21 maja 2019

Czy polityka „maksymalnej presji” doprowadzi do wojny amerykańsko-irańskiej?

(Mike Pompeo. FOT.REUTERS/Kevin Lamarque/FORUM)

Pod koniec ubiegłego roku sekretarz stanu USA Mike Pompeo przedstawił na łamach „Foreign Affairs” koncepcję polityki administracji Trumpa wobec Iranu. Maksymalna presja, o której pisał Pompeo – zdaniem analityków tego opiniotwórczego magazynu wydawanego przez think tank Council on Foreign Relations, założony przez Davida Rockefellera Jr – może doprowadzić do niezamierzonej katastrofy.

 

Philip H. Gordon, analityk CFR, specjalny koordynator ds. polityki bliskowschodniej w Kongresie w latach 2013-2015 przypomina, że gdy prezydent Donald Trump wycofał Stany Zjednoczone z porozumienia nuklearnego z Iranem w maju ubiegłego roku, wielu krytyków twierdziło, iż ryzykuje uruchomienie łańcucha wydarzeń, które ostatecznie mogą  doprowadzić do wojny.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Odejście od umowy JCPOA, która nie była doskonała – o czym mówili sami jej zwolennicy – właśnie uruchomiła cykl eskalacji, prowadzących do konfrontacji.

 

W ramach kampanii „maksymalnej presji” w samym tylko ubiegłym miesiącu Stany Zjednoczone zaliczyły irański Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej (IRGC) do organizacji terrorystycznych, zniosły wyjątki dla niewielkiej liczby krajów kupujących irańską ropę i ogłoszono dodatkowe ograniczenia mające sparaliżować gospodarkę kraju. W ostatnich dniach rozmieszczono w regionie grupę uderzeniową lotniskowców i bombowce B-52.

 

Jak można było przewidzieć, Iran nie zareagował na amerykańskie żądania, a 8 maja irański prezydent Hassan Rouhani ogłosił, że Teheran zawiesi przestrzeganie części umowy nuklearnej i wycofa się całkowicie z porozumienia, o ile Europa nie znajdzie sposobu na zapewnienie Iranowi korzyści gospodarczych w ciągu 60 dni. Cztery dni później saudyjskie tankowce u wybrzeży Zjednoczonych Emiratów Arabskich zostały zaatakowane, a dwa dni później drony uderzyły w saudyjskie zakłady naftowe, powodując eksplozje i uszkadzając jeden z głównych rurociągów.

 

W żadnym z tych wydarzeń nie udowodniono udziału Irańczyków. Gordon podkreśla, że IRGC w przeszłości uciekała się do podobnych asymetrycznych i niemożliwych do wykrycia ataków, stąd amerykańscy wojskowi i przedstawiciele wywiadu ostrzegali, iż można się spodziewać takiego odwetu.

 

Administracja Trumpa zareagowała sugerując – na podstawie zebranych informacji wywiadowczych – że Iran przygotowuje potencjalne ataki rakietowe na amerykańskie interesy. Waszyngton ewakuował nawet personel ambasady w Bagdadzie. Ostrzeżono także, że ​​Stany Zjednoczone przygotowują plany awaryjne, by wysłać w przyszłości na Bliski Wschód znacznie więcej niż 120 tys. żołnierzy. 16 maja Saudowie namawiali do wszczęcia wojny prewencyjnej z Iranem.

 

„Unikanie dalszej eskalacji będzie trudne, zważywszy na determinację obu stron, aby nie wycofywać się ze swoich pozycji. Nowe negocjacje nuklearne, których chce Trump, byłyby jednym ze sposobów uniknięcia konfliktu. Ale Iran prawdopodobnie nie będzie rozmawiał z administracją, której nie ufa, a jeszcze mniej prawdopodobne jest, że zgodzi się na taki dalekosiężny interes, który Trump uważa za konieczny: taki, który zakazuje wszelkiego wzbogacania uranu, wieczne kontrole, pozwalające na jeszcze bardziej natarczywe monitorowanie instalacji krajowych, niż przewidywała to stara umowa i ograniczenie rozwoju rakiet balistycznych oraz ograniczenie wpływów regionalnych Iranu” – czytamy.

 

Gordon ocenia, że dalsza eskalacja jest całkiem łatwa do wyobrażenia, gdyby Iran definitywnie wycofał się z umowy, stopniowo rozszerzał swój program nuklearny lub sponsorował bezpośrednie czy pośrednie ataki na oddziały amerykańskie. Stany Zjednoczone będą miały wówczas do wyboru dwa rozwiązania: upokarzającą rezygnację lub użycie siły wojskowej.

 

„To, że podejście administracji Trumpa do Iranu mogłoby doprowadzić Stany Zjednoczone do nieumyślnego konfliktu, nie powinno nikogo dziwić” – podkreśla analityk. Od dnia objęcia urzędu przez Trumpa, wielu przedstawicieli establishmentu obawiało się jego impulsywnego zachowania, paskudnej retoryki, „niezdolności do myślenia, brak szacunku dla procesu politycznego” i determinacji w osiąganiu sukcesów.

 

Gordon ostrzega, że chociaż w ciągu dwóch lat urzędowania Donalda Trumpa nie doszło do wojny, to jednak obecnie prezydent jest bardziej niż kiedykolwiek skłonny do naruszania norm i antagonizowania zarówno przeciwników, jak i sojuszników. Co więcej, jego obecni doradcy są mniej skłonni i zdolni niż ich poprzednicy do ograniczenia swoich najbardziej prowokujących tendencji, co może zaowocować przypadkową wojną.

 

Gordona, zwolennika globalizmu, niepokoi nie tylko postawa wobec Teheranu, ale nade wszystko wobec Pekinu. Jego zdaniem Trump zdaje się prowadzić swoją politykę wobec Chin w podobny sposób, jak wobec Iranu, narzucając jednostronne sankcje, błędnie odczytując ruchy swoich przeciwników i wprowadzając w błąd Amerykanów co do kosztów, ryzyka oraz konsekwencji takiego podejścia.

 

Taryfy, które początkowo nałożył na towary importowane z Państwa Środka o wartości 50 miliardów dolarów, miały zaowocować „lepszą ofertą”, ale zamiast tego – co nie było niespodzianką, wedle analityka – sprowokowało chińskie cła. Stany Zjednoczone odpowiedziały zwiększeniem stawki taryf i żądaniem pokrycia całość chińskiego eksportu o wartości 540 mld dol. Nawet jeśli koszty ponoszone przez amerykańskich rolników, producentów i konsumentów rosną, Trump spekuluje, że sytuacja polepszy się politycznie, jeśli będzie nadal konfrontował się z Chinami, przynajmniej do wyborów w 2020 roku.

 

Umowa handlowa z Chinami jest wciąż możliwa, podobnie jak nowa umowa nuklearna z Iranem – przekonuje Gordon. Jednak dalsza eskalacja jest również realną możliwością, podobnie jak niebezpieczny transfer z dziedziny ekonomicznej do politycznej.

 

Chińskie media określają Stany Zjednoczone „całkowitym tyranem”, „papierowym tygrysem” i „kolonialistą”. Jeden z chińskich uczonych zasugerował, by Pekin uderzył w „aroganckie” Stany Zjednoczone zakazując sprzedaży pierwiastków ziem rzadkich, na których opiera się przemysł amerykański. Polecił też sprzedaż amerykańskich obligacji skarbowych, co miałoby druzgocący wpływ na gospodarkę USA. „Trump najwyraźniej nie przewidział, że inne kraje też mają politykę wewnętrzną – nie wspominając o dźwigni finansowej, którą można wykorzystać przeciwko Stanom Zjednoczonym” – zauważa Gordon.

 

Iran nie jest jedynym krajem, na którym Trump „może się potknąć” i wywołać przypadkową wojnę. Są jeszcze Chiny, Korea Północna czy Wenezuela, gdzie wciąż nie udało się Amerykanom doprowadzić do obalenia rządów Nicolasa Maduro.

 

Trump w obecnej sytuacji wydaje się szukać wyjścia. Powiedział w zeszłym tygodniu, że „chciałby, aby [przywódcy Iranu] zadzwonili do mnie”. Miał też dać wyraźnie do zrozumienia przedstawicielom Pentagonu, że nie chce iść na wojnę.

 

Swojego podejścia „maksymalnej presji” i negocjowania z pozycji siły nie zmienili główni jego doradcy. W pozornym wysiłku uspokojenia obaw przed wojną z Iranem jeden z wyższych rangą urzędników amerykańskich powiedział w tym tygodniu w rozmowie z „Washington Post”, że „ponieważ stosujemy poziomy presji, które są bezprecedensowe w historii, myślę, że możemy oczekiwać, iż Iran zwiększy swoje groźby i poziom złośliwego zachowania”.

 

„Chociaż Trump może nie chcieć wojny, nie jest już otoczony przez doradców, którzy mogą mu pomóc w jej uniknięciu. Były sekretarz obrony James Mattis, ktoś, kto widział wojnę z bliska, był głosem powściągliwości, ale teraz nie ma go od sześciu miesięcy, a działający następca nie ma ani postawy, ani najwyraźniej chęci rzucenia wyzwania Trumpowi” – pisze Gordon.

 

Z kolei dwaj jego najbliżsi doradcy obecnie pełnią ważne funkcję: sekretarza stanu (Mike Pompeo) i doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego (John Bolton). Pompeo „zdaje się mówić Trumpowi tylko to, co chce usłyszeć” i jest wyjątkowo wrogo nastawiony wobec Teheranu. Z kolei Bolton od dawna opowiada się za tego rodzaju wojnami, które Trump najwyraźniej stara się uniknąć. Bolton twierdził, że jedynym sposobem na powstrzymanie irańskiego programu nuklearnego jest zbombardowanie go i opowiadanie się za wspieraniem irańskich mniejszości etnicznych oraz opozycji wewnętrznej w celu przyspieszenia zmiany reżimu. Wezwał także Stany Zjednoczone do ponownego przyjrzenia się polityce „jednych Chin” i powstrzymania coraz bardziej wojowniczych zapędów Pekinu. Uważa, że „jest całkowicie uzasadnione, aby Stany Zjednoczone zareagowały na obecną konieczność, jaką stwarza broń nuklearna Korei Północnej, uderzając najpierw wroga”.

 

Paradoksalnie analityk przyznaje, że jeszcze w 2017 roku nie wyobrażał sobie, że będzie musiał polegać na „instynktach” Donalda Trumpa, mając nadzieję na powstrzymanie groźby wojny. A teraz właśnie na to liczy.

 

W listopadowo-grudniowym wydaniu magazynu „Foreign Affairs” w 2018 roku, sekretarz stanu Mike Pompeo przedstawił swoją wizję polityki zagranicznej, wskazując na ogromną rolę odgrywaną przez „niepaństwowych aktorów”, czyli różne organizacje bojowe. Zarzucił m.in. Irańczykom, że w ciągu ostatnich czterech dekad „reżim” zasiał wiele zniszczeń i niestabilności, złych zachowań, które nie zakończyły się wraz z zawarciem porozumienia JCPOA. Nie udaremniło ono ciągłego irańskiego dążenia do posiadania broni nuklearnej. Umowa „nie ograniczyła też gwałtownej i destabilizującej działalności Iranu w Afganistanie, Iraku, Libanie, Syrii, Jemenie i Gazie”.

 

Pompeo obwinił Teheran za destabilizowanie Arabii Saudyjskiej, wspieranie ataków Hamasu na Izrael i rekrutację Afgańczyków, Irakijczyków oraz pakistańskiej młodzieży do walki w Syrii, nie wspominając o wspieraniu i opłacaniu libańskiego Hezbollahu. Pompeo określił Iran mianem „pariasa”, który doprowadza swoich ludzi do rozpaczy.

 

Polityka maksymalnej presji ma to zmienić. Sekretarz stanu USA uważa, że chciwość reżimu stworzyła przepaść między obywatelami Iranu i ich przywódcami, utrudniając urzędnikom wiarygodne przekonanie młodych, by stali się awangardą następnej generacji rewolucji.

 

„Teokratyczni ajatollahowie mogą głosić śmierć Izraelowi i śmierć Ameryce w dzień i w nocy, ale nie mogą maskować swojego poziomu hipokryzji” – pisał Pompeo przypominając, że Mohammad Dżawad Zarif, minister spraw zagranicznych Iranu, ukończył studia na Uniwersytecie Stanowym w San Francisco i na Uniwersytecie w Denver, a Ali Akbar Velayati, najwyższy doradca najwyższego przywódcy, studiował na Uniwersytecie Johns Hopkins. Porównał też sytuację obecnego Iranu do sytuacji Związku Radzieckiego w latach 70. i 80. „Biuro Polityczne nie mogło już dłużej mówić wprost sowieckim obywatelom, by przyjęli komunizm, gdy sowieccy urzędnicy sami potajemnie sprzedawali przemycane niebieskie dżinsy i płyty Beatlesów” – czytamy.

 

Pompeo zaznaczył, że polityka maksymalnej presji jest wymierzona w takich ludzi jak szef Quds Force IRGC gen. Qasem Soleimani, by poczuli bolesne konsekwencje swojej przemocy i korupcji. „Biorąc pod uwagę, że reżim jest kontrolowany przez osoby pragnące wzbogacić się i rewolucyjną ideologię (…) sankcje muszą być surowe, jeśli mają zmienić utrwalone nawyki” – podkreślił sekretarz stanu.

 

Stany Zjednoczone będą kontynuować kampanię nacisku, dopóki Iran nie zmieni w sposób namacalny i trwały swojej polityki. Presja ekonomiczna jest częścią kampanii. W następnej kolejności przewidziano odstraszanie, a jeśli to nie pomoże i Iran będzie usiłował zastraszyć Stany Zjednoczone (jeśli zagrożone będzie bezpieczeństwo USA, jego dobra, budynki i życie Amerykanów), Waszyngton zdecyduje się na atak militarny – zasugerował Pompeo.

 

„Nie szukamy wojny. Musimy jednak coś wyjaśnić: eskalacja przemocy w przypadku Iranu nie jest dobrym rozwiązaniem. Oznacza przegraną. Republika Islamska nie może się równać z potęgą militarną Stanów Zjednoczonych i nie boimy się tego, by przywódcy Iranu o tym się przekonali” – konkludował szef amerykańskiej dyplomacji.

 

 

Źródło: foreignaffairs.com

AS

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 133 333 zł cel: 300 000 zł
44%
wybierz kwotę:
Wspieram