1 grudnia 2017

Donald Tusk w Europie – bilans strat

(Donald Tusk. fot.Xinhua/FORUM)

Kiedy 1 grudnia 2014 roku Donald Tusk objął stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, Polacy zostali zasypani komentarzami na temat rzekomego uznania, jakim „Europa” darzy naszą Ojczyznę. „To wielki zaszczyt dla Polski”, „Jesteśmy jednym z najważniejszych państw UE”, głosili sympatycy ówczesnej koalicji rządzącej PO-PSL. Dzisiaj możemy powiedzieć, że zostaliśmy okłamani i zamiast „trząść całą Europą”, jesteśmy coraz bliżej jej opuszczenia.

 

Kim jest „prezydent Europy”?

Wesprzyj nas już teraz!

Funkcja przewodniczącego Rady Europejskiej powstała w roku 2009, kiedy to objął ją premier Belgii Herman Van Rompuy. Potrzebę stworzenia takiego stanowiska najlepiej obrazuje często powtarzana anegdota o Henrym Kissingerze. Ów amerykański dyplomata piastujący niegdyś stanowisko w Białym Domu zapytał: „Do kogo mam się zgłosić, żeby porozmawiać z Europą?”. Minęło 40 lat i problem, z jakim borykał się doradca prezydenta Richarda Nixona, został rozwiązany.

 

Dzisiaj, w trzy lata po objęciu przez Donalda Tuska stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej, mało kto w Polsce wie, czym zajmuje się były premier w UE. Ba! Problem ze zdefiniowaniem, kim jest „w Europie” Donald Tusk mają sami politycy, tak ochoczo zabierający głos na każdy temat. Przykładem jest m.in. Ryszard Petru, który zapytany przez Monikę Olejnik, jaki urząd w unijnych strukturach objął były premier, odpowiedział: „Cieszę się, że jest szefem… Że jest szefem… prezydentem Unii Europejskiej… (…) Że jest szefem Komisji Europejskiej… szefem Rady Europy… bo szefem Rady Europejskiej jest Barroso”.

 

Czym więc zajmuje się Donald Tusk i za co pobiera kilkadziesiąt tysięcy euro miesięcznie? Na oficjalnej stronie Rady Europejskiej można przeczytać, że:

– przewodniczy posiedzeniom Rady Europejskiej i kieruje jej pracami;

– czuwa nad przygotowaniami do posiedzeń Rady Europejskiej oraz nad ciągłością jej działań;

– przyczynia się do spójności i konsensusu na forum Rady Europejskiej;

– zdaje relację Parlamentowi Europejskiemu po każdym posiedzeniu Rady Europejskiej.

 

Ponadto zadaniem Donalda Tuska jest reprezentowanie wraz z innymi eurokratami Unii Europejskiej w kwestiach wspólnej polityki zagranicznej i polityki bezpieczeństwa oraz na szczytach międzynarodowych.

 

Tyle w teorii. A jak to wygląda w rzeczywistości?

 

„Wyznawca kompromisów” – odsłona pierwsza

Osoby broniące Donalda Tuska podkreślają, że jego kadencja to czas największego kryzysu Unii Europejskiej, na który złożyły się trzy wydarzenia: Grecja na skraju bankructwa, kryzys migracyjny oraz Brexit.

 

O ile w jakimś stopniu można bronić szefa RE w sprawie Brexitu (referendum w tej sprawie ogłoszono na rok przed objęciem przez niego stanowiska), o tyle w pozostałych przypadkach trzeba zapytać wprost: jak to jest, że wszystkie podejmowane przez niego działania ostatecznie zawsze stanowią realizację interesów największych graczy Wspólnoty, czyli Niemiec i Francji?

 

Jak bowiem wyglądał „mityczny” konsensus w sprawie kryzysu Grecji, w wyniku którego Unia Europejska stanęła przed widmem rozpadu strefy euro? Postanowiono, że wszystkie kraje UE zrzucą się na ratowanie ojczyzny Sokratesa. „Wynegocjowane” w ten sposób pieniądze od razu trafiły do największych europejskich banków – instytucji, które wcześniej tak ochoczo i bez mrugnięcia okiem udzielały Atenom kolejnych pożyczek. Uznano, że to najlepsze rozwiązanie i z miejsca odrzucono propozycje reform zaproponowaną przez premiera Grecji Aleksisa Ciprasa. Po co bowiem wprowadzać zmiany, skoro można narzucić wzięcie kolejnego kredytu, aby spłacić część poprzedniego?

 

Warto podkreślić, że najważniejsze decyzje w sprawie „kryzysu greckiego” podjęli szefowie Komisji Europejskiej, Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Europejskiego Banku Centralnego oraz kanclerz Niemiec Angela Merkel i prezydent Francji Francois Hollande. Dlaczego nie Donald Tusk – „prezydent Europy” i człowiek od „spójnej polityki UE”? Możemy się tylko domyślać.

 

Trzy oblicza, jeden wniosek

Jeszcze większą „wyrazistość” i „siłę” swojej pozycji w UE Donald Tusk zaprezentował na początku kryzysu migracyjnego. We wrześniu 2015 roku były premier powiedział kilka „oczywistych oczywistości” na temat „zabezpieczenia granic”. Jednak owe „zabezpieczenie” nie oznaczało zatrzymania fali migrantów szturmujących Europę. – Niektóre państwa członkowskie myślą o powstrzymaniu fali migracji, co symbolizuje kontrowersyjne ogrodzenie na Węgrzech, zaś inne wzywają do solidarności, postulując na przykład tzw. wiążące kwoty [dystrybucji uchodźców – red.]. Dlatego kluczowym wyzwaniem jest znalezienie wspólnego, ale ambitnego mianownika dla wszystkich – mówił wówczas Donald Tusk. Następnie zagrał na emocjach „nowej Unii”, czyli państw Europy Wschodniej: „Dziś kraje, które nie są bezpośrednio dotknięte kryzysem migracyjnym, ale doświadczyły solidarności od UE w przeszłości, powinny okazać ją tym w potrzebie. To pewien paradoks, że największe kraje w UE, jak Niemcy i Włochy, potrzebują naszej solidarności” – zaznaczył.

 

Jednak już trzy miesiące później poglądy Tuska w tej sprawie diametralnie się zmieniły. Pozwolił sobie bowiem na krytykę polityki „otwartych drzwi” dla migrantów, którą zapoczątkowała kanclerz Niemiec Angela Merkel. Wyraził wówczas swój sprzeciw dla „przymusowego rozdzielania imigrantów” narzucanego przez Brukselę. Ale i to nie okazało się ostatecznym stanowiskiem Tuska. W roku 2017 opowiedział się on bowiem za konsekwencjami dla krajów, które nie chcą przyjmować zadeklarowanych kwot uchodźców!!! Niektóre pomysły zakładały nawet kary w wysokości 250 tys. euro za każdego nieprzyjętego imigranta. – Jeśli rząd polski będzie jako jeden z 2-3 w Europie zdecydowany, aby nie uczestniczyć w tym solidarnym podziale obowiązków w sprawie uchodźców, to będzie to się wiązało nieuchronnie z pewnymi konsekwencjami. Takie są zasady w Europie – stwierdził.

 

Skąd te zmiany w podejściu Donalda Tuska do polityki migracyjnej? Możemy się tylko domyślać.

 

Nie mogę promować, ale mogę szkalować

Donald Tusk po objęciu funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej niejednokrotnie podkreślał, że pełniąc swój urząd musi w pierwszej kolejności dbać o interesy całej Europy. Zbyt duże wsparcie dla Polski mogłoby być bowiem źle odebrane przez Brukselę. Efektem tego podejścia jest… nieprzebieranie przezeń w słowach, jeśli chodzi o recenzowanie rządu Beaty Szydło, którego wizja Polski jest „gorsza i mniej precyzyjna” niż wizja prezentowana Donalda Tuska. On bowiem jest zwolennikiem „zacieśniania więzi w Europie” i „utrzymania dobrych relacji z Niemcami i z Francją”.

 

Za 10 lat mało kogo będzie obchodziło, czy Tusk miał drugą kadencję, czy PiS wygrał wybory, czy przegrał, jeśli okaże się, że Europa się rozpadła, a Polska znalazła się w kompletnym osamotnieniu na peryferiach. Tego nam nikt nie wybaczy. Ja tutaj na PiS za bardzo nie liczę, bo uważam, że czy świadomie, czy nieświadomie, robią wszystko, żeby ten czarny scenariusz stał się prawdopodobny – mówił Tusk w rozmowie z Tomaszem Lisem (grudzień 2016).

 

Tego typu sugestii na temat rzekomego „pełzającego zamachu stanu”, jaki odgrywa się aktualnie w Polsce, było ze strony Tuska znacznie więcej. Najlepszym ich podsumowaniem jest zamieszczony przez byłego premiera słynny już wpis na Twitterze: Alarm! Ostry spór z Ukrainą, izolacja w Unii Europejskiej, odejście od rządów prawa i niezawiłości sądów, atak na sektor pozarządowy i wolne media – strategia PiS czy plan Kremla? Zbyt podobne, by spać spokojnie.

 

Można zrozumieć, że były premier próbuje w ten sposób realizować własne cele polityczne i wspierać przeciwników rządu. Należy jednak pamiętać, że to Donald Tusk został nazwany przez rosyjskie media „naszym człowiekiem w Warszawie”; to jego rząd starał się wprowadzać przedstawicieli Rosji do największych spółek skarbu państwa; to w latach 2007-2015 doprowadzono niemal do zapaści polskie górnictwo, żeby wytłumaczyć potrzebę zakupu tańszego węgla z Rosji; i w końcu: to Donald Tusk, w do dziś niewyjaśnionych okolicznościach, powołując się na załącznik do Konwencji Chicagowskiej przekazał Rosjanom śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej. Czy była to strategia koalicji PO-PSL, czy też plan Kremla?

 

Co zyskaliśmy?

Czy osobisty sukces Donalda Tuska to również sukces Polski? Absolutnie nie. Co ciekawe ci sami ludzie, którzy trzy lata temu informowali o „jednym z największych polskich osiągnięć w ponad tysiącletniej historii naszego kraju”, dzisiaj albo nabrali wody w usta, albo winą za nieporadność byłego premiera obarczają polski rząd i/lub niestabilną sytuacją polityczną w UE.

 

Co poniektórzy trzy lata temu żywili płonną nadzieję, że idąc „na salony” Donald Tusk będzie potrafił wyjść poza ramy bieżącej walki politycznej i jako Polak stanie w obronie dobrego imienia Polski i w jakimś stopniu postara się wspierać swą ojczyznę. Wszystkie te nieudolne prognozy prysnęły jednak niczym bańka mydlana. Dziś nawet ci, którzy niegdyś mieli złudzenia co do roli Tuska w Brukseli muszą przyznać, że zamiast wsparcia Rzeczpospolita zyskała przeciwnika, który nie potrafił się nawet zająknąć, gdy na jej obywateli spadły oskarżenia o nazizm, antysemityzm czy łamanie demokracji (na przykład poprzez ograniczenie  sprzedaży pigułek wczesnoporonnych).

 

Donald Tusk pozostanie fikcyjnym „prezydentem Europy” jeszcze przez dwa najbliższe lata. Oby jego działalność w tym czasie ograniczyła się do podawania płaszcza Fransowi Timmermansowi. Bo każda jego interwencja w sprawie Polski wydaje się dziś z gruntu antypolska.

 

Tomasz D. Kolanek

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 133 333 zł cel: 300 000 zł
44%
wybierz kwotę:
Wspieram