29 czerwca 2020

Dlaczego lobby LGBT nie znosi prawdy? Kulisy napaści na Fundację Pro

Samochód i współpracownicy Fundacji Pro – Prawo do Życia zostali napadnięci w Warszawie przez lewicowych ekstremistów. Auto zostało pomalowane, plandeki pocięte, a agresorzy uszli przed policją. O kulisach napaści i wcześniejszych przypadkach przemocy „tęczowych” środowisk rozmawiamy z Janem Bieniasem, napadniętym kierowcą Fundacji.

 

Co pan robi w Fundacji Pro – Prawo do Życia?

Wesprzyj nas już teraz!

Z Fundacją Pro – Prawo do Życia jestem związany ponad dwa lata. Wcześniej jako wolontariusz uczestniczyłem w pikietach. Kiedy rozpoczęły się tak zwane Marsze Równości Fundacja zaczęła robić na ulicach kampanie informacyjne. Ja pierwszą kampanię przeprowadziłem przed marszem we Wrocławiu. Od tego czasu informujemy Polaków o zagrożeniach związanych z ideologią LGBT. Organizujemy też mobilne pikiety informujące o aborcjach wykonywanych w poszczególnych miejscach w Polsce.

 

W Opolu w związku z pikietami przeciw aborcji stanął Pan nawet przed sądem.

Tak. W Opolu byłem formalnie oskarżony o to, że wjechałem pod prąd i tamowałem ruch. Pod prąd rzeczywiście wjechałem, to była moja nieuwaga. Natomiast jeśli idzie o zakłócanie porządku i rzekome sianie zgorszenia – bo próbowano tak to przedstawić –  to tutaj nawet sama prokuratura zażądała oddalenia tych zarzutów. W Opolu jest jeden aktywny medialnie policjant, który występował raz jako policjant, raz jako prywatny oskarżyciel posiłkowy. Jak się wyraził na procesie, chciał, żeby mnie skazali za cokolwiek, jeżeli nie za samą kampanię informacyjną o aborcji.

 

W sobotę doszło w Warszawie do bardzo agresywnej napaści na samochód Pro – Prawo do Życia. Co wywołało taką furię środowisk lewicowych?

22 czerwca rozpoczęliśmy w Warszawie kampanię „Stop pedofilii”. Najpierw odbyła się konferencja prasowa, a potem zaczęliśmy na ulicach kampanię informacyjną.

 

Co było napisane na plandekach samochodu?

Opisaliśmy, czego lobby LGBT chce uczyć dzieci: czterolatki masturbacji, sześciolatki powinny uczyć się wyrażania zgody na seks, dziewięciolatki pierwszych doświadczeń seksualnych. Lobby LGBT chce forsować edukację seksualną, żeby jak najwcześniej zainteresować dzieci seksem, żeby dzieci uczynić jak najwcześniej seksualnie dostępnymi. Chodzi o to, żeby kilkuletnie dzieci godziły się z takimi rzeczami.

 

Te informacje są, jak rozumiem, oparte na standardach edukacyjnych WHO, które są fundamentem karty LGBT podpisanej przez Rafała Trzaskowskiego w Warszawie?

Tak, to jest dokładnie to. Trudno mieć więc do nas pretensje, że to pokazujemy, bo nie jesteśmy przecież autorami tych wytycznych.

 

Jak przebiegała od chwili startu akcja informacyjna? Szybko uaktywnili się skrajni lewicowcy?

Od początku dochodziło do licznych incydentów; mamy udokumentowanych osiem aktów napaści i wandalizmu. Niestety policja nie wyciągała na bieżąco konsekwencji wobec osób, które łamały prawo, więc jest logiczne, że te czyny eskalowały.

 

Jak to? Policjanci nie reagowali na bandyckie działania?

Nieszczególnie, głównie tylko spisywali i pouczali. Na przykład we wtorek rowerzysta wyłamał mi na skrzyżowaniu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej lusterko. Uciekł, nie miałem możliwości go zatrzymać, bo zobaczył, że zgłaszam to przez telefon policji. Nie mam informacji, by cokolwiek wydarzyło się w tej sprawie. Co ciekawe, żeby zgłosić ten incydent, pojechałem na policję na ulicę Wilczą. Wyjeżdżając z Wilczej zostałem na ulicy zablokowany przez kilka osób. Pojawiła się policja, chciała wylegitymować tych ludzi, ale oni oświadczyli, że nie mają dowodów osobistych. W międzyczasie zamalowano nam rejestrację i… wszyscy uciekli. Policja działała bardzo chaotycznie, aktu wandalizmu dokonano w trakcie interwencji.

 

To zdumiewające, ale, zdaje się, symptomatyczne. Ataki ponawiano w kolejne dni?

Tak. Do wielu ataków doszło w piątek. Zostałem na przykład zablokowany na ul. Świętokrzyskiej na wysokości Pałacu Kultury przez młodą kobietę, która twierdziła, że nie mam prawa jeździć z takimi banerami. Później dołączyło do niej więcej osób, zagrodzili mi drogę. Przyjechała policja, pospisywała kogo się da, pouczyła – i tyle. Kilkaset metrów dalej przy skrzyżowaniu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej inna młoda kobieta wtargnęła na jezdnię i zamierzała mi wyrwać rejestrację. Chciałem ją zatrzymać do przyjazdu policji, ale wyrywała się tak mocno, że puściłem ją, obawiając się, że sama zrobi sobie krzywdę. Ponownie pojawiła się policja, ale nakazali mi po prostu odjechać. Później na placu Piłsudskiego kobieta jadąca na rowerze zaczęła mi zajeżdżać drogę, wjeżdżając bezpośrednio przed maskę, spowalniała ruch. Mnie i mojemu koledze udało się poinformować o jej zachowaniu policję; kobieta została pouczona i na tym się skończyło. Wkrótce na skrzyżowaniu Senatorskiej i placu Bankowego drogę zaszedł nam mężczyzna, a kilka innych osób rzuciło się na samochód i zaczęło pisać po plandekach oraz zamalowywać rejestrację. Wyszedłem z samochodu, a oni uciekli.

 

Do eskalacji doszło jednak w sobotę. Co się wówczas wydarzyło?

W sobotę jeździliśmy po Warszawie od godziny około 15.00. Do napaści doszło najpierw na placu Zbawiciela. Zostałem tam zablokowany samochodem przez mężczyznę – i to na podwójnych torach tramwajowych. Ludzie wtargnęli na jezdnię. Prosiłem, żeby nie blokowali – albo blokowali w innym miejscu, a nie na torach, ale nie odniosło to skutku. Kierowca w końcu uciekł, a ja ruszyłem i chciałem gdzieś przystanąć i poczekać na policję. Policja przyjechała, gdy szukając miejsca zostałem drugi raz zablokowany. Funkcjonariusze wysłuchali ludzi, którzy mnie blokowali oraz mnie. Nie zostały wyciągnięte żądne konsekwencje wobec blokujących. O człowieku, który zablokował mi drogę samochodem, nawet nic nie wiedzieli. Mnie natomiast oskarżono o zakłócanie porządku i wezwano na policję. Policjant nie chciał mi powiedzieć, czy tamte osoby również zostały wezwane, ale wszystko wskazywało na to, że nie. Schemat działania policji był więc dość typowy.

 

A zatem zablokowano Panu drogę na torach tramwajowych, stwarzając realne zagrożenie i… nic, ba, to Pan ma problemy!

Dokładnie. Później chcieliśmy się udać na ul. Marszałkowską. Wjechaliśmy w ul. Wilczą. Na wysokości ul. Wilczej 30 zobaczyliśmy mężczyznę, który często napada na nasze kampanie. Człowiek ów wyszedł na jezdnię i szedł na wprost nas środkiem drogi. Musieliśmy się zatrzymać. W kamienicy znajduje się jakiś lewicowy squat. Zaczęły z niego wychodzić jakieś osoby. Kilka z nich zachowywało się agresywnie. Krzyczeli, rzucali obelgi, uderzali w samochód. Wkrótce agresja słowna przeszła w czyn. Zaczęło się demolowanie samochodu. Mój kolega wysiadł z auta i dokumentował wszystkie zniszczenia. Wtedy napastnicy zwrócili uwagę na niego, bo nagrał różne akty dewastacji, to, jak cięli plandeki nożami i tym podobne. Chcieli odebrać mu telefon. On na to nie pozwalał, zaczęli go bić, rzucili na ziemię. Ja musiałem siedzieć w samochodzie, żeby kamera mogła nagrywać całą napaść. Gdybym wysiadł, to napastnicy mogliby wtargnąć do samochodu. Do grupy agresorów podeszła też osoba postronna, być może dzięki temu ostatecznie nic się nikomu nie stało, skończyło się na poturbowaniu. Mogło być jednak dużo gorzej, bo napastnicy mieli przy sobie noże ze stałą głownią, widać je na nagraniach, były tam osoby nastawione na bandyckie działania. Będę się domagał, by prowodyrzy odpowiedzieli za ten atak w sposób adekwatny do czynów. Później sytuacja się nieco uspokoiła, mój kolega wstał, chciałem odjeżdżać, ale nie mogłem – okazało się, że mamy pocięte opony. Podjechała wówczas policja, ale napastnicy uciekli do kamienicy przy ul. Wilczej 30. Funkcjonariusze nie próbowali ich złapać, nie chcieli wejść do kamienicy. Poinformowano nas, że możemy złożyć zawiadomienia na komendzie policji. Tak, niestety, wyglądają działania policji: jak się coś stało, to się stało, można po prostu zgłaszać.

 

Czy wiadomo, komu można przypisać odpowiedzialność za ten sobotni atak?

Myśmy nazwali ich tęczowymi bandytami. Sami napastnicy podali nam to na tacy: na masce samochodu nakleili nalepkę z logiem parady równości, jest tam kolorowa tęcza. Sprawcy podpisali się pod tym aktem wandalizmu i rozboju swoją „tęczową równością”. Z kamienicy, z której wybiegli napastnicy, zwisała ponadto flaga „Black Lives Matter”. Widać, że ci ludzie czerpią z międzynarodowych wzorców.

 

Fundacja Pro – Prawo do Życia od dawna spotyka się z różnymi atakami, ale ostatnie wydarzenia były chyba szczególnie brutalne?

Tak. Dochodziło do różnych incydentów, ale nigdy nie wydarzyło się coś takiego, jak w tę sobotę. Jeżeli ta sprawa nie zostanie załatwiona, a napastnicy nie odpowiedzą za swoje czyny, to znaczy, że w Polsce nie można mówić prawdy, bo każdy będzie mógł na człowieka o tym mówiącego napaść. Co będzie zatem kolejnym krokiem? Czy to, że ktoś zginie, zostanie zabity za to, że głosi niewygodne poglądy?

 

Rozmawiał Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie