6 września 2019

Czy Stany Zjednoczone mogą nadal chronić swoich sojuszników? O nowym mechanizmie odstraszania

(Zdjęcie ilustracyjne. Źródło: pixabay.com (Defence-Imagery))

Od końca II wojny światowej w amerykańskim myśleniu strategicznym dominowała doktryna odstraszania. Koszty ewentualnej wojny były tak wysokie i nieakceptowalne, że rywalizujące strony powstrzymywały się przed niszczycielskim atakiem.

 

Doktryna Waszyngtonu nie polegała jedynie na ochronie USA, ale także traktatowych sojuszników, jak np. Japonii, Korei Południowej, państw NATO (strategia „przedłużonego odstraszania”).

Wesprzyj nas już teraz!

 

Dziś, mimo, że zagrożenie ze strony Związku Sowieckiego zniknęło, strategia ta teoretycznie pozostaje kluczowa dla Waszyngtonu, który nadal, przynajmniej na papierze, jest gotowy użyć siły militarnej – nawet nuklearnej – w razie potrzeby, w celu ochrony swoich sojuszników przed agresją ze strony rywali.

 

Uznając zagrożenie ze strony Pekinu i Moskwy kwestionujących ekonomiczną i technologiczną supremację USA, najwyżsi przedstawiciele obrony zarówno w administracji Obamy, jak i Trumpa podkreślili potrzebę utrzymania, a nawet wzmocnienia tradycyjnych strategii odstraszania przez Waszyngton.

 

Michael O’Hanlon z Brookings Institute zastanawia się, czy strategie te mogą wiarygodnie powstrzymać agresję, z którą prawdopodobnie będą musiały zmierzyć się Stany Zjednoczone w XXI wieku.

 

W eseju przytoczonym na łamach „Foreign Affairs” dowiadujemy się, że Chiny i Rosja nie są supermocarstwami marzącymi o dominacji nad światem, ale siłami rewizjonistycznymi, które chcą kwestionować i zmieniać niektóre aspekty globalnego porządku kierowanego przez USA.

 

W przekonaniu O’Hanlona nie ma na przykład szans, by Chiny pomogły Korei Północnej próbować najechać i podbić Koreę Południową, tak jak to miało miejsce podczas wojny koreańskiej. Bardziej prawdopodobne jest, że zaangażują się w mniejsze akcje testowania amerykańskiej gotowości do reakcji np. próbując przejąć od Japonii jedną ze spornych (i niezajętych) wysp na Morzu Wschodniochińskim, znanych (w Chinach) jako Diaoyu lub jako Senkaku (w Japonii). Chociaż Stany Zjednoczone formalnie zobowiązały się do obrony tych wysp, Chiny mogą podejrzewać, że nie będą chciały ryzykować wojny z wielką potęgą o skały, które są faktycznie bezwartościowe.

 

„Jednak jeśli Waszyngton nie może w wiarygodny sposób obiecać odwetu, przedłużające się odstraszanie już nie powiedzie się i mogą wystąpić znacznie większe konsekwencje niż utrata jednej z wysp Diaoyu/Senkaku” – uważa analityk.

 

Sugeruje on, że wątpliwości co do wiarygodności USA wzrosły od czasu wyboru na prezydenta w 2016 roku Donalda Trumpa, który otwarcie zakwestionował wartość amerykańskich sojuszy i lekceważy kluczowych sojuszników. Czasami bezpośrednio kwestionował logikę przedłużonego odstraszania. Na przykład w lipcu 2018 roku Trump wyraził zdziwienie, że USA mają obowiązek obrony Czarnogóry, członka NATO.

 

O’Hanlon obawia się, że w związku ze spadkiem amerykańskiej wiarygodności inne kraje będą chciały zwiększać swój arsenał i może dojść do rozprzestrzeniania się broni jądrowej oraz zwiększonego ryzyka wybuchu wojny prewencyjnej.

 

Analityk sugeruje więc, by amerykańscy decydenci opracowali strategię łączącą elementy wojskowe z sankcjami gospodarczymi i innymi formami kar niemilitarnych, by zminimalizować ryzyko katastrofalnej wojny poprzez przekonanie przeciwników, że Stany Zjednoczone są skłonne podołać zagrożeniom, nawet w epoce, w której Chiny i Rosja nie tylko dysponują potężniejszą bronią, ale także wykazują większą gotowość do jej użycia.

 

O’Hanlon pisze, że pod pewnymi względami fakt, iż Stany Zjednoczone stoją obecnie w obliczu problemów uspokajania swoich sojuszników, nie powinien być wielkim zaskoczeniem. „W świecie westfalskich państw narodowych przekonanie jednego kraju do uzależnienia się od drugiego ze względu na swoje bezpieczeństwo, a może nawet przetrwanie, jest sprzeczne z intuicją, zdrowym rozsądkiem i większością ludzkiej historii” – pisze.

 

„Uspokojenie jest również trudne, ponieważ obietnice ochrony sojuszników nie powinny być bezwarunkowe. Sojusznicy z USA nie powinni lekkomyślnie czuć się bezpieczni, wiedząc, że Waszyngton ich uratuje, jeśli wpadną w kłopoty” – dodaje.

 

Analityk obawia się, że tak jak w latach 60. XX wieku Korea Południowa snuła plany zabójstw przywódców Korei Północnej, czy w 1965 roku Pakistan zaatakował Indie, wierząc, że jest chroniony przez amerykańskie gwarancje, tak teraz niektórzy obawiają się, że Arabia Saudyjska może obecnie spróbować czegoś podobnego z Iranem.

 

Zarówno odstraszanie, jak i uspokojenie wymaga jasnego informowania o tym, kiedy i jak Stany Zjednoczone poprą swoich sojuszników – sugeruje autor narzekając na niespójność Trumpa i zamiłowanie do retorycznej zuchwałości.

 

Do tej pory słowa obecnego prezydenta nie odbiły się aż tak negatywnie w świecie, w którym ​​przytłaczająca większość ankietowanych w 2018 roku osób w krajach sojuszniczych jako wiodącą potęgę na świecie wciąż woli Stany Zjednoczone od Chin.

 

„Porządek świata kierowany przez USA nie wydaje się rozpadać. Żaden sojusznik nie zrezygnował z traktatu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej ani nie zagroził, że to zrobi. W rzeczywistości, żaden sojusznik nawet nie rozpoczął poważnej rozbudowy wojskowej. NATO nieznacznie poprawiło podział obciążeń wojskowych od 2014 roku, ale większość amerykańskich partnerów w dziedzinie bezpieczeństwa nadal wydaje na swoje wojska historycznie skromne środki od 1 do 2 proc. PKB – znacznie mniej niż w okresie zimnej wojny” – pisze O’Hanlon dodając, że Polska i kraje bałtyckie zwiększyły wydatki na obronę do dwóch proc. PKB, ale nie podjęły kroków takich jak umocnienie granic, których można by się spodziewać, gdyby naprawdę bały się rosyjskiej inwazji. Sojusznicy USA mogą się denerwować, ale nie wydają się panikować ani radykalnie zmieniać własnych strategii bezpieczeństwa narodowego.

 

Ponadto, pomimo swojej retoryki, Trump obsadził administrację postaciami zaangażowanymi w obecność Stanów Zjednoczonych za granicą. Budżet obronny USA stale wzrastał podczas kadencji prezydenta. Trump nawet poprosił Kongres o dodatkowe pieniądze na opracowanie zaawansowanej broni. Rozmieszczenie wojsk amerykańskich zasadniczo pozostawało statyczne, a w niektórych miejscach, na przykład na wschodniej flance NATO, faktycznie wzrosło. Trump był gospodarzem spotkania na wysokim szczeblu z liderami większości krajów – Japonii i Korei Południowej, Polski i krajów bałtyckich – będących na pierwszej linii walk z Chinami i Rosją, łagodząc obawy, że zostaną porzuceni w czasie kryzysu. Pod tym względem, zgodnie z intuicją, przejście od George’a W. Busha poprzez Baracka Obamę do Trumpa pokazuje więcej ciągłości niż zmiany – wskazuje analityk.

 

O’Hanlon uważa jednak, że zarówno sztuka odstraszania, jak i uspokojania wymagają stałej uwagi. Dlatego też „oprócz unikania kapryśnych zagrożeń wycofania się z sojuszy, Stany Zjednoczone powinny uczynić swoje zobowiązania wojskowe bardziej wiarygodnymi w sposób, który nie wymaga znacznego wzrostu sił bojowych stacjonujących zagranicą”.

 

Dlatego sugeruje, że Waszyngton może na przykład poprawić swoje zdolności w Polsce, wzmacniając zasoby logistyczne i dowódcze (tak jak zaleciła Rada Atlantycka), zgadzając się nawet na rozmieszczenie wojsk USA na stałe, a nie rotacyjnie.

 

Docelowo jednak Waszyngton powinien opracować bardziej realistyczną koncepcję odstraszania rywali, przygotowując się na atak z zaskoczenia przeciwko sojusznikowi, który wymagałby amerykańskiego odwetu.

 

O’Hanlon zastanawia się też czy Waszyngton powinien ryzykować konflikt z wielką potęgą – potencjalnie nuklearny – w celu zachowania swojej wiarygodności? Pisze, że w przypadku ograniczonej agresji wroga na „z natury bezwartościowy cel”, reakcja USA na dużą skalę – jak nakazałoby to tradycyjne podejście do przedłużonego odstraszania – wydawałaby się ogromnie nieproporcjonalne. Z drugiej strony, brak odpowiedzi byłby niedopuszczalny i niezgodny również z zobowiązaniami traktatowymi.

 

„Wyjściem z tego paradoksu – czytamy – jest strategia obrony asymetrycznej. Stany Zjednoczone nie powinny formalnie rezygnować z możliwości pełnej reakcji wojskowej na bardzo ograniczoną agresję przeciwko sojusznikom” – sugeruje analityk.

 

Przede wszystkim strategia odstraszania Waszyngtonu powinna dążyć do unikania rozlewu krwi, jeśli to w ogóle możliwe, przeciwko innej wielkiej potędze – tłumaczy. Stany Zjednoczone powinny przygotować reakcje na agresję na małą skalę, które kładą nacisk na wojnę gospodarczą, a w szczególności sankcje. Początkowo główną rolą sił zbrojnych USA powinno być stworzenie obwodu obronnego, aby powstrzymać apetyt Chin czy Rosji na ekspansję. W razie pogorszenia się kryzysu, Waszyngton i jego sojusznicy mogliby podjąć pośrednie działania wojskowe na przykład atakując statki w Zatoce Perskiej, przewożąc ropę do Chin. Tego rodzaju reakcja, przynajmniej na początku, utrzymywałaby konflikt z dala od brzegów jakiejkolwiek wielkiej potęgi, dając więcej czasu na uniknięcie dalszej eskalacji. Ale wojna gospodarcza powinna być rdzeniem strategii, przy wsparciu siły militarnej.

 

Takie podejście pomogłoby przekonać niedoszłego przeciwnika, że ​​musiałby więcej stracić niż zyskać na użyciu siły, zwłaszcza gdyby Stany Zjednoczone i ich sojusznicy podjęli odpowiednie środki przygotowawcze, aby zapewnić, że będą w stanie tolerować represje. „Sztuka polegałaby na upewnieniu się, że kary za nieprzestrzeganie przepisów byłyby współmierne do początkowej agresji, przy jednoczesnym zachowaniu możliwości eskalacji w razie potrzeby” – czytamy.

 

„Aby sankcje były ekonomicznie zrównoważone, Stany Zjednoczone i ich sojusznicy muszą zrozumieć słabości w swoich łańcuchach dostaw, transakcjach finansowych i innych stosunkach gospodarczych. Powinny opracować strategie mające na celu ograniczenie tych słabych punktów, na przykład poprzez wzmocnienie krajowych zasobów obronnych kluczowych minerałów i metali, z których wiele dziś pochodzi głównie z Chin. Powinny podjąć kroki, aby uniknąć nadmiernego uzależnienia od Chin w odniesieniu do kluczowych produkowanych komponentów i towarów. Waszyngton mógłby zapobiec przekroczeniu przez chiński import określonego procentu w niektórych kluczowych sektorach. Kraje europejskie powinny również nadal ulepszać infrastrukturę potrzebną do importu skroplonego gazu ziemnego ze Stanów Zjednoczonych i innych krajów jako wsparcie na wypadek gdyby import energii z Rosji został przerwany w przyszłym kryzysie” – sugeruje O’Hanlon.

 

Gdyby agresor nie przestraszył się sankcji, Waszyngton miałby starać się ukarać sprawcę za jego konkretne działania między innymi ograniczając przyszły wzrost gospodarczy. Z czasem kontrola eksportu i stałe sankcje miałyby zastąpić tymczasowe środki karne. Tego typu strategia, aby była skuteczna, wymagałaby wsparcia kluczowych sojuszników USA.

 

O’Hanlon uważa, że plany wojenne USA są nadal zbyt skoncentrowane na klasycznych koncepcjach „szarych stref konfliktu” i są prawdopodobnie zbyt eskalacyjne dla świata.

 

Przekonuje, że jedynie strategia odstraszania, która uwzględnia wszystkie narzędzia, a nie tylko siłę militarną, może odpowiedzieć na współczesne wyzwania konkurencji wielkich potęg i utrzymać system sojuszy kierowany przez USA.

 

 

Źródło: foreignaffairs.com

AS

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 128 257 zł cel: 300 000 zł
43%
wybierz kwotę:
Wspieram