14 września 2012

Debata publiczna w sosie islamskim

(13 września 2012 r., zamieszki przed amerykańską ambasadą w Jemenie. Fot. Reuters/Forum)

Powodem najnowszego szaleństwa, jakie ogarnęło muzułmańskie społeczeństwa jest trzynastominutowy film traktujący o proroku Mahomecie. Film uznano za obrazoburczy, przedstawia on bowiem założyciela islamu zachęcającego do świętej wojny, morderstw i oszustw, a przy tym jako rozpustnika, niezdolnego do kontrolowania własnych pożądań. Krótko mówiąc, nie ma w filmie nic, czego nie moglibyśmy się dowiedzieć czytając Koran lub kanoniczne hadisy, czyli przypowieści o życiu proroka.

 

We wtorek 11 września setki Egipcjan pomaszerowały w kierunku amerykańskiej ambasady w Kairze. Demonstranci wdrapali się na wysokie mury chroniące budynek, wdarli na teren placówki i ściągnęli z masztu amerykańską flagę, która następnie w furii została podarta na strzępy. Ta, którą zawieszono w zamian była cała czarna, białymi zaś literami wypisano na niej islamską deklarację wiary: Nie ma boga prócz Allacha a Mahomet jest jego prorokiem. W tym samym czasie grupa kobiet okryta czarnymi szatami, pozostawiającymi widoczne tylko oczy, skandowała: czciciele krzyża, zostawcie proroka Mahometa w spokoju!

Wesprzyj nas już teraz!


Tego samego dnia podobny atak przypuszczono na ambasadę amerykańską w Libii, gdzie ofiarą oszalałej tłuszczy padł amerykański ambasador Christopher Stevens oraz trzech innych pracowników konsularnych, ewakuujących się z budynku.

W środę sytuacja nie poprawiła się w żadnym z krajów. Wręcz przeciwnie, w Kairze setki demonstrantów, wciąż zgromadzonych przed ambasadą amerykańską rzucały kamienie w stronę służb porządkowych, które z kolei starały sie spacyfikować zamieszki za pomocą gazu łzawiącego i strzałów ostrzegawczych. Nie zraziło to tłumów skandujących: opuśćcie Egipt i żądających od Stanów Zjednoczonych przeprosin za film drwiący sobie z arabskiego proroka, a także przykładnego ukarania jego twórcy.

Także 13 września podobne protesty wybuchły w Teheranie, gdzie około pół tysiąca młodych ludzi zgromadziło sie przed ambasadą Szwajcarii (Stany Zjednoczone nie utrzymują z Iranem stosunków dyplomatycznych i to właśnie Szwajcarzy dbają o amerykańskie interesy w tej islamskiej republice). Oprócz okrzyków śmierć Ameryce!, można było usłyszeć groźby pod adresem autora filmu, będącego w powszechnej opinii punktem zapalnym ostatnich wydarzeń. Wielu demonstrantów powiewało egipskimi i libijskimi flagami na znak solidarności z owymi narodami. Islamie powstań, obudź się! – krzyczano tego dnia na ulicach Teheranu.

Zastanawia, że podczas gdy Zachód robi wszystko, aby uniknąć postrzegania konfliktu z islamistami w kategoriach religijnych, oni nie mają z tym żadnego problemu. W istocie zdumiewające jest to, jak dalece wydarzenia, które obecnie rozgrywają się na naszych oczach przypominają awanturę rozpętaną w 2005 roku o (sfałszowane, przypomnijmy!) karykatury Mahometa. Wtedy cały świat muzułmański stanął w ogniu, gdzieniegdzie zaś spłynął krwią z powodu kilku satyrycznych obrazków (z których te najbardziej kontrowersyjne zostały usłużnie „dodane” przez oburzonych imamów do zestawu rzeczywiście opublikowanego przez duński dziennik „Jyllands-Posten”).

Powodem zaś najnowszego szaleństwa, jakie ogarnęło obecnie społeczności muzułmańskie jest trzynastominutowy film traktujący o proroku Mahomecie. Film uznano za obrazoburczy, przedstawia on bowiem założyciela islamu zachęcającego do świętej wojny, morderstw i oszustw, a przy tym jako rozpustnika, niezdolnego do kontrolowania własnych pożądań. Krótko mówiąc, nie ma w filmie nic, czego nie moglibyśmy sie dowiedzieć czytając Koran lub kanoniczne hadisy, czyli przypowieści o życiu proroka.

Obecnie zaś muzułmanie z upodobaniem zakłócają porządek publiczny i wzywają do przemocy w Izraelu, Strefie Gazy, Libii, Egipcie, Jemenie, Sudanie, Tunezji, Maroku, Iranie, Iraku oraz Kaszmirze. A zapewne nie jest to jeszcze koniec tego przedstawienia. Oczywiście, nie trzeba tu dodawać, że większość uczestników zamieszek i protestów nie widziała filmu, który rzekomo obraża ich proroka, a jedynie rozjuszyły ich opisy tego, co ma on zawierać. Muzułmanie utrzymują, że obrażanie proroka jest cienką czerwoną linia, której nie można przekroczyć. Prezydent Egiptu, Mahomet Morsi  powiedział, że w tej sprawie muzułmanie poświęcą dusze i serca. Zapewne są gotowi poświęcić wiele innych rzeczy, łącznie z życiem niewinnych osób, jak przekonuje nas o tym zamordowanie amerykańskiego ambasadora.

Autorem filmu (odpowiedzialnością za który początkowo obarczano – kogóż by innego! – egipskich chrześcijan, tj. Koptów) jest amerykański Żyd, Sam Bacile. Ten 56-letni mieszkaniec Kalifornii rości sobie prawa autorskie do „Niewinności Muzułmanów” (bo tak właśnie nazywa się owo dzieło) obecnie przebywa w ukryciu, całkiem słusznie obawiając sie o swoje życie. Twierdzi, że nie żałuje tego, co zrobił i że film miał ukazać niewygodną prawdę na temat islamu. Film, dostępny w serwisie YouTube od 2011 roku (!) został ostatnio nagłośniony przez kontrowersyjnego pastora z Florydy, Terry’ego Jonesa, który wcześniej skupił na sobie uwagę mediów publicznym paleniem Koranu (co z kolei wywołało krwawe zamieszki w Pakistanie oraz innych krajach muzułmańskich). Jednocześnie zaś fragmenty umieszczonego w internecie utworu przetłumaczono na arabski.

Rzecznik prasowy Bractwa Muzułmańskiego, określanego w nowomowie popularnych mediów jako “mainstreamowa grupa islamistyczna” (!), a zatem ugrupowania z którego wywodzi się obecny prezydent Egiptu Mohammed Morsi, potępiła rząd Stanów Zjednoczonych domagając się od USA surowego ukarania „szaleńca” odpowiedzialnego za powstanie filmu.

Z historii tej, która przecież jeszcze się nie zakończyła, ważne są dwa następujące wnioski: Po pierwsze, powodem ostatnich ataków furii muzułmańskiej jest nie tyle kwestia swobody wypowiedzi przysługującej niemuzułmanom, jak to było w przypadku karykatur czy palenia Koranu, ale kwestia domagania sie bezwstydnie narzuconej cenzury. Film bowiem nie jest satyrą tudzież artystyczną interpretacją (jak to było w przypadku filmu „Poddanie”, za którego reżyserię Theo van Gogh został zamordowany na ulicy Amsterdamu w 2004 roku przez islamskiego radykała Mohammeda Bouyeri), a jedynie bazującą na tekstach źródłowych i (niewygodnych) faktach, opowieścią o życiu proroka. Pacyfistycznie nastawieni przedstawiciele „religii pokoju” po raz kolejny pokazują zatem swą gotowość do zmierzenia się z prawda o własnej religii za pomocą otwartej i szczerej debaty.

Po drugie, pomimo tego, że film był dostępny od 2011 roku, przyciągnął uwagę dopiero w wyniku rozdmuchanej przez media hucpy. Można wręcz pokusić się o hipotezę, ze w takim razie atak na amerykańską ambasadę w Libii został zaplanowany jako próba „uczczenia” jedenastej rocznicy ataków terrorystycznych na World Trade Center. Film został wykorzystany jedynie jako pretekst. W tym świetle, naprawdę nie ma znaczenia, jaki to film i co zawiera – morderstwa bowiem nie usprawiedliwia nic. A jeżeli cenzura, której domagają sie muzułmanie, naprawdę zostanie wprowadzona, nie będzie ona służyła ochronie uczuć religijnych, ale tylko temu, by dławić głosy, które odważają się mówić niewygodną prawdę.

 

Monika Gabriela Bartoszewicz

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie