7 kwietnia 2021

Czy zmiany w polskich podatkach zduszą klasę średnią?

(Fot. Pixabay)

Szef resortu finansów, funduszy i polityki regionalnej Tadeusz Kościński postuluje zmianę systemu podatkowego. Jego zdaniem, obecnie zarabiający mniej płacą stosunkowo więcej od osób z wyższymi dochodami. Na antenie Polskiego Radia we wtorek minister zapowiedział zmianę w tej kwestii. „Tutaj będzie taki troszeczkę reset” – powiedział. Idea zwiększenia proporcjonalności opodatkowania wydaje się słuszna. Szczególnie w Polsce, gdzie ubożsi oddają fiskusowi proporcjonalnie tyle samo, co zamożni.

 

Czyż nie jest wskazane, by zamożni płacili proporcjonalnie więcej? Wszak nawet znane w ekonomii prawo malejącej użyteczności krańcowej mówi, że dla osób posiadających więcej danego dobra (tu: pieniądza), każdy kolejny jego przypływ daje coraz mniejszy wzrost satysfakcji. Osobie zarabiającej 10 tysięcy kolejne 100 złotych da mniejsze zadowolenie niż ta sama kwota zarabiającemu 2 tysiące. Analogicznie utratę tej sumy (wskutek podatku) mniej odczuje zamożny niż ubogi.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Choć ta argumentacja jest poprawna, to należy poczynić dwa zastrzeżenia. Po pierwsze, nie stanowi ona wystarczającego uzasadnienia dla podatku progresywnego, lecz jedynie dla większego kwotowo obciążenia zamożnych. To zaś można osiągnąć również w przypadku podatku liniowego. Nawet jeśli bogatsi w Polsce z uwagi na zwolnienie powyżej pewnej kwoty z obowiązku opłacania ZUS oddają rzekomo proporcjonalnie mniej (co jednak jest wątpliwe – według danych Eurostatu płacą mniej więcej tyle samo), to nikt nie kwestionuje, że kwotowo przekazują państwu zazwyczaj więcej. Samo prawo malejącej użyteczności krańcowej nie mówi zaś o tym, jak znaczące powinny być różnice.

Ponadto wspomniane tu prawo obowiązuje, jeśli inne warunki pozostają niezmienione. Nie jest wystarczające do porównywania użyteczności między osobami. Tymczasem z jednej strony dodatkowe 100 złotych może być bardziej potrzebne Kowalskiemu niż Nowakowi (bo Kowalski jest uboższy), ale z drugiej Nowakowi niż Kowalskiemu (bo Nowak potrzebuje drogich lekarstw, by przeżyć). Dlatego też prawo malejącej użyteczności krańcowej nie stanowi ostatecznego argumentu za progresją podatkową.

 

Rozdęte państwo a zasada pomocniczości

Warto pamiętać, że zgodnie z zasadą pomocniczości państwo nie powinno angażować się w sprawy społeczne w większym stopniu niż to niezbędne. Zatem powinno pozostawić osobom, rodzinom, organizacjom czy samorządom tyle swobody, ile to możliwe. „Jak nie wolno jednostkom wydzierać i na społeczeństwo przenosić tego, co mogą wykonać z własnej inicjatywy i własnymi siłami, podobnie niesprawiedliwością, szkodą społeczną i zakłóceniem porządku jest zabierać mniejszym i niższym społecznościom te zadania, które mogą spełnić, i przekazywać je społecznościom większym i wyższym. Wszelka bowiem działalność społeczna winna wspomagać człony społecznego organizmu, nigdy zaś ich nie niszczyć, ani nie wchłaniać” – pisał Pius XI w encyklice Quadragesimo Anno, 5).

Rozdęty fiskalizm okazuje się sprzeczny z tą zasadą. Prowadzi bowiem do zastępowania jednostkowej zaradności przez omnipotentne państwo. Polska nie jest tu wyjątkiem. Wystarczy zauważyć, że w okresie przed I wojną światową (dane za 1870 i 1913 rok) w państwach Europy zachodniej udział wydatków rządowych (z czym wiążą się podatki) w PKB nie przekraczał kilkunastu procent. Tymczasem już w 2014 roku dotarł do niemal pięćdziesięciu – podaje zespół Independent Trader [independenttrader.pl ] za Marcem Faberem.

 

Zmierzch klasy średniej

Uzasadniona wydaje się obawa, że „troszkę reset” wdrażany przez ministra finansów doprowadzi do ruiny klasę średnią. Ta nie ma bowiem możliwości natychmiastowego przeniesienia swego biznesu za granicę czy też skorzystania z usług renomowanych księgowych tudzież doradców podatkowych. Czy zatem osoba zarabiająca na przykład 4 000 PLN netto stanie się wkrótce synonimem złego bogacza, którego dotkną plany resetu? Czy dojdzie to jej pełniejszego uzależnienia od państwa?

Trudno zatem nie zgodzić się z portalem Independent Trader, który zauważa, że podatki dla najbogatszych to jedna z najbardziej niebezpiecznych pułapek. Znajduje szeroki poklask, w praktyce jednak zawsze uderza w najbardziej pracowitych. Z kolei ludzie z absolutnego finansowego topu (ten 1 procent najbogatszych) zawsze unikną opodatkowania. W praktyce więc podatek dla najbogatszych oznacza uderzenie w klasę średnią. Wysokie obciążenia mogą okazać się gwoździem do trumny klasy średniej zniszczonej już przez zamknięcia poszczególnych branż i kryzys związany z reakcją na zagrożenie pandemiczne.

 

Warto przy tym pamiętać, że klasa średnia w tradycyjnym rozumieniu nie oznacza po prostu średniaków. Oznacza zaś ludzi o dochodach i przewyższających średnią, często prowadzących własne przedsiębiorstwa, cieszących się majątkową niezależnością.

 

Z przynależnością do klasy średniej wiąże się też pewien dodatkowy kapitał – często (choć nie zawsze) wyższe wykształcenie, kultura osobista. Zazwyczaj przedstawiciele tej klasy cenią sobie ciężką pracę, edukację i samodzielność. Z konserwatywnego punktu widzenia nie są one może najważniejsze. Jednak bez nich trudno mówić o dobrze działającym społeczeństwie i państwie.

 

Szerszy kontekst

Niszczenie klasy średniej jest zaś na rękę globalnym elitom, obawiającym się konkurencji. Na przykład w Stanach Zjednoczonych wzrosło znaczenie majątku garstki elit w całym bogactwie kraju. Jak podaje Marc Faber, udział 0,1 procenta najbogatszych Amerykanów w dochodzie narodowym przewyższał dochód dolnych 90 procent od połowy lat 20. do połowy lat 30. XX wieku. Od tej pory jednak był już na niższym poziomie, i to znacząco. W latach 70. minionego stulecia dolne 90 proc. dysponowało o około 30 punktów procentowych większą pulą bogactwa niż górny promil. Jednak od połowy lat 70. ta różnica zaczęła się zmniejszać i w roku 2017 najzasobniejszy promil po raz pierwszy od ponad 80 lat niemal zrównał się z dolnymi 90 procentami (różnica wyniosła jedynie 1 punkt procentowy).

 

Zdaniem portalu Independent Trader, stanowi to skutek odejścia od powiązania złota z dolarem. To bowiem zwiększyło rolę działalności amerykańskiego banku centralnego (Rezerwa Federalna) oraz dokonywanych przez niego spadków i podwyżek stóp procentowych. W efekcie elity dysponujące dostępem do wiedzy członków rady kontrolującej Fed miały możliwość przewidzenia przyszłej sytuacji w gospodarce, a także na giełdzie i podejmowania na tej podstawie decyzji inwestycyjnych. Co więcej, odejście od pokrycia dolara w złocie doprowadziło do wzrostu inflacji i związanego z nim spadku poziomu oszczędności. To zaś również przyczynia się do pauperyzacji amerykańskiej klasy średniej.

 

Czas pokaże, czy zmiany w polskim systemie opodatkowania nie doprowadzą – wbrew deklarowanym celom – do stworzenia struktury społecznej idącej w tym kierunku. Z władzami, finansjerą i uprzywilejowanymi biznesem na górze, zubożałymi i uzależnionymi od socjalu masami na dole, wreszcie z wciśniętą między nimi, kurczącą się i zdławioną przez regulacje i podatki klasą średnią.

 

Marcin Jendrzejczak

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(21)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie