8 lipca 2016

Czy NATO zapewni nam bezpieczeństwo?

(Credit Image: © Jakob Ratz/Pacific Press via ZUMA Wire/FORUM)

Zjazdy, kongresy, posiedzenia na wysokich i niskich szczeblach pełnią jedną pozytywną rolę – pozwalają spotkać się decydentom i wymienić opinie na interesujące ich tematy. Nie inaczej będzie z zaczynającym się szczytem NATO. O ile politycy nie ukrywają w zanadrzu jakiejś niespodzianki i tym razem skończy się na przemowach i deklaracjach bez większego znaczenia.

 

Wszelkie układy międzypaństwowe, szczególnie militarne, zazwyczaj opierają się na wspólnych interesach zawierających je stron. Historia świata dostarcza sporo przykładów odwrócenia aliansów w trakcie wojen, gdy w wyniku zmiany priorytetów politycznych, dotychczasowi sojusznicy stawali się przeciwnikami i na odwrót.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Obecne władze Polski deklarują, że podstawowym strategicznym interesem w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego jest zabezpieczenie naszego kraju przed agresją ze strony Rosji, próbującej realizować samodzielną politykę neoimperialną, wchodzącą w kurs kolizyjny z polityką amerykańską i groźną również dla krajów naszego regionu. Jednak doświadczenie ostatnich lat skłania do konstatacji, że w przypadku konfliktu z Rosją, państwa członkowskie NATO z Europy Środkowej i Wschodniej nie mogą liczyć na solidarną pomoc sojuszu jako całości. Społeczeństwa Zachodu nie czują się bowiem bynajmniej zagrożone przez Rosję, z którą w dodatku łączą je najrozmaitsze interesy. Nie czują się chyba zresztą zagrożone przez nikogo, o czym świadczy marny stan armii większości państw NATO, niedoinwestowanych, wyposażonych w starzejący się z każdym rokiem sprzęt.

 

Naturalnie, nikt przy zdrowych zmysłach nigdy nie oczekiwał innej jak tylko symboliczna, pomocy zbrojnej ze strony Portugalii czy Holandii. Niestety, wielkiej determinacji do przeciwstawienia się ewentualnej agresji Moskwy nie widać także u silniejszych państw NATO, mających ambicję nadawania kierunku polityce Sojuszu. Wprawdzie zachowanie Włodzimierza Putina irytuje elity polityczne Francji czy Niemiec, skłania nawet do pewnych gestów dyplomatycznych czy militarnych, jednak w większości wypadków nie mają one wielkiego znaczenia i mogą przestraszyć co najwyżej dyrekcję przedszkola w Moskwie, a nie twardych graczy ze szkoły KGB. Nawet sankcje ekonomiczne, niewątpliwie uciążliwe dla gospodarki euroazjatyckiego, upadającego mocarstwa, nie zdołały skłonić Putina do zmiany antyzachodniej polityki.

 

Jedną z tradycyjnych form odstraszania potencjalnego wroga są manewry wojskowe. Często narzędziem tym posługuje się zresztą sama Rosja. Odpowiedzią na agresywną politykę Kremla powinna być demonstracja siły i spójności sojuszu w ramach wspólnych ćwiczeń. Namiastkę tego stanowiły przeprowadzone niedawno w Polsce manewry pod kryptonimem Anakonda. Niestety, z ilości kontyngentów poszczególnych armii biorących w nich udział, rosyjscy analitycy musieli wyciągnąć wniosek, że choć Stany Zjednoczone (14 tys. żołnierzy), są zniecierpliwione i zaniepokojone obecnym kursem Kremla, to już Niemcy (wysłały 400 żołnierzy), inaczej oceniają ich politykę.

 

O stosunku Niemców do Anakondy najlepiej świadczy incydent odmówienia przez władze republiki zgody na przekroczenie granicy niemiecko-polskiej przez mające wziąć udział w manewrach oddziały amerykańskie. Wprawdzie szybko nastąpiły sprostowania i deklaracja współpracy, jednak całe wydarzenie ujawnia dystans Berlina do polityki wschodniej Waszyngtonu, a już na pewno Warszawy.

 

To sytuacja bardzo niepokojąca. Wystarczy bowiem spojrzeć na mapę, by zorientować się, jak istotną rolę w przypadku ewentualnego konfliktu z Rosją odegrać musi postawa Republiki Federalnej Niemiec. Jej terytorium stanowi zaplecze niezbędne dla rozwinięcia wojsk NATO przygotowujących się do wsparcia Polski. Żadne poważne siły nie mogą być przerzucone do naszego kraju drogą powietrzną. Ani jedna brygada amerykańska nie trafi do Polski także drogą morską, gdyż Bałtyk to akwen zamknięty, łatwy do zablokowania. A przecież armia Polska, bez szybkiego wsparcia sojuszników, nie jest w stanie samotnie powstrzymać wojsk rosyjskich dłużej niż kilka-, kilkanaście dni, a i to przy naiwnym założeniu, że dowódcy rosyjscy popełnią masę błędów.

 

Oczywiście sytuację strategiczną należących do NATO państw Europy Wschodniej bardzo wzmocniłoby rozmieszczenie na ich terytorium oddziałów sojuszniczych, ale nie czterech batalionów, jak przewidują aktualne plany, a najmniej dwóch brygad ciężkich, które od samego początku wzięłyby udział w ewentualnym konflikcie. Tylko szybkie wejście do walki znaczniejszych oddziałów zachodnich, daje gwarancję, że sojusz zadziała, a pomoc nie ograniczy się do bombardowania agresora notami, memoriałami, apelami itd. Wszelka zwłoka z odpowiedzią militarną na agresję wobec członka NATO, grozi uaktywnieniem się w państwach sojuszniczych sił sprzeciwiających się ich przystąpieniu do działań zbrojnych. Przy wsparciu tajnych służb Moskwy będą one inspirowały debaty publiczne, demonstracje, zażądają konsultacji społecznych itd., co może zablokować proces uruchamiania przez rządy działań przewidzianych traktatem północnoatlantyckim. Sprzyja temu osławiony punkt 5. Traktatu, który daje członkom NATO swobodę w wyborze działań, jakie podejmą, w celu przyjścia z pomocą napadniętemu sojusznikowi.

 

Polska już raz zawarła układy sojusznicze – zdawało się idealne. Jej partnerami w 1939 roku stały się państwa silne, stabilne, które zwycięsko wyszły z poprzedniej wojny. Choć papiery były podpisane, interesy (pozornie przynajmniej) wspólne, bazy dla samolotów alianckich na terenie Polski przygotowane i zaopatrzone w bomby, armia Polska ostatecznie została pozostawiona samej sobie w walce z niemieckim agresorem.

 

Niestety, stan polskiej armii nie daje szans na prowadzenie samodzielnej wojny nie tylko z Rosją, ale i z mniejszymi agresorami. Obecna siła polskiego państwa, a także poczynania urzędników Ministerstwa Obrony Narodowej kolejnych rządów, nie dają nadziei na zmianę tego stanu rzeczy w dającej się przewidzieć przyszłości. NATO musi więc, przynajmniej na razie, pozostać głównym gwarantem bezpieczeństwa naszego kraju. Problemem jest postępujące zideologizowanie Unii Europejskiej, które każe żywić obawy, że rozmieszczenie między Odrą i Bugiem garnizonów wojsk europejskich, może stworzyć na przyszłość instrument nacisku, mający zmusić nas do potulnego przyjmowania wytycznych unijnej biurokracji, na przykład przyjęcia niemoralnych standardów w zakresie obrony życia (aborcja, eutanazja) czy akceptacji zboczeń. Czy proces rozpadu UE odwróci ten trend? Nie wiadomo. Nie mniejsze obawy można wiązać z polityką Stanów Zjednoczonych idącą od lat mocno lewicowym kursem, choć tu akurat – w obliczu wyborów prezydenckich – pojawiła się szansa na dobrą zmianę.

 

I chciałabym i boję się? Trochę tak. Ale na przewidywaniu różnych wariantów rozwoju sytuacji polega polityka. Zresztą, kto wie, czy trwająca inwazja muzułmanów na Europę Zachodnią nie postawi nas wobec gwałtownej zmiany układu sił na Starym Kontynencie, a wtedy i dawni wrogowie, mogą stać się sojusznikami…

 

Adam Kowalik

  

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie