12 listopada 2012

Dlaczego prowokujecie?

Dlaczego prowokujecie? – pytał wielokrotnie dowodzącego akcją policji podczas niedzielnego Marszu Niepodległości poseł Artur Górski. Odpowiedzi się nie doczekał.

 

Pytanie to nasuwało się jeszcze przed marszem, gdy funkcjonariusze policji i służb specjalnych nachodzili mieszkania organizatorów lokalnych wyjazdów na Marsz, żądając informacji o ich uczestnikach. W tych dniach również, po roku żmudnego dochodzenia prokurator prowadzący sprawę brutalnego skopania po twarzy przez policjanta w cywilu Karola C. jednego z uczestników ubiegłorocznego Marszu, postanowił wnieść o umorzenie sprawy, gdyż funkcjonariusz działać miał „w napięciu i silnym zdenerwowaniu”. Autobusy zmierzające w niedzielę do Warszawy poddawano wielu kontrolom, a warszawski komisariat (komisariaty?) wypełnił się ich pasażerami, zatrzymanymi pod pretekstem podejrzeń o przewożenie niebezpiecznych przedmiotów.

Wesprzyj nas już teraz!


Co uważniejsi obserwatorzy dostrzegali fakt, że szeroko pojęty obóz władzy (czytaj: pookrągłostołowego establishmentu) marszu się obawia. Tomasz Nałęcz, doradca Bronisława Komorowskiego, namawiał do wzięcia udziału w oficjalnej demonstracji, wymyślonej ad hoc po tym, jak ubiegłoroczny prawicowy Marsz zakończył się ogromnym frekwencyjnym sukcesem. Z innej flanki uderzył przyjaciel prezydenta Janusz Palikot, który nawoływał tuż przed 11 listopada: Wzywamy Polaków do nieświętowania i niewychodzenia jutro na ulice, dlatego że to święto będzie znowu świętem dzielenia Polaków, świętem awantur, rozrób i miękkiego wpuszczania faszyzmu do środka sceny politycznej. W swoim stylu nazwał przy tym Romana Dmowskiego „faszystą, hitlerowcem i antysemitą”, co wbrew pozorom świadczy nie o tym, że jest niespełna rozumu, ale przeciwnie – o chłodnej kalkulacji i poczuciu bezkarności.

 

Istniały więc obawy, iż działająca „w silnym napięciu i zdenerwowaniu” policja znowu zachowa się, powiedzmy, nie do końca racjonalnie. Wokół demonstracji zgromadziły się kilkutysięczne siły, uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy, za plecami których skryli się cywilni w kominiarkach. Gdy parunastu (parudziesięciu?) zamaskowanych zadymiarzy tuż po wyruszeniu marszu zaczęło obrzucać policyjny kordon świetlnymi racami, według relacji świadków, tajniacy i mundurowi zamiast wyłapać stosunkowo nielicznych chuliganów, prowokowali ich do dalszych ekscesów, odrzucając race. Po chwili główne siły prewencji mogły już oddzielić czołówkę marszu od głównej, kilkudziesięciotysięcznej kolumny, zatrzymać pochód, rozpylić gaz łzawiący, wreszcie – wystrzelić z broni gładkolufowej w stronę manifestujących. Na uczestników marszu ruszyła też potężna polewaczka, zatrzymana dzięki interwencji posłów Górskiego i Pięty. Wygląda więc na to, że celem policji było rozwiązanie, praktycznie na samym początku, liczącego kilkadziesiąt tysięcy osób marszu z powodu ekscesów niewielkiej grupy łobuzów!

 

Robert Winnicki, szef współorganizującej marsz Młodzieży Wszechpolskiej, nie owija w bawełnę, nazywając zajścia „bandycką prowokacją rodem z najczarniejszych, peerelowskich czasów”. – Tłum został podburzony i sprowokowany przez policjantów którzy w kominiarkach weszli w tłum. Mamy setki relacji, które to potwierdzają, również posłów obecnych na marszu – mówił na antenie Polsatu. – To, co wydarzyło się na rondzie Dmowskiego jest gigantyczną kompromitacją. Dzisiaj mieliśmy do czynienia z dwoma kategoriami bandytów: mniejszych i większych. Więksi bandyci to ci, którzy wydali takie rozkazy. A mniejsi to są ci, którzy je wykonywali.


Działania służb porządkowych dosadnie skomentował też w rozmowie z Frondą były żołnierz Grom gen. Roman Polko: – Policja powinna była działać zdecydowanie bardziej elastycznie, a nie nawiązywać do taktyk, które, szczerze mówiąc, przypominają raczej ZOMO. To przecież było działanie, które jeszcze bardziej zaogniało całą sytuację, aniżeli przyczyniło się do jej rozładowania.


Jeśli wzniecenie zamieszek było naprawdę celem policji (piszę to półżartem), to prowokacja udała się słabo. Wprawdzie znowu, podobnie, jak rok temu zadymiarze zniszczyli (przy biernej postawie obecnych tuż obok policjantów) sprzęt ekipy telewizyjnej i pobili reportera. Co prawda do znudzenia powtarzane obrazki z wyrwaną kostką brukową i kolorowymi racami znów zdominowały przekazy głównych dzienników. Jednak nie udało się już nie pokazać widzom marszu (rok temu na ekranach TV serwowano do znudzenia ciągle te same kadry obrazujące, jak kilkunastu zamaskowanych chuliganów rzuca w kierunku policji kamieniami i petardami). Patriotycznej, uroczystej imprezy, wbrew wysiłkom nie przemilczano ani nie zdołano sprowadzić do marginalnych ekscesów.

 

Wymarzony dla obozu władzy scenariusz zakładał zapewne sielankowy przekaz z oficjalnych obchodów pod prezydenckim patronatem, zderzony z gigantyczną zadymą podczas Marszu Niepodległości. Istotnie, telewizje zaserwowały nam w niedzielę prawdziwy festiwal Bronisława Komorowskiego. Czy przyjmie się proponowany przezeń festynowy patriotyzm, pełen okrągłych frazesów i niestawiający trudnych pytań o realne problemy Polski? Trudno postawić na to choćby złotówkę. Bardziej realne jest zapowiadane przez narodowców zaktywizowanie wokół idei Wielkiej Polski Katolickiej zupełnie nowych środowisk, zwłaszcza w obliczu totalnej kompromitacji i degrengolady tych, które przez długie lata pełniły rolę samozwańczych strażników idei narodowej.

 

 

Roman Motoła

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie