18 czerwca 2012

Do trzech razy sztuka?

Dwieście lat temu, 22 czerwca 1812 roku cesarz Francuzów Napoleon I Bonaparte skierował do żołnierzy swojej Wielkiej Armii z nadniemieńskich Wilkowyszek odezwę zaczynającą się od słów: „Żołnierze, rozpoczęła się druga wojna polska”.


Tego samego dnia ponad sześćset tysięcy żołnierzy stojących pod rozkazami Napoleona rozpoczęło przekraczanie granicznej rzeki Niemen. Rozpoczęła się wojna cesarstwa francuskiego, a właściwie całej podporządkowanej mu Europy (od Portugalii po Księstwo Warszawskie) z Rosją. Wielka szansa na odbudowę dawnej Rzeczypospolitej. 14 września 1812 roku, po zwycięskiej bitwie z armią Kutuzowa pod Borodino, wojska napoleońskie weszły do Moskwy. Jako jedne z pierwszych w mury dawnej stolicy państwa carów wchodziły wojska polskie dowodzone przez księcia Józefa Poniatowskiego.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Potem, co wydarzyło się, znamy doskonale. Dramatyczny odwrót Wielkiej Armii (a właściwie jej resztek) spod Moskwy w kierunku Księstwa Warszawskiego i heroiczna postawa „wiernych do końca” oddziałów polskich, dzięki którym udało się m. in. przekroczyć Berezynę. Pod koniec 1812 roku stało się jasne, że Napoleon poniósł ciężką klęskę, a nadzieje na to, że „cud wielki całkowitego zabitej Polski zmartwychwstania” szybko nastąpi, okazały się płonne.

 

Morze literatury napisano na temat wojny 1812 roku i przyczyn klęski Napoleona. Wskazuje się więc – całkiem słusznie – na błąd strategiczny, jaki popełnił Napoleon szukając rozstrzygnięcia w jednej kampanii, nie chcąc rozłożyć jej na dwa lata. Jak podkreślał gen. Marian Kukiel polski historiograf tej kampanii, przełomowa w tym względzie okazała się decyzja Napoleona, który po zdobyciu Smoleńska, porzucił swoje pierwotne intencje zatrzymania się na linii Dniepru (mając w ręku to strategiczne miasto, zawsze kluczowe w kontekście rosyjskiej ekspansji na zachód i jej powstrzymywania) i kontynuowania marszu w głąb Rosji począwszy od wiosny 1813 roku. Po Smoleńsku, wedle słów samego cesarza, Napoleon „dał się wciągnąć” i zdecydował się na dalsze kontynuowanie marszu w kierunku Moskwy.

 

Maszerował co prawda na czele najliczniejszej armii, jaką kiedykolwiek udało się zgromadzić europejskiemu władcy, ale w tym wypadku ilość nie przekładała się na jakość. Obok stu tysięcy (w zaokrągleniu) polskich żołnierzy, walczących u boku Napoleona od kilkunastu lat, na Rosję maszerowały bowiem kontyngenty, których wartość bojowa była dość wątpliwa. I to nie tylko, jak w przypadku Portugalczyków, dlatego, że teatry działań wojennych kampanii 1812 roku był dla nich zgoła egzotyczny i obcy, ale przede wszystkim dlatego, że konflikt z Rosją postrzegali jako coś nienaturalnego, coś godzącego w ich najbardziej żywotną rację stanu. To przede wszystkim odnosi się do wojsk pruskich, których udział w kampanii rosyjskiej 1812 roku wymusił Napoleon na władcy Prus Fryderyku Wilhelmie III, który nie tak dawno (w 1805 r.) przy poczdamskim sarkofagu Fryderyka II Wielkiego przysięgał carowi Aleksandrowi I „wieczystą przyjaźń i sojusz”.

 

Napoleonowi udało się stworzyć wysoce dogodną dla nas sytuację, która ponownie zaistnieje po upływie ponad stu lat, tj. w sierpniu 1914 roku, gdy po przeciwległych stronach działań wojennych stanęli po sobie Rosjanie i Niemcy (obok wojsk pruskich w 1812 roku u boku Napoleona walczyło również szereg kontyngentów z mniejszych państw niemieckich skupionych w tzw. Związku Reńskim). Podkreślmy jednak, że w odróżnieniu od sytuacji z 1914 roku, wiosna i latem 1812 roku Prusacy walczyli z Rosja margle soi. Gdy tylko nadarzyła się okazja zmienili front. Jeszcze podczas odwrotu Napoleona spod Moskwy doszło do zawiązania tajnej konwencji wojskowej rosyjsko-pruskiej (tzw. konwencja w Taurogach), która miała wagę umowy sojuszniczej antyfrancuskiej.

 

Należy wszakże zwrócić uwagę na to, że kluczowe wydarzenia dla powodzenia „drugiej wojny polskiej” („pierwszą wojną polską” nazywał Napoleon już post factum wojnę francusko-prusko-rosyjską z lat 1806/1807, w wyniku której powstało Księstwo Warszawskie) rozegrały się na ziemiach polskich.

 

Zygmunt Krasiński (a właściwie Napoleon Zygmunt Krasiński, ojcem chrzestnym wieszcza urodzonego w 1812 roku w Fontainebleu był sam cesarz Francuzów) pisał pod koniec życia w jednym ze swoich listów: „Nie, mój kochany, dobrzy ludzie nic dla nas nie zrobią […] Ale wówczas Bóg, na pohańbienie dobrych ludzi, a na większą swoją chwałę każe szatanom odbudować Polskę i ci, którzy ją rozszarpali, będą walczyli na drgających jej członkach, wyrywając je sobie nawzajem i licytując się, kto uczyni więcej do jej wskrzeszenia”.

 

Napoleon był „szatanem”. W roku 1812 – od czterech lat – wojska francuskie (i u ich boku również oddziały polskie) krwawo tłumiły powstanie katolickich Hiszpanów walczących o Króla, Ołtarze i Ojczyznę, podobne powstania Francuzi tłumili także gdzie indziej (w Tyrolu i w Państwie Kościelnym); we francuskiej niewoli więziony był papież Pius VII. Napoleon nie był jednak jednym z rozbiorców, o których pisał wieszcz. Wręcz odwrotnie. To dzięki niemu powstało Księstwo Warszawskie, które faktycznie oznaczało przekreślenie dzieła rozbiorów. Aż do 1918 roku nie było państwa polskiego o większym zasięgu terytorialnym i z większa armią aniżeli to stworzone przez Polaków pod napoleońskimi auspicjami „małe państwo wielkich nadziei”.

 

Napoleon przywracał nadzieje. Dawał nam przykład, „jak zwyciężać mamy”. Rok 1812 także pod tym względem stanowił swoiste apogeum. Jeszcze dwadzieścia lat wcześniej Rzeczpospolita doby Targowicy i sejmu grodzieńskiego była upodlana przez rosyjskiego ambasadora i rodzimych zdrajców. W 1812 roku wojska polskie jako część zwycięskiej armii wkraczały do Moskwy.

 

„Z Napoleonem Bóg swą władzę dzieli”. Takie słowa wywieszano w Warszawie pod koniec czerwca 1812 roku, gdy na nadzwyczajnym posiedzeniu Sejmu Księstwa Warszawskiego w dniu 28 czerwca 1812 ogłoszono akt zawiązania Konfederacji Generalnej Królestwa Polskiego, który stwierdzał, że „Królestwo Polskie jest przywrócone, naród polski na nowo w jedno ciało złączony”. W duchu Konstytucji 3 Maja roku „sprawiedliwą i równą dla wszystkich odmiennych wyznań tolerancję”, zawarowując jednak katolicyzmowi status „religii rządowej”.

 

Nastrój był podniosły i były wielkie nadzieje. Jak pisała krótko po ogłoszeniu Konfederacji Izabela Czartoryska do swojego syna, księcia Adama Jerzego Czartoryskiego: „Słowo jest wyrzeczone i Polska istnieje. O Boże, Boże, wróciłeś nam ojczyznę i moje uszy zasłyszały słowa na zawsze w moim sercu wyryte, Polska żyje, Polska jest”. Po latach Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu” wspominając nastrój tamtych dni, pisał: „O roku ów! Kto ciebie widział w naszym kraju! […] Zdawna byłeś niebieskim oznajmiony cudem/I poprzedzony głuchą wieścią między ludem”.

 

To był rok entuzjazmu i rok trudnych wyborów. Spójrzmy w tym kontekście na zachowanie się dwóch ważnych postaci: Tadeusza Kościuszki i wspomnianego księcia Adama Jerzego Czartoryskiego. Ten pierwszy – „naczelnik w sukmanie”, bohater insurekcji, a wcześniej amerykańskiej wojny o niepodległość. Ten drugi – przyjaciel cara Aleksandra I (a jeszcze bardziej jego żony), do niedawna faktyczny kierownik rosyjskiej dyplomacji, od 1803 roku kurator wileńskiego kręgu naukowego.

 

Książę Adam – to od kilkunastu lat główna postać „orientacji rosyjskiej” w Polsce. Nie mylić z partią rosyjskich jurgieltników na wzór dawnych targowiczan czy „partii rosyjskiej” z czasów saskich. Czartoryski chciał odbudowy Polski w oparciu o Rosję, w myśl zasady „przez całość do niepodległości”. W swoich politycznych memoriałach pisanych zaraz po objęciu tronu przez Aleksandra I dowodził, że skupienie pod berłem Rosji wszystkich ziem polskich, będzie dla Polski najlepszym scenariuszem. W 1805 roku wydawało się, że ten scenariusz polityczny był bliski realizacji (tzw. plan puławski), gdy bardzo napięte wydawały się być relacje prusko-rosyjskie w związku ze wstrzymywaniem przez Berlin zgody na przemarsz wojsk francuskich na teatr działań wojennych przeciw Napoleonowi. Czartoryski radził Aleksandrowi twardą postawę wobec Prus, jeśli trzeba z wykorzystaniem siły militarnej. Przyjaźń do polskiego arystokraty u Aleksandra I nie była na tyle silna, by porzucić tradycyjny sojusz Romanowów i Hohenzollernów. Zamiast realizacji „planu puławskiego” nastąpiła wspomniana już poczdamska wymiana deklaracji przyjaźni władców Rosji i Prus u grobu polakożerczego Fryderyka II.

 

Z drugiej strony należy jednak pamiętać, że Czartoryskiego „opcja na Rosję” przynosiła  sprawie polskiej pewne konkretne korzyści. Aż do 1806 roku Polacy w zaborze rosyjskim, w porównaniu z dwoma pozostałymi zaborami, żyli w stosunkowo najlepszej sytuacji. To jest jeszcze okres sprzed wielkich konfiskat polskiej własności ziemskiej (zaczną się dopiero po 1812 roku, a jedną z pierwszych ofiar padnie ogromna ordynacja nieświeska ks. Dominika Radziwiłła, który w 1812 roku postawił na Napoleona), polska szlachta cieszy się nawet pozostałościami dawnego samorządu (u Prusaków i Austriaków w latach 1795 – 1806 nie było nawet takiej ornamentyki). Najważniejsze jednak było objęcie w 1803 roku przez Czartoryskiego kuratorium wileńskiego kręgu naukowego, co w praktyce oznaczało spolszczenie całego szkolnictwa na obszarze wszystkich „ziem zabranych” (bo okręg, którym kierował kurator Czartoryski obejmował ziemie polskie zaanektowane przez Rosję od pierwszego do trzeciego rozbioru), od szkół elementarnych po Uniwersytet Wileński. Nie byłoby uczelni Mickiewicza i Słowackiego bez kuratoryjnej opieki roztoczonej nad  nią przez książęcego patrona.

 

Gdy zbliżała się wojna Napoleona z Aleksandrem I (co stało się jasne już w 1811 roku), ten ostatni – osobiście i za pośrednictwem swoich ministrów – nalegał, by Czartoryski rozpoczął budowanie „partii rosyjskiej” w Księstwie Warszawskim, co miało mieć charakter akcji typowo dywersyjnej wobec Francuzów, a nie obliczonej na realizację jakiegoś dalekosiężnego, przyjaznego Polsce planu politycznego. Tak też oceniał to książę Adam, który podobnie jak w 1807 roku, gdy powstawało Księstwo Warszawskie, tak i w 1812 roku, nie chciał być –jak sam stwierdzał w jednym z listów – „agentem wojny domowej” i „wznosić ołtarz przeciw ołtarzowi”. Do cara i jego ministrów pisał Czartoryski w czerwcu 1812 roku: „Drodzy moi przyjaciele, otośmy się stali nieprzyjaciółmi […] Moje pierwsze obowiązki są oczywiście względem mojej ojczyzny”.

 

Milczenie Czartoryskiego w 1812 roku, a właściwie od 1807 roku, było dowodem, że dla niego „patriotyzm był nierozdzielny od honoru”. Było także wyrazem postawy realizmu politycznego. Księstwo Warszawskie dawało Polakom o wiele więcej niż kuratorium wileńskiego kręgu naukowego, a powodzenie rosyjskiej kampanii Napoleona mogło dać Polsce spełnienie największych nadziei.

 

Milczał również Kościuszko. Tyle, że milczenie dawnego Naczelnika nie było wyrazem powstrzymania się od działalności, która sprawie polskiej mogła wyrządzić szkody (jak w przypadku Czartoryskiego), a raczej było powstrzymaniem się od wzmocnienia sprawy polskiej. Cóż z tego, że Kościuszko w czerwcu 1812 roku w jednym ze swoich listów pisał, iż „ z serca życzy sobie, aby Moskale zapędzeni byli aż do Syberii, gdzie tak wielu Polaków więzili”, gdy nie wsparł swoim autorytetem zawiązującej się właśnie Konfederacji Generalnej Królestwa Polskiego. Wyjaśniał, że uczynił tak z powodu pozostawania ojczyzny „pod jednowładczym panowaniem [Napoleona], co wszystko może, co chce, a nie mamy zapewnione ani całości granic, całości Królestwa Polskiego, ani rządu”. Któż jednak wtedy mógł dać Kościuszce bardziej konkretne zapewnienia? Z pewnością nie car.

 

Postawa Kościuszki z wiosny i lata 1812 roku – a więc bierne oczekiwanie – stała się niestety dominującą postawą wśród Polaków na „ziemiach zabranych” w momencie wkraczania na nie wojsk napoleońskich. Przesadzał Mickiewicz, gdy pisał w narodowym eposie o tym, jak „owego roku ogarnęło Litwinów serca z wiosny słońcem jakieś dziwne przeczucie […] jakieś oczekiwanie tęskne i radosne”.

 

Przeważała raczej bierność i wyczekiwanie. W 1812 roku większość obywateli dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego okazała się być – wedle słów J. U. Niemcewicza – „przyzwyczajona do spokojnej niewoli i zysków domowych”. Nie powtórzył się na Litwie fenomen przełomu roku 1806/1807, gdy Polacy samorzutnie tworząc oddziały polskiego wojska (wielkopolska solidność!) wymownie odpowiedzieli na prowokacyjne słowa Napoleona: „zobaczę,  czy Polacy godni są być narodem”. Oczywiście, Polacy z „ziem zabranych” jeszcze przed 1812 rokiem wstępowali do armii Księstwa Warszawskiego, czynili tak również po rozpoczęciu „drugiej wojny polskiej”. Ale nie było to masowe zjawisko. Swoją rolę odegrały również błędy polityki napoleońskiej (np. surowe rekwizycje). Jednak wydaje się, że to bierność Polaków na „ziemiach zabranych” w połączeniu ze zwycięstwami „generała Mroza” okazały się decydującymi czynnikami w klęsce Napoleona w roku 1812. Wojna została ogłoszona jako „wojna polska. Nie zabrakło polskiego entuzjazmu i oznak poparcia. Zabrakło jednak wytrwałości. Za mało na Litwie było Wielkopolski.

 

Jeszcze jedno spostrzeżenie na koniec, równie nieobiektywne jak ostatnie zdanie. Widać z historii stosunków polsko-rosyjskich, że wojska polskie średnio co dwieście lat wkraczają do Moskwy. Byliśmy w 1612 roku i w roku 1812. Trudno raczej wierzyć w powtórkę tej prawidłowości w roku bieżącym. Przecież, jak wiadomo zwłaszcza po 10 kwietnia 2010, z Rosją mamy „w pełni partnerskie stosunki”, a „relacje bilateralne oparte są na atmosferze wzajemnego zrozumienia i współpracy”. Zupełnie jak Napoleona i Aleksandra I po traktacie tylżyckim (1807). Czy oznacza to, że nadciąga wojna? Oczywiście, że nie. Wszak premier Donald Tusk nie jest Napoleonem, minister Sikorski Talleyrandem, a generał Koziej księciem Józefem.

 

 

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie