28 września 2020

Dyplomaci czy agenci „tęczowych” zmian?

(Zdjęcie ilustracyjne. Źródło: unsplash.com (DDP))

Grupa kilkudziesięciu dyplomatów zabrała głos w sprawie… polskiego prawodawstwa dotyczącego przedstawicieli subkultury LGBT. Ta skandaliczna postawa ambasadorów w sposób naturalny rodzi pytania o charakter obecności tych osób w naszym kraju. Czy są w Polsce aby reprezentować własne państwa i służyć swoim ojczyznom, czy aby propagować skrajnie lewicową ideologię? To istotna różnica, bo o ile osoby z pierwszej grupy istotnie zajmują się polityką zagraniczną w oparciu o międzynarodowe traktaty, to tych drugich można jedynie uznać za zagranicznych aktywistów finansowanych przez obce rządy.

Od Stanów Zjednoczonych po Australię, od Argentyny po Japonię, od RPA po Szwecję. Szeroką ławą poszła Ambasada Królestwa Belgii w Polsce, która koordynowała sporządzanie listu otwartego popierającego ruch LGBT, listu przedstawionego na ceremonii rozdania Koron Równości – imprezie organizowanej przez Kampanię Przeciw Homofobii.

Belgijska ambasada doskonale wiedziała do kogo skierować swoje słowa. Nie ma mowy o przypadku, o zbiegu okoliczności. Nie napisano bowiem listu do przypadkowej, mało znaczącej instytucji. Przeciwnie, jako adresata wybrano chyba najistotniejszą w Polsce organizację homoseksualnego lobby politycznego, co pokazuje, że przedstawiciele tegoż państwa są doskonale zorientowani na naszym krajowym „rynku” ideologii i organizacji społecznych.

Wesprzyj nas już teraz!

To oczywiście ani nic dziwnego, ani nielegalnego. Placówki dyplomatyczne muszą wiedzieć „co piszczy w trawie” państwa, w którym się znajdują. Czy natomiast może iść za tym działalność lobbystyczna? O ile przedstawiciele dbają o interesy lub wizerunek swojej Ojczyzny oraz działają w granicach prawa – wszystko jest w porządku. Co innego jednak w przypadku działalności ideologicznej.

Zastanówmy się bowiem jak przyjęlibyśmy list ambasadorów Kuby, Korei Północnej i Chińskiej Republiki Ludowej wzywający Rzeczpospolitą do powrotu na łono państw socjalistycznych i budowania swojego życia społeczno-gospodarczego w zgodzie z nieśmiertelnymi założeniami marksizmu i leninizmu? A co gdyby pracujący nad Wisłą dyplomaci z krajów Organizacji Współpracy Islamskiej wezwali rząd w Warszawie do uznania, że „nie ma boga prócz Allaha, a Mahomet jest jego prorokiem” i poczynienia realnych kroków w stronę islamizacji Polski?

Cóż… reakcje mogłyby być różne: od ignorancji, przez wyśmianie propozycji, po krytykę, a może nawet wezwanie przedstawicieli takich państw „na dywanik” Ministerstwa Spraw Zagranicznych z powodu mieszania się w polskie sprawy. Natomiast z całą pewnością nikt nie traktowałby takich apelów poważnie i nie rozważałby wcielania ich w życie. Powód jest jeden – i nie chodzi wcale o absurdalność takich wezwań czy ich błędny kierunek, a o suwerenność i godność naszego narodu. Polska nie jest bowiem niczyim pachołkiem, od którego można wymagać konkretnych postaw i w razie konieczności „rozstawiać po kątach”. Rzeczypospolita nie jest także niegrzecznym dzieckiem, które należy wychowywać i uczyć właściwego postępowania. Nasz kraj jest państwem niepodległym. Samodzielnie decydujemy o własnych prawach i nikt może zmuszać nas do przyjmowania oczekiwanych przez część społeczności międzynarodowej przepisów. I niezależnie czy chodzi o powrót na drogę socjalizmu, przyjęcie islamu czy realizację postulatów ruchu LGBT.

Zdaje się więc, że grupa ambasadorów podpisanych pod rzeczonym listem otwartym nieco się zagalopowała, a nawet zapomniała o swoich zadaniach oraz… prawie międzynarodowym.

Tak! Także prawo międzynarodowe nakazuje dyplomatom „szanowanie ustaw i innych przepisów państwa przyjmującego” oraz zakazuje mieszania się w jego sprawy. Mówi o tym ust. 1 art. 41 Konwencji wiedeńskiej o stosunkach dyplomatycznych: „Bez uszczerbku dla ich przywilejów i immunitetów obowiązkiem wszystkich osób korzystających z tych przywilejów i immunitetów jest szanowanie ustaw i innych przepisów państwa przyjmującego. Mają one również obowiązek nie mieszać się do spraw wewnętrznych tego państwa”.

Z kolei art. 3 tejże Konwencji mówi jasno o funkcjach misji dyplomatycznej. To między innymi:
„a) reprezentowanie państwa wysyłającego w państwie przyjmującym;
b) ochronę w państwie przyjmującym interesów państwa wysyłającego i jego obywateli, w granicach ustalonych przez prawo międzynarodowe;
c) prowadzenie rokowań z rządem państwa przyjmującego;
d) zaznajamianie się wszelkimi legalnymi sposobami z warunkami panującymi w państwie przyjmującym i z rozwojem zachodzących w nim wydarzeń oraz zdawanie z tego sprawy rządowi państwa wysyłającego;
e) popieranie przyjaznych stosunków pomiędzy państwem wysyłającym a państwem przyjmującym oraz rozwijanie pomiędzy nimi stosunków gospodarczych, kulturalnych i naukowych”.

Nie sposób w tychże zapisach dostrzec zgodę państwa przyjmującego na wysuwanie ideologicznych roszczeń przez przedstawicieli krajów wysyłających. Przeciwnie – widać raczej zakaz dla takich praktyk i konieczność poszanowania prawa obowiązującego w państwie przyjmującym. Czy więc sygnatariusze listu otwartego w interesie politycznego ruchu LGBT są w ogóle dyplomatami? Niech podpowiedzią dla wszystkich rozważających tą kwestię będzie fakt, że zarówno Polska, jak i państwa, które przysłały do nas przedstawicieli podpisanych pod owym listem, są sygnatariuszami owej Konwencji wiedeńskiej o stosunkach dyplomatycznych.

Rzeczpospolita bezapelacyjnie powinna wyciągnąć wnioski z postawy przedstawicieli tych kilku państw oraz instytucji i podjąć zdecydowane działania w sprawie. Nie może być bowiem zgody na traktowanie naszego kraju niczym niepełnoprawnego podmiotu prawa międzynarodowego, w stosunku do którego nie obowiązują reguły stosowane względem wszystkich innych podpisanych pod Konwencją. Jesteśmy przecież państwem niepodległym, suwerennym, jesteśmy stroną konkretnej umowy i musimy wymagać jej przestrzegania, zaś wszystkich naruszających zapisy i wręcz pośrednio kwestionujących podmiotowość naszego kraju muszą spotkać konsekwencje, których stanowczość winna uwzględniać podobne działania z przeszłości. Wszak wśród osób podpisanych pod homoideologicznym tekstem jest co najmniej jeden przedstawiciel obcego państwa, który już wcześniej mieszał się w polskie sprawy. Najwłaściwszą reakcją wobec tej osoby byłoby uznanie jej za persona non grata z powodu recydywy. Pozostałym zaś należałoby jednoznacznie i manifestacyjnie przypomnieć o ich prawach, przywilejach, ale też obowiązkach, zadaniach i zasadach, na jakich pełnią w Rzeczypospolitej swoją misję. Nikt bowiem nie będzie nas szanować, jeśli sami się o to nie upomnimy.

 

Michał Wałach

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie