4 września 2018

„Dywizjon 303: Historia prawdziwa,” czyli lot bez formacji

(Piloci Dywizjonu 303, zdjęcie ilustracyjne. By nieznany; color: old photos in color [Public domain], via Wikimedia Commons)

Zaledwie dwa tygodnie temu obejrzeliśmy – nareszcie, po blisko 80 latach – pierwszy film fabularny o polskim dywizjonie 303, tak wsławionym w Bitwie o Anglię. Dziś, w rocznicę pierwszego lotu bojowego dywizjonu, oglądamy kolejny film. Tamten był angielski, ten jest polski. Który wyszedł lepiej? Hmm. To nie takie proste!

 

Bitwa o bitwę

Wesprzyj nas już teraz!

Jeszcze przed ukazaniem się obu filmów, pojawiły się głosy krytyki przewidujące, że obydwa dzieła wyjdą kiepsko ze względu na brak funduszy, i gdyby tylko producenci złączyli swoje siły, może dysponowaliby budżetem adekwatnym do tematu. Coś w tym jest. Ale warto tu jednak zaprotestować – otóż dywizjon 303 absolutnie zasługuje na to, aby robiono o nim więcej niż jeden film! I tak samo jako o dywizjonie napisano wiele książek, od osobistych wspomnień po szczegółowe opracowania historyczne – tak samo tutaj, mamy do czynienia z dwoma dziełami, które ukazują zupełnie inne aspekty tematu.

 

Więc bardzo dobrze, że mamy nie jeden, a dwa filmy o naszych bohaterach. Gorzej z tym, że niestety, obydwa filmy faktycznie wykazały istotne braki. O ile jednak w przypadku brytyjskiego 303 można było rzeczywiście podejrzewać, iż więcej pieniędzy dałoby znacznie lepszy film ze względu na mało porywające sceny lotnicze i efekty specjalne, o tyle w przypadku naszego polskiego Dywizjonu 303, pieniądze nic a nic pomóc nie mogły. Efekty specjalne i sceny lotnicze są tutaj wizualnie lepsze niż w 303, choć rzadsze i zdecydowanie mniej intensywne. Gra aktorska również jest tutaj przyjemniejsza – żaden z aktorów nie uwiera, zwłaszcza Maciej Zakościelny jest o niebo lepszym Zumbachem niż Iwan Rheon. Nie czuć więc braków budżetowych. Tymczasem, czy pieniądze mogłyby pomóc na brak wizji wywołany zmianą reżysera w trakcie produkcji, czy na chaos, jakim musi być scenariusz, pod którym podpisały się trzy osoby, a nad którym na dodatek unosi się duch autora książki?

 

Jak zaadaptować książkę-reportaż?

Film bowiem był przedstawiany jako adaptacja książki Arkadego Fiedlera, noszącej ten sam tytuł. Dywizjon 303 Fiedlera to książka-legenda: napisana w 1941 roku, już rok później dotarła do okupowanej Polski, i być może była największym polskim „bestsellerem” książkowym czasu wojny. Również po wojnie, niemalże wszystkie do dziś pokolenia Polaków spotykały się z Dywizjonem 303 bądź to jako lekturą szkolną, bądź to z własnej inicjatywy. Tak popularna książka musi być dobrym materiałem na film, to oczywiste. Tylko że bynajmniej tak nie jest! Fiedler zebrał szereg fascynujących reportaży o naszych pilotach. W krótkich epizodach, opisał różne aspekty ich życia, szczególnie pamiętne dni dywizjonu, bolączki, i tak dalej. Ta epizodyczność doskonale się sprawdza w książce – ale epizodyczny film, to inna sprawa!

 

Już brytyjski 303 sprzed cierpiał nieco na ten problem – fabule brakowało głębi i kierunku, ponieważ zbyt wiele było tam „obowiązkowych” scen, które budowały kontekst, a nie popychały postaci. Niestety, w porównaniu do 303, nasz polski Dywizjon 303 to nawet nie film epizodyczny: to zbieranina scen i wątków. Jak zgraja niezdyscyplinowanych lotników, lecą te sceny ogólnie w jednym kierunku, ale nie próbują nawet współpracować w formacji. Owszem, w tym bałaganie da się zidentyfikować kilka wątków, z który każdy mógł potencjalnie stanowić główną oś dobrej fabuły – ale wszystkiego tu jednocześnie za dużo, za mało, i bez porządku.

 

Dziwne wątki

Oto widzimy Jana Zumbacha zaangażowanego w dwa różne romanse, rozdzielone od siebie czasem i przestrzenią. Tu i teraz, w Anglii, wiąże się z brytyjską WAAF-ką nasłaną (!) na polskich pilotów przez majora z działu propagandy, właściwie z zupełnie niezrozumiałych powodów – ani to jakiś niecny spisek, ani życzliwość, takie nie-wiadomo-co. W tle tymczasem przewija się przedwojenny romans Zumbacha z niejaką Jagodą, córką inżyniera silników Kochana. Wątek ten również do niczego nie służy, poza absurdalnym w tym kontekście nawiązaniem do filmu Top Gun: zaczyna się bowiem tak, że panna Kochan zostaje zaproszona, aby opowiedzieć pilotom w Dęblinie o ograniczeniach ich silników lotniczych (tak, tak…). Kluczem do tego tajemniczego wątku jest kadr na wstępie filmu, gdzie całe dzieło dedykowane jest właśnie pani Kochan jako matce jednego z twórców. Kimkolwiek była prawdziwa pani Kochan, pomysł, aby w hołdzie swojej mamie wplątać ją w romans z Janem Zumbachem wydaje się… osobliwy. Biorąc zaś pod uwagę krótki metraż filmu (99 minut), ten hołd jest po prostu niewybaczalnym marnotrawstwem.

 

Równie niewybaczalny jest czas poświęcony na ekranie Niemcom. Niemcy, zgodnie z prawidłami gatunku, dzielą się na dwa rodzaje: są źli i głupi, oraz dobrzy i mądrzy. Ba, mamy dosłownie duet złego i dobrego Niemca! Pomiędzy Polakami a tymi Niemcami wywiązuje się sięgająca czasów przedwojennych rywalizacja, która skutkuje paroma powietrznymi pojedynkami. Tyle tylko że te pojedynki są tak zupełnie pozbawione emocji, że film na nich bardziej traci niż zyskuje.

 

A mimo to – warto!

Niemało tu padło słów krytyki. Czy jest tak źle, albo nawet tragicznie? Bynajmniej. Po pierwsze – w całym tym bałaganie niewiele jest autentycznie kiepskich scen, za to bywają sceny ciekawe i dobre – to jest znowu dziedzictwo bazowania na książce-reportażu. Sceny lotnicze się dobrze ogląda, a poza tym czasami zdarzają się wizualne perełki – Hurricane na tle wschodzącego słońca jest cudny! I trzeba przyznać, nawet te najbardziej absurdalne wątki uboczne są sprawnie zagrane; jeśli tylko wejdziemy do kina z założeniem, że przymykamy oko na pewne absurdy, to zostaniemy wynagrodzeni filmem, który bywa przyjemny, przeważnie nie razi, a przy okazji ukazuje sporo drobnych ciekawostek.

 

…A potem urywa się film. Dosłownie. Końcówka filmu sprawia, iż zaczynamy wątpić, czy to miał być film fabularny, czy raczej dokument. Widzimy montaże ze zdjęciami prawdziwego dywizjonu 303. Widzimy archiwalne materiały filmowe z rozmaitych źródeł, które nie wiadomo czemu mają właściwie służyć. Cóż – przy fabularnym bałaganie, trudno było o dobre zakończenie. Mimo wszystko, wybaczmy. Dywizjon 303 to nie jest wybitne kino i jako całość jest mniej ciekawy niż wcześniejszy 303 (pomimo jego mankamentów). Ale zobaczyć warto. Również dlatego, że może wśród oglądających znajdzie się jakiś młodzik, który zaciśnie zęby i powie – zobaczycie, ja to kiedyś nakręcę, ale jak trzeba!

 

I tylko jedna, ostatnia uwaga na koniec. Najgorsze w tym filmie nie są jego wady, ale jego towarzystwo w formie zapowiedzi innych „dzieł” polskiej kinematografii. Pół biedy głupawe komedie, ale Kler?! Jak można było to ścierwo umieścić przed filmem, na który będą chodziły wycieczki szkolne? Włos się jeży na głowie…

 

Jakub Majewski

 

 

„Dywizjon 303. Historia prawdziwa.” Polska 2018.

 

Reżyseria: Denis Delić. Scenariusz: Jacek Samojłowicz, Krzysztof Burdza, Tomasz Kępski. W rolach głównych: Piotr Adamczyk, Maciej Zakościelny, Cara Theobold, Antoni Królikowski, Anna Prus, Jan Wieczorkowski.

Czas trwania: 99 min.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(2)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie