1 czerwca 2020

Stonka. „Pasiasty dywersant” z Kolorado atakuje!

(Polska Kronika Filmowa 1950. Walka ze stonką ziemniaczaną)

1 czerwca 1950 roku rządzący Polską komuniści ogłosili oficjalnie, że nasz kraj został podstępnie zaatakowany. Inwazji miały dokonać zastępy… stonki ziemniaczanej. Wedle wizji nakreślonej przez czerwonych propagandystów, pasiaste chrząszcze realizowały zbrodniczą misję dywersyjną, zleconą przez zimnowojenne kręgi w Waszyngtonie.

 

Marsz na wschód

Wesprzyj nas już teraz!

Do połowy XIX wieku stonka (Leptinotarsa decemlineata) żyła sobie spokojnie, nie wadząc nikomu w Ameryce Północnej, w Górach Skalistych w dorzeczu Kolorado.

 

Początkowo odżywiała się psianką kolczastą. Odkryta przez amerykańskich przyrodników w 1811 roku, została opisana jako stworzonko całkowicie nieszkodliwe. Wszystko zmieniło się, gdy owad zetknął się z ziemniakami przywiezionymi przez osadników. Liście, łodygi i kwiaty warzywa posmakowały wielce zarówno chrząszczom, jak i ich larwom, dlatego „pasiaki” wyruszyły zaraz na podbój świata. Wytrwale posuwały się na wschód, atakując kartofliska. W przemieszczaniu pomagały im wiejące z zachodu wiatry, a swoją rolę odegrała również kolej transportująca ładunki żywności. Tempo ekspansji było zadziwiające. Już w 1874 roku chrząszcz osiągnął wybrzeża Atlantyku, dwa lata później pod pokładami statków dotarł na Stary Kontynent.

 

W owym czasie ziemniaki wywalczyły sobie poczesne miejsce w menu Europejczyków. Zagrożenie ich upraw mogło zakończyć się katastrofą o potwornej skali, o czym przekonano się w latach 40. XIX wieku w Irlandii, dotkniętej przez grzybopodobny patogen Phytophthora infestans. Tamta klęska głodu, której rozmiary poszerzyła jeszcze obojętność władz brytyjskich, zabiła aż milion Irlandczyków!

 

Dlatego stonce z miejsca wydano śmiertelny bój. Mijały dekady, a nie było widać zwycięzcy w tej walce. Niekiedy wydawało się, że problem został zażegnany, jednak wkrótce pojawiały się wciąż nowe ogniska szkodnika. Ekspansji owada pomogła I wojna światowa, konkretnie zaś nieprzebrana mnogość transportów z zaopatrzeniem płynących ze Stanów Zjednoczonych do Europy. Po zakończeniu walk Stary Kontynent – wyniszczony wojną, epidemią „hiszpanki”, chaosem gospodarczym, zmagający się z potężniejącym zagrożeniem rewolucyjnym – nie zdołał się upilnować przed małym chrząszczem. Stonka triumfalnie podbijała kolejne kraje. Zachód Europy zawojowała do końca lat 30. Niedługo potem uległy jej Niemcy.

 

Ostrzeżenia

Na ziemiach polskich stonkę widywano już w 1880 roku, w zaborze rosyjskim.

 

Jednakowoż carska władza tropiła szkodnika zaciekle, niczym rewolucyjnych wichrzycieli, i nie dawała mu pardonu. W międzywojniu raportowano o występujących lokalnie ogniskach owada, ale problem nie przybrał większych rozmiarów. Do czasu.

 

Po II wojnie światowej chrząszcza zaczęło wyraźnie przybywać. 17 września 1946 roku ówczesny minister rolnictwa, a zarazem wicepremier i prezes „reakcyjnego” Polskiego Stronnictwa Ludowego, Stanisław Mikołajczyk zarządził walkę ze stonką, trafnie przewidując, że już wkrótce sprawi ona wielkie problemy. Dwa lata później żuka z Kolorado wzięła pod lupę polsko-sowiecka komisja rolna. Sporządzony przez nią raport wzywał do czujności na polach upraw w województwach zachodnich oraz do zaniechania importu ziemniaków z Niemiec.

 

Jeszcze w maju 1950 roku czasopismo „Nowa Wieś” referowało problem w rzeczowym artykule, pozbawionym jakichkolwiek odniesień do polityki. Więcej, 27 maja tego roku Ministerstwo Rolnictwa i Reform Rolnych w rozsyłanych telefonogramach ostrzegało przed spodziewanym pojawieniem się szkodnika, którego najście tłumaczono słusznie burzami i porywistymi wiatrami z kierunku zachodniego.

Dosłownie nazajutrz rozpętało się propagandowe tsunami.

 

Pasiasty desant

Pierwszeństwo w rozbudzeniu histerii w całym Soc-Łagrze należy się Urzędowi Informacji Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Ogłosiło ono, że amerykańskie samoloty wojskowe dokonały masowych zrzutów stonki w rejonach Zwickau, Werdau, Lichtentanne, Eisenstock i Berndorf, aby zniszczyć socjalistyczne rolnictwo Niemiec Wschodnich.

 

28 maja 1950 roku oświadczenie przedrukowała komunistyczna prasa w Polsce. Wiodący organ „Trybuna Ludu” zagrzmiał w odredakcyjnym komentarzu: „Amerykańscy kandydaci na zbrodniarzy wojny atomowej pokazali obecnie próbkę tego, co szykują ludzkości”.

 

1 czerwca Polska Ludowa ruszyła na wojnę z amerykańskim imperializmem. W owym dniu Ministerstwo Rolnictwa w Warszawie oficjalnie powtórzyło tezę o stonkowych bombardowaniach bratniej NRD, alarmując, że mrowie „pasiastych dywersantów” zdołało sforsować granice na Odrze i Nysie, wdzierając się na ziemie polskie.

 

Akcja propagandowa nabierała tempa. 28 czerwca (trzy dni po wybuchu wojny w Korei) o stonkowe naloty oskarżył Amerykanów rząd Czechosłowacji. Tamtejsze kartofliska zaatakował americký brouk, rzekomo rozrzucony przez obce samoloty oraz rodzimych dywersantów. Reżim w Pradze zapowiedział kampanię przeciw szkodnikom, która „odkryje prawdziwe oblicze imperialistów i podżegaczy wojennych oraz ich zwyrodniałych agentów”.

 

Prasa demoludów sypała rewelacjami. A to pochwycony w Korei jankeski pilot miał ponoć przyznać się do zrzucania stonki nad NRD. A to amerykański sztab generalny rzekomo powołał specjalną komisję do zbadania przyczyn tak łatwego zdemaskowania nikczemnej prowokacji przez Kraje Demokracji Ludowej.

 

W lipcu do chóru oburzonych dołączyli włodarze Kraju Rad. Sowieci nagle przypomnieli sobie, iż amerikanskij koloradskij żuk wcale nie był pierwszy; że już w czasach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej podstępni imperialiści szmuglowali w transportach do Murmańska szkodniki mączne, zbożowe, winorośli, cytrusów i fasoli – zapewne, by pomóc Hitlerowi w podboju Ojczyzny Światowego Proletariatu…

 

Kułackie szpony

Również i w naszym kraju obrońcy władzy ludowej postanowili rzucić najeźdźcy twarde proletariackie: No pasaran!

 

Andrzej Łapicki, lektor Polskiej Kroniki Filmowej, czytał z przejęciem: „Amerykańskiemu żukowi nie powiedzie się ani w Polsce, ani w Niemczech. Prowokacja podżegaczy wojennych spali na panewce!”.

Redaktorzy „Nowej Wsi”, jeszcze niedawno zdroworozsądkowi w kwestii stonki, teraz wypichcili pryncypialny komentarz: „Zbrodniarze amerykańscy dopuszczają się nowej haniebnej prowokacji. Na pola pracującego spokojnie chłopa zrzuca się z samolotów szkodnika, który tę pracę ma obrócić w niwecz. Z obrzydzeniem odwraca się każdy uczciwy człowiek od ohydnych metod faszystowskiej prowokacji. […] Stonka ziemniaczana zrzucona na pola NRD zostanie zniszczona, nim zdoła wyrządzić większe szkody. Ten sam los czeka wszystkich tych, którzy zechcieliby w jakikolwiek sposób niszczyć pola i domy spokojnie pracujących ludzi w państwach budujących socjalizm”.

 

Nadworni pisarze i wierszokleci prześcigali się w tworzeniu zaangażowanych tekstów. Powszechnie używano języka walki oraz wojskowej terminologii. Gromko wzywano naród do „obrony” przed „obcą agresją”. „Atak wroga” trzeba było  „odeprzeć”. „Pasiastych dywersantów” należało „zlokalizować” i „zlikwidować”. Karykaturzyści rysowali owady noszące cylindry, meloniki, NATO-wskie czapki generalskie i tym podobne atrybuty zgniłego Zachodu.

 

Sporą część medialnej ofensywy adresowano do najmłodszych. Jan Brzechwa (Lesman) orał dziecięce mózgi rymowaną bajką „Stonka i Bronka”:

Wyjdą znów szkodniki znane

 Niszczyć pola ziemniaczane,

A i wróg jest zawsze gotów

 Zrzucać stonki z samolotów.

 

Stanisław Mioduszewski popełnił sztukę kukiełkową „Alarm w kartofliskach”, której bohaterka, przewodnicząca Koła Gospodyń Wiejskich, przejrzyście tłumaczyła swym pociechom pochodzenie zła tego świata:

JAŚ: – Jak to mamusiu, oni to zrobili naumyślnie, ci Amerykanie?

MAŁGOSIA: – Tak na złość?…

MATKA: – A tak. Są tam w Ameryce źli ludzie, nasi wrogowie, kapitaliści, którzy starają się doprowadzić do wojny. Ale uczciwi ludzie na całym świecie łączą się razem i nie dopuszczą do tego.

Choć główną winą obarczono pilotów US Air Force, pamiętano i o rodzimych elementach reakcyjnych.

 

W barwnych reportażach, przypominających relacje korespondentów wojennych, demaskowano kułaków i innych wrogów ustroju, których zbrodnicze ręce podrzucały stonkę na pola sąsiadów.

 

Ostatecznie rzecz działa się w czasach, w których czynniki oficjalne na serio propagowały treści wyrażone choćby w wierszydle Andrzeja Mandaliana:

Jeżeli traktor nie może orać,

Jeśli siew nie osiągnie skutku,

Jeśli łamie się w ręku norma,

A od majstra zalatuje wódką,

Jeśli zamarł warsztatu ruch,

Spalił serce motor –

To fakt,

Że działa klasowy wróg.

 

Nachalność i prymitywizm agitacji niekiedy miewały nieoczekiwany skutek. Niektórzy rodacy, z natury podejrzliwie traktujący wszelkie twierdzenia władz, długo powątpiewali w… istnienie stonki, uznając ją za wymysł komunistów.

 

Kontratak

Należy odróżnić tych, którzy uprawiali propagandę od ludzi rzeczywiście zmagających się z plagą.

 

Kraj bowiem naprawdę stał w obliczu poważnego kryzysu. O ile w roku 1949 wykryto ledwie tuzin ognisk stonkowego agresora, to w następnym roku było ich przeszło osiem tysięcy. Potem liczba ognisk gwałtownie rosła, by w roku 1954 sięgnąć pół miliona! A pasiaste legiony maszerowały nieubłaganie. Po sforsowaniu terytorium Polski i Węgier wdarły się na terytorium Związku Sowieckiego, docierając aż za Ural.

 

Władze ruszyły do kontrataku. Zaoferowano wysokie nagrody pieniężne za wykrycie nowych ognisk owadów. Pierwszy znalazca w powiecie miał inkasować 10.000 złotych, dwaj następni po 5000. Zachowały się protokoły z narad oficjeli, zatroskanych faktem, czy chytrzy obywatele nie będą sami tworzyć rzeczonych skupisk chrząszcza, aby wyłudzić nagrodę…

 

Pola przeczesywały tysiące doraźnie zwerbowanych „przymusowych ochotników” – rolników, robotników, aktywistów Związku Młodzieży Polskiej i Służby Polsce, żołnierzy, wreszcie młodzieży szkolnej. Stonkę zbierano ręcznie, do flaszek i słoików z naftą bądź słoną wodą, potem coraz powszechniej stosowano opylanie środkami chemicznymi. Jak z dumą obwieszczono, w jednym 1950 roku w antystonkowych akcjach wzięło udział aż 8 milionów obywateli. Nie eksponowano natomiast faktu, że w tym samym czasie trzydzieści osób zatruło się środkami ochrony roślin.

 

Na uchylających się od „zaszczytnego obowiązku walki z wrogiem” czekały represje. Tylko w 1951 roku kolegia wlepiły kary grzywny i „pracy poprawczej” 17.910 osobom nie dość entuzjastycznie wspierającym obronę kartoflisk. Partyjni i bezpieczniaccy aktywiści szacowali straty wroga, uprawiając swoisty body count (liczenie zwłok). Meldowali na przykład, że w roku 1951 zdołano uśmiercić 1.485.421 chrząszczy i 5.721.041 larw, nadto zniszczono 196.876 złóż jaj. Trup agresora słał się gęsto.

 

Wyjątkowo trafnym posunięciem było powołanie na stanowisko dyrektora Instytutu Ochrony Roślin oraz  pełnomocnika rządowego ds. zwalczania stonki wybitnego naukowca, dra Władysława Węgorka (skądinąd byłego żołnierza AK). Ten zdołał określić sposób rozwoju szkodnika i jego rytm życiowy, co miało ogromne znaczenie dla dalszych działań. Dr Węgorek podał prawdziwe przyczyny pojawienia się owada w Polsce, za co zresztą został srogo zgromiony przez partyjnych i ministerialnych dostojników. Zarzucono mu próbę obrony niecnych kapitalistów. W tamtych czasach nie było to zabawne, bo za mniejsze przewinienia lądowało się w celi, albo i w dole z wapnem. Na szczęście władze nie mogły sobie pozwolić na wyeliminowanie z gry specjalisty tej klasy.

 

Walka ze stonką była trudna i nigdy nie została zakończona. Szkodnik stale uodparniał się na stosowane pestycydy. Z czasem jednak jego ekspansja uległa wyhamowaniu. Zmieniające się warunki pogodowe (ciepłe zimy, zimne wiosny) okazały się niekorzystne dla młodych larw. Dodatkowo na przestrzeni 70 lat od początku masowej „inwazji” powierzchnia uprawy ziemniaka w naszym kraju skurczyła się ośmiokrotnie. Poczciwy kartofel przestał odgrywać tak wielką rolę w żywieniu.

 

Władcy marionetek

Pomysł wykorzystania stonki w walce propagandowej komuniści zapożyczyli od… hitlerowców.

 

W 1944 roku w narodowosocjalistycznych Niemczech oskarżano amerykańskich lotników o zrzucanie stonki na pola uprawne. Brunatną inspiracją dla czerwonych aktywistów mogły być również dziecięce i młodzieżowe drużyny antystonkowe, formowane przez działaczy Hitlerjugend.

 

Gwoli sprawiedliwości można wspomnieć, że podczas II wojny światowej spece od wojny biologicznej we Francji, Wielkiej Brytanii i Niemczech zastanawiali się nad możliwością użycia chrząszczy do zniszczenia rolnictwa przeciwnika. Na szczęście poniechano tych pomysłów, bynajmniej nie z powodów humanitarnych. Przeważyła obawa przed możliwym odwetem ze strony wroga, również świadomość braku kontroli nad tak specyficznym orężem.

 

Histerii w krajach komunistycznych z początku lat 50., jaką wywołał „sześcionogi wysłannik Wall Street” nie mógłby przewidzieć najzłośliwszy humorysta. Najtężsi propagandyści na Zachodzie musieli przecierać oczy ze zdumienia, zapewne przypuszczając, że ich koledzy po fachu po przeciwnej stronie Żelaznej Kurtyny właśnie strzelili sobie bramkę samobójczą. W oczach ludzi myślących tak absurdalny overkill ośmieszał złotoustych piewców rewolucji światowej.

 

Tymczasem rzecz nie była tak oczywista. Retoryka „postępowców” zawsze obfitowała w niestworzone dyrdymały, które wszakże nieodmiennie znajdowały szczerych wyznawców. Choć wydaje się to nieprawdopodobne, wielu wierzyło również w „pasiastych dywersantów” desantujących z amerykańskich samolotów. Niejeden autor wspomnień z tamtych lat przyznał się do bezgranicznej ufności w partyjno-rządowe rewelacje. Ponoć jeszcze dziś trafiają się osobnicy przekonani, że za inwazją stonki przed 70 laty stał zachodni spisek.

 

Andrzej Solak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie