10 lipca 2020

Czy taktyczne popieranie zła jest moralne, czyli na kogo nie głosować

(Fotograf:Andrzej Hulimka/Archiwum:Forum)

Wynik wyborów prezydenckich zależy od tego, jak zachowają się wyborcy tych kandydatów, którzy po pierwszej turze stracili szansę na dalsze ubieganie się o najwyższy urząd w państwie. Pośród nich znajdują się Polacy o konserwatywno-katolickich poglądach, którzy oddali swój głos na Krzysztofa Bosaka. Sam do nich należę. I podobnie jak wielu z nich, zastanawiam się, co zrobić 12 lipca. Wiem jednak na pewno, jak nie wolno mi postąpić.

 

Przedwyborcze sondaże pokazują, że obydwaj kandydaci mogą liczyć na bardzo zbliżone poparcie, więc o ostatecznym wyniku wyborów zadecydują naprawdę niewielkie przepływy elektoratu. Nic dziwnego, że trwają ożywione zabiegi obydwóch sztabów wyborczych, by pozyskać wyborców swoich dotychczasowych rywali. Szczególnie miejsce zajmują tutaj sympatycy Konfederacji, dystansującej się w równym stopniu od rządzącego Prawa i Sprawiedliwości, jak od głównej siły opozycyjnej – Koalicji Obywatelskiej, których kandydaci zetrą się w drugiej turze. W dużym uproszczeniu sprawa wygląda tak: skoro liberalni wyborcy Szymona Hołowni i innych kandydatów w większości popierają Rafała Trzaskowskiego, to od zachowania tych, którzy głosowali w pierwszej turze na Krzysztofa Bosaka, zależy to, czy w Pałacu Prezydenckim przez najbliższe pięć lat urzędować będzie jego dotychczasowy lokator czy też obecny prezydent Warszawy.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Nagle więc okazało się, że otoczenie Andrzeja Dudy zawsze bardzo szanowało konfederatów, nigdy nie pomawiając ich o związki z Rosją, a do wypowiedzi prezydenta RP godzących w ofensywę elgiebetyzmu doszły również te (delikatnie, ale jednak) kwestionujące zasadność roszczeń żydowskich. Swojego kontrkandydata w umizgach wobec wyborców Bosaka prześcignął jednak Rafał Trzaskowski, który obłudnie zapewniał o swej sympatii do narodowców, choć przecież nie tak dawno domagał się rozwiązania Marszu Niepodległości.

 

Sam Krzysztof Bosak, jak i pozostali liderzy Konfederacji zachowali dużą powściągliwość wobec zalotów obu kandydatów i zdecydowali się nie poprzeć żadnego z nich, sugerując, by ich sympatycy sami dokonali wyboru. Rozpoczęły się więc ożywione dyskusje na forach internetowych i w mediach społecznościowych. Z pobieżnego ich przeglądu wynika, że znaczna grupa osób przedstawiających się jako sympatycy Konfederacji deklaruje poparcie dla… Trzaskowskiego. Dlaczego to robią? Czy zwiodły ich obłudne memy produkowane przez „platformersów”? Nie, okazuje się, że nie mają złudzeń co do programu ekonomicznego rzekomo „wolnorynkowego” kandydata antypisowskiej opozycji, ale mimo to chcą oddać na niego głos z przyczyn czysto taktycznych…

 

Facebookowe taktyki

Skoro neosanacyjna, etatystyczna polityka gospodarcza uprawiana przez PiS jest szkodliwa dla Polski i hamuje nasz rozwój – argumentują jedni – to permanentna obstrukcja, jaką bez wątpienia uprawiał będzie na urzędzie Rafał Trzaskowski, będzie korzystna dla kraju, dając choćby szansę uniknięcia nowych danin, nakładanych ochoczo przez rządzącą centroprawicę. Do tego rękami kandydata KO zostaną powstrzymane centralizacyjne zapędy PiS, będące tak naprawdę łamaniem wszelkich struktur, które mogłyby utrudniać lewicy, gdy ta w końcu zdobędzie władzę w Polsce, przebudowę społeczną na neomarksistowską modłę.

 

Niektórzy w duchu, jak dowodzą, „realizmu politycznego” proponują głosowanie na Rafała Trzaskowskiego, przekonani, co prawda, że jego wybór przyniesie fatalne skutki dla kraju. Wychodzą jednak z założenia, że im postępowcy bardziej zrujnują Polskę, tym większe będzie kiedyś, w nieokreślonej przyszłości, poparcie dla Konfederacji, która na gruzach kompletnie skompromitowanego PiS-u obejmie w końcu władzę.

 

Inni posługują się może nie tak szaleńczą, ale równie cyniczną argumentacją – skoro Konfederacja walczy z Prawem i Sprawiedliwością o wyborców o konserwatywnych poglądach, to właśnie partia Jarosława Kaczyńskiego jest jej największym przeciwnikiem. Dobre dla Konfederacji jest więc wszystko, co złe dla PiS, ergo – należy karnie iść do wyborów i głosować na Trzaskowskiego.

 

Jeszcze inni głoszą postulat taktycznego oddania głosu na kandydata KO dla „reedukacji” PiS i ukarania go za zdradę postulatów katolickich, którymi chętnie szermował przed laty, choćby w kwestii obrony życia. „PiS skarcony przez wyborców chętniej poprze jakąś nową wersję STOP ABORCJI” – mówią.

 

 Wszystkie te argumenty (no, może oprócz postawy „im gorzej, tym lepiej”, która wydaje się wynikiem głębokiej aberracji intelektualnej) wydają się z pozoru racjonalne i być może byłyby istotnie warte rozważenia, gdyby nie fakt, że nie dotyczą one zachowania kierowanej przez nas postaci w grze komputerowej, w której – w razie niepowodzenia – nasz bohater zyskuje nowe „życie” i powraca do początku, a my, bogatsi o nowe doświadczenia, możemy kontynuować zabawę. Mówimy o jak najbardziej realnym głosowaniu prawdziwych ludzi w wyborach na prezydenta jak najbardziej prawdziwego (nawet jeśli ułomnego) państwa. I jak wszystko, co dzieje się naprawdę, pociągającym skutki moralne.

 

No właśnie, moralność. Może nieco dziwić, że słowo to stosunkowo rzadko gości w wokabularzu ludzi tak chętnie uznających się za reprezentantów i sympatyków jedynej prawdziwej formacji prawicowej na polskiej scenie politycznej, odwołującej się wszak do etyki katolickiej jako fundamentu cywilizacyjnego, na którym opiera się życie naszego narodu. Czy to efekt zbytniego ulegania przez młodych konserwatystów mirażowi politycznego „realizmu” i trwania starych narodowców na gruncie maurassowskiego sloganu „politique d’abord”  (o leseferyzmie antypostępowych wolnorynkowców nie wspominając), czy też szerzenia się na antysystemowej prawicy prądów neopogańskich, a może po prostu nieodparty urok i przemożny wpływ przenikającej całą współczesność kultury dechrystianizacji  – to temat na osobne rozważania. W każdym razie mało kto wspomina, że akt wyborczy, jak każda inna decyzja polityczna, powinien być rozpatrywany przede wszystkim w kategoriach moralnych. Jak powiedział święty Tomasz Morus, „człowiek nie może oderwać się od Boga, a polityka – od moralności”.

 

Po pierwsze – moralność

Kościół nigdy o tym nie zapomniał, zachęcając wiernych do korzystania z prawa wyborczego tam, gdzie ono istnieje, bo „służba na rzecz dobra wspólnego wymaga (…) od obywateli wypełniania ich zadań w życiu wspólnoty politycznej” (Katechizm Kościoła Katolickiego 2239). Jednak to zaangażowanie musi zostać poddane ścisłym zasadom. Jak mówi Nota doktrynalna o niektórych aspektach działalności i postępowania katolików w życiu politycznym, wydana 22 listopada 2004 roku przez Kongregację Doktryny Wiary: „Właściwie ukształtowane sumienie chrześcijańskie nie pozwala nikomu przyczyniać się przez oddanie głosu do realizacji programu politycznego lub konkretnej ustawy, które podważają podstawowe zasady wiary i moralności przez propozycje alternatywne wobec tych zasad lub z nimi sprzeczne”.

 

Co to oznacza? Że programy, które z natury są złe, nie mogą zostać przez nas poparte ani bezpośrednio, ani nawet pośrednio – przez głosowanie na kandydata, który je popiera. Czyniąc świadomie inaczej – popełniamy grzech. Oddając swój głos na kandydata, o którym wiemy, że reprezentuje stanowisko sprzeczne z zasadami chrześcijańskimi, de facto zajmujemy stanowisko takie jak on, stajemy więc w gronie wrogów Kościoła i wiary katolickiej.

 

Ponieważ jednak trudno dokonać jednoznacznej oceny moralnej wielu zawiłych problemów politycznych, łatwo zgubić się w gąszczu politycznej propagandy, ulec pozorom czy nabrać się na puste obietnice, katolik jest zobowiązany zwrócić uwagę przede wszystkim na te kwestie, które nie podlegają negocjacji, dotyczą bowiem czynów, które zawsze są moralnie złe, takie jak aborcja i eutanazja, będące umyślnym i bezpośrednim pozbawieniem życia istoty ludzkiej, związki homoseksualne podważające instytucję małżeństwa, zapłodnienie „in vitro”, handel narkotykami, legalizacja prostytucji czy promowanie pornografii, godzące w wolność i godność osoby ludzkiej.

 

Jak przypomniał przed ubiegłorocznymi wyborami parlamentarnymi przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski ks. arcybiskup Stanisław Gądecki: katolicy nie mogą wspierać programów, które promują aborcję, próbują przedefiniować instytucję małżeństwa, usiłują ograniczyć prawa rodziców w zakresie odpowiedzialności za wychowanie swoich dzieci, propagują demoralizację dzieci i młodzieży. Dodać należy do tego, że katolikowi nie wolno również oddawać głosu na takiego polityka, który publicznie bluźni przeciwko wierze katolickiej lub takie bluźnierstwa pochwala albo dąży do ograniczenia wolności kultu chrześcijańskiego i swobody działania Kościoła.

 

Co ma piernik do wiatraka?

W jakim świetle stawia to postulaty „taktycznego” głosowania na Rafała Trzaskowskiego, wyrażane przez niektórych wyborców Krzysztofa Bosaka? To prawda, że kandydat „opozycji totalnej”, której głównym spoiwem ideowym jest nienawiść do Jarosława Kaczyńskiego i „pisiorów”, jest na tyle obły i niekreślony programowo, tak zmienia swoje deklaracje, mówiąc co innego rano, a co innego wieczorem, że można go podejrzewać o fakt nieposiadania żadnych poglądów. Czy można zgrzeszyć głosując na polityka bez poglądów? Wydaje się, że jakieś jednak posiada, skoro deklaruje się jako osoba głęboko wierząca. Jak jednak głosi, jego Bóg nie jest tym samym, w którego wiarę my, katolicy, przynajmniej raz w tygodniu wyznajemy w Credo, ale Bogiem Barucha Spinozy – żydowskiego filozofa, przez pobratymców oskarżanego o ateizm, panteisty i deterministy, pierwszego twórcy „wiary filozofów”. Przy okazji można zauważyć, innym mistrzem intelektualnym, na którego powołuje się Trzaskowski jest Edgar Morin (prawdziwe nazwisko Nahoum), komunista i prekursor globalizmu.

 

Jeśli to zbyt mało mówi nam o kandydacie, spójrzmy na jego działania. Czynne zaangażowanie jego i jego żony, która, jak sama się tym chwali, uczestniczyła w marszach „czarnych parasolek”, w zwalczanie inicjatywy Stop Aborcji. Uczynienie Warszawy polem lewicowych eksperymentów społecznych, poczynając od wprowadzenia w szkołach zajęć z „mowy nienawiści” promujących ideologię gender, a na promocji zapłodnienia „in vitro” kończąc. Próba wprowadzenia edukacji seksualnej według skandalicznych standardów WHO w placówkach oświatowych podjęta niemal natychmiast po objęciu władzy w stolicy Polski. Dająca organizacjom homoseksualistów niespotykane przywileje w sferach oświaty, kultury i sportu „Karta LGBT+”, wprowadzona przez warszawski ratusz pomimo sprzeciwu tysięcy mieszkańców miasta. Objęcie patronatem Parady Równości, podczas której aktywiści homoseksualni odprawiali bluźnierczą „mszę”.

 

Czy trzeba więcej, by stwierdzić, że każdy, kto odda głos na tego kandydata, przyczyni się „do realizacji programu politycznego”, który podważa „podstawowe zasady wiary i moralności”? I nie ma tu żadnego znaczenia fakt, że pozycja ustrojowa prezydenta w Polsce daje mu jedynie ograniczony wpływ na proces kształtowanie prawa. Jeśli wziąć pod uwagę najbliższe otoczenie polityczne Rafała Trzaskowskiego i tych, którzy udzielają mu swego poparcia (np. Adama Michnika i Aleksandra Kwaśniewskiego), pałac prezydencki podczas jego prezydentury może stać się ośrodkiem promocji antychrześcijańskiej rewolucji kulturowej zwalczającej wszystko to, co jeszcze zostało wielkiego i pięknego z polskiej tradycji i polskiego katolicyzmu.

 

O ile więc każdy dojrzały katolik winien rozważyć we własnym sumieniu, czy bierny i w dużej mierze demonstracyjny, nie zaś aktywny i stanowczy opór, jaki Andrzej Duda i popierający go obóz polityczny stosuje wobec ofensywy antycywilizacji śmierci, wystarczy, by oddać głos na urzędującego prezydenta, w nadziei, że jego druga prezydentura będzie inna niż poprzednia i że uważniej będzie słuchał głosu swych konserwatywnych wyborców (choć dotychczasowe doświadczenie podpowiada nam, że będzie inaczej), to w przypadku Trzaskowskiego sytuację mamy bardzo jasną: po prostu nie wolno nam oddać głosu na tego kandydata, za którego miłym i uśmiechniętym obliczem kryje się mroczna, stugłowa hydra Rewolucji.

 

 

Piotr Doerre

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie