23 stycznia 2015

Czy narodowiec może być zbawiony?

Powstanie pod koniec dziewiętnastego wieku obozu demokratyczno-narodowego (początkowo obowiązywała taka właśnie kolejność przymiotników) zostało przyjęte przez istniejącą już polską prawicę (środowiska konserwatywne) jako pojawienie się nowego – obok socjalistów – „stronnictwa skrajnego” (E. Piltz).

Dwudziestowieczne dzieje polskiej prawicy rozpoczęły się od ostrych, nie cofających się od najcięższych oskarżeń (nie cofających się przed inkryminowaniem przeciwnikom agenturalnych zależności wobec zaborców), polemik między konserwatystami a „Wszechpolakami”. Jeszcze w 1914 roku Roman Dmowski publikował książkę pod tytułem „Upadek myśli konserwatywnej w Polsce”. Z kolei konserwatywni adwersarze obozu wszechpolskiego wytykali mu ścisłe afiliacje z tradycją „polskiej demokracji” co w realiach dziewiętnastowiecznej polskiej polityki (zwłaszcza w kontekście emigracyjnego Towarzystwa Demokratycznego Polskiego) oznaczało złożenie akcesu do lewicowej tradycji myśli i działania politycznego.

Wesprzyj nas już teraz!

Historia jednak mocno przyśpieszyła w sierpniu 1914 roku. W czasie Wielkiej Wojny „Wszechpolacy” zgodnie współpracowali z konserwatystami (głównie z zaboru rosyjskiego) w ramach Komitetu Narodowego Polskiego. Prezesem KNP był autor „Upadku myśli konserwatywnej w Polsce”, a jego zastępcą w tym samym gremium został E. Piltz, który kilkanaście lat wcześniej diagnozował u narodowców tendencje „skrajne”.

W Dwudziestoleciu (zwłaszcza do 1926 roku) większość środowisk konserwatywnych ziemiańskich) mniej lub bardziej ściśle współpracowało z endecją. W tym samym czasie Roman Dmowski pisał swoją słynną diagnozę, że „katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, ale stanowi jej istotę” („Kościół, naród, państwo”, 1927).

Te słowa przywódcy obozu narodowego były świadectwem długiej drogi, jaką przeszła ta formacja w ocenie Kościoła i katolicyzmu przez około trzydzieści lat swojego istnienia. Początkowo wszystko wskazywało na to, że również w tym kontekście „Wszechpolacy” usilnie starają się zasłużyć na miano „nowego stronnictwa skrajnego”.

Do niedawna relacje – zarówno na płaszczyźnie doktrynalnej, jak i w ramach tzw. realnej polityki – między powstającym obozem narodowo-demokratycznym a Kościołem na ziemiach polskich  były słabo zbadane. Tą lukę w dużej mierze zapełnia niedawno opublikowana monografia Ilony Zaleskiej „Kościół a Narodowa Demokracja w Królestwie Polskim do wybuchu I wojny światowej” (DiG, 2013).

Monografia ta to szczegółowy zapis kształtowania się stosunku „nowocześnie myślących Polaków” (por. tytuł książki – manifestu programowego Romana Dmowskiego z 1903 roku) do Kościoła katolickiego i katolicyzmu jako religii i cywilizacji jako „metody organizacji życia zbiorowego”. To historia, która zaczyna się ostrą polemiką na płaszczyźnie ideowej, a po 1905 roku przejawia się w sporze między episkopatem Królestwa Polskiego a narodowcami odnośnie sposobu i organizacji politycznej (społecznej) katolików polskich w warunkach politycznej „odwilży” w zaborze rosyjskim po rewolucji 1905 roku.

Autorka jak najbardziej słusznie podkreśla generacyjne doświadczenie pierwszego pokolenia „Wszechpolaków”, w dużej mierze naznaczoną intelektualnym i duchowym klimatem pozytywizmu. To z niego wywodziło się hasło „nowoczesności” – tak mocno obecne w pierwszych enuncjacjach programowych endecji. Z tego samego korzenia wyrastał również religijny indyferentyzm. Jak wspominał cytowany przez I. Zaleską Stanisław Grabski, w swoim czasie jeden z najbliższych współpracowników Romana Dmowskiego: „A sprawa religii? Ta dla nas nie istniała, bośmy wszyscy od siedemnastego roku życia przestawali wierzyć. Nie miałem w ósmej klasie ani jednego kolegi, który by chodził do Kościoła i przystępował do sakramentów świętych. […] Byliśmy powszechnie niewierzący, ale nie byliśmy wrogami religii i Kościoła”.

Pierwsze pokolenie „Wszechpolaków” wyrosłych w takim klimacie epoki z katolicyzmem „łączył przede wszystkim interes polityczny” (J. L. Popławski). Nie było (na razie przynajmniej) miejsca na inne, duchowej natury więzi. Było za to dużo przestrzeni do konfliktów z Kościołem – i to na płaszczyźnie doktrynalnej.

Spory te I. Zaleska śledzi w swojej książce bardzo skrupulatnie. Nie tylko pisze o znanej sprawie kontrowersji wokół pojęcia „etyki narodowej” (Dmowski, Balicki) przeciwstawianej „etyce indywidualnej”. Zwraca również uwagę na głębsze tło tych konfliktów. W tym kontekście nie bez znaczenia było pojmowanie przez „Wszechpolaków” tak mocno podkreślających swoją nowoczesność i demokratyzm, religii i jej znaczenia w wymiarze społecznym. Tutaj pobrzmiewały, jak słusznie zauważa autorka, bardzo mocno echa pozytywizmu a nawet liberalnego agnostycyzmu.

„Religia jako osobiste wyznanie wiary jednostki jest i musi być rzeczą prywatną. Nowoczesne stronnictwo polityczne dbające o istotną wolność człowieka i postęp myśli społeczeństwa, musi walczyć o to, ażeby jednostka nie była w żadnej mierze krępowana w swych poglądach religijnych”. Tego typu enuncjacje pochodzące z programowego artykułu zamieszczonego w 1903 roku w „Przeglądzie Wszechpolskim”, równie dobrze mogłyby ukazać się bez żadnych retuszów w piśmie liberalnym lub socjalistycznym.

Podobny wydźwięk miały deklaracje typu: „Polityka narodowa, walcząc z obcymi wpływami i dążąc do ich wyparcia, występuje przeciw klerykalizmowi, traktującemu sprawy religijno-kościelne z punktu widzenia nienarodowego” („Przegląd Wszechpolski”, 1903).

Co rusz na łamach prasy narodowo-demokratycznej pojawiały się filipiki przeciw duchowieństwu. Argumentów używanych przy tej okazji przez „Wszechpolaków” nie powstydziłyby się gazety liberalne lub socjalistyczne. Piętnowano więc na łamach prasy endeckiej „intelektualne zacofanie” polskiego duchowieństwa (niższego) i „skrajną ugodowość” biskupów.

To z kolei wiodło do konstatacji – także wziętej z lewicowego wokabularza – o istnieniu „dwóch Kościołów”. Jak pisał Jan Ludwik Popławski w 1897 roku na łamach „Przeglądu Wszechpolskiego”: „istnieje antagonizm pomiędzy wyższym duchowieństwem nastrojonym ugodowo w polityce i popierającym interesy klas wyższych, a częścią duchowieństwa niższego, składającą się głównie z proboszczów i wikarych wiejskich, należących do młodszego pokolenia, szczerych patriotów, którzy chcą pracować dla ludu w duchu narodowym”.

Tylko krok stąd do pojęcia „księży-patriotów”. Kroku tego nie uczyniono, ale zamiast tego posługiwano się pojęciem „księdza-obywatela” jako wzorce podając postacie duchownych (np. ks. Piotr Ściegienny) zaangażowanych w swoim czasie w „ultra-demokratyczne” projekty zmierzające nie tylko do wyzwolenia narodowego, ale i radykalnej przebudowy społeczeństwa polskiego.

Jak wskazuje autorka omawianej monografii, nawet w tak mocno akcentowanym w piśmiennictwie narodowo-demokratycznym pojęciu Kościoła jako „instytucji narodowej” tkwiło zarzewie potencjalnych konfliktów na linii „Wszechpolscy” – Kościół. Skoro bowiem Kościół katolicki na ziemiach polskich należy traktować jako „instytucję narodową” to należy poddać ją – jak argumentowano w „Przeglądzie Wszechpolskim” – „obywatelskiej kontroli”: „Naczelną zasadą wszelkiej prawdziwie demokratycznej polityki jest kontrola ogółu nad wszelką władzą i wszelkimi instytucjami narodowymi, od tej kontroli nie może być wyjęta nawet instytucja Kościoła”.

Trzeba przyznać – bardzo „nowoczesne” i bardzo „demokratyczne” ujęcie istoty Kościoła. Ksiązka I. Zaleskiej pokazuje o wiele więcej podobnie „demokratycznych” ujęć kwestii Kościoła i katolicyzmu przez „Wszechpolaków” we wczesnej fazie ich istnienia. To ważna lektura, pokazująca jak długą drogę musiał przejść ruch narodowo-demokratyczny zanim odkrył bezwarunkowe znaczenie katolicyzmu dla polskości.

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie