewali z nami, bo cechą tego śpiewu jest to, że śpiewają duże składy ludzkie.

 

Nas w zespole jest ośmiu, a powinno być czterdziestu, z tym, że logistycznie jest to niemożliwe, bo wtedy by zebrać wszystkich potrzebowalibyśmy autobusu. Dlatego jesteśmy w trakcie tworzenia przedsięwzięcia pod nazwą Wielka Monodia Polska. O ile skład podstawowy liczy osiem osób, to w tej otwartej formule, poszerzonej o naszych znajomych gdzieś z okolic, takich, którym Pan Bóg dał głos, już znacznie więcej. Przyjdzie moment, że zaśpiewamy tak, jak to powinno wyglądać, na przykład „Bogarodzicę” na czterdzieści męskich głosów, ale nie na podstawie zapisu nutowego, czy, nie daj Boże, polifonicznego aranżu, tylko tak, jak tę czcigodną pieśń zapamiętała i śpiewała moja babka. Podobnie z chorałem. Jednak nie zajmuję się nim, uważam wręcz, że wykonywanie chorału to też swego rodzaju powołanie (twierdzę, iż dla duchownych i nie widzę powodu, by ich wyręczać).

 

Jeśli zaś chodzi o naśladowców, to grup śpiewaczych, działających podobnie jak my (wyłącznie tradycja ustna, żadnych rekonstrukcji, naturalna emisja), na razie w publicznej przestrzeni nie widzę, ale mamy jedną zasługę jeśli chodzi o oddziaływanie Monodii i moje osobiście (siedzę nad tematem lat z góra dwadzieścia) w środowiskach, które wymieniłem wcześniej. Otóż, kwestia ludowego śpiewu nabożnego stanęła na wokandzie, jest już obecna. Działają bractwa śpiewacze, w różnych ośrodkach akademickich czy duszpasterskich pojawiają się grupy, które zaczynają to praktykować. Mam na myśli, na przykład Trójmiasto, Kraków, Toruń, Poznań, Lublin… To znaczy, że coś zaczyna się dziać. Niektóre grupy pielgrzymkowe (myślę tutaj przede wszystkim o tradycjonalistach indultowych, niegdyś od św. Benona, a obecnie od św. Klemensa w Warszawie) umieszczają te polskie pieśni w swoich śpiewnikach i ich używają. Coraz częściej pieśni owe podejmują też muzycy folkowi, ale o tym przez wrodzoną grzeczność nie wspomnę.

 

Po naszych śpiewach przychodzą ludzie, ci starsi nieraz ze łzami w oczach, bo im się przypomina, jak to było, a młodzi pytają „a co to jest?” nie mogąc uwierzyć, że to polska muzyka. Nie dzieje się to wszystko za sprawą naszej maestrii. W pieśniach jest wszystko czego człowiek na poziomie duchowym i estetycznym potrzebuje. My – po dawnemu – jesteśmy tylko instrumentami.

 

Widzi Pan szansę na to, że nowe pokolenie seminarzystów, nieznające tej muzyki z przekazów ani tym bardziej z własnego doświadczenia zachwyci się tą muzyką i wróci ona do świątyń na dobre?

 

Z jednej strony myślę, że młodzi seminarzyści nie mają lekkiego życia. Niejednokrotnie bowiem wchodzą w dobrej wierze na statek, który płynie w zupełnie innym kierunku niż się spodziewają. Czasem pracuję z grupami seminaryjnymi, znam wielu młodych, którzy zerkają w stronę Tradycji, ortodoksji, Mszy sprawowanej według rytu sprzed nieszczęsnej reformy, w stronę katolickiego śpiewu. Mówiąc krótko, modernizm, jak niegdyś arianizm, wymrze. Szkoda, że dzieje się to kosztem katolickich niegdyś narodów. Interesujące jest to, co oryginalne, wszelkie podróbki nie są ciekawe i poświęcanie im życia i własnego powołania nie ma, moim zdaniem, sensu.

 

Przyszłość Kościoła jest w Tradycji?

 

Zdecydowanie. Wbrew poglądowi, iż wiosną Kościoła są nowe ruchy kościelne twierdzę, iż są one przejawem jego judaizacji, względnie protestantyzacji, a najczęściej obu na raz. Modernizm jest bowiem według definicji św.Piusa X „sumą wszystkich herezyj”. Odnowa Kościoła przyjdzie ze środowisk tradycjonalistycznych.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiał Roman Motoła

 

Adam Strug założył Monodię Polską, zespół  śpiewaczy, wykonujący dawne polskie pieśni religijne i świeckie w wariantach  melodycznych zebranych w Łomżyńskiem i na Kurpiach Zielonych. 

Wiersze śpiewane przez zespół pochodzą ze Śpiewnika Pelplińskiego (1871),  liczącego 1 102 pieśni na cały rok liturgiczny. Zawiera on średniowieczne  anonimy, wiersze Kochanowskiego, Wujka, Bolesławiusza, Trembeckiego, Zabczyca,  Naborowskiego, Krasickiego i Karpińskiego.

Na repertuar Monodii Polskiej składają się też pieśni rycerstwa, barokowe  piety, śpiewane moralitety XVIII wieku, romantyczne pieśni dewocyjne, oraz  utwory nieskodyfikowane, będące wyrazem pobożności ludowej.

 

http://www.youtube.com/watch?v=rQHPszuhlas

 

http://www.youtube.com/watch?v=MQjhtmVgMW8

 

http://www.youtube.com/watch?v=YAFj7fRXMhA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 127 724 zł cel: 300 000 zł
43%
wybierz kwotę:
Wspieram