30 października 2020

Czy na ziemi może kiedyś zabraknąć chrześcijan?

(fot. pixabay)

Czy na ziemi może kiedyś zabraknąć chrześcijan? Najwyraźniej może. Inaczej bowiem Pan nasz nie pytałby: „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18, 8). Ze słów samego Jezusa Chrystusa wynika realność sytuacji, w której ziemski Kościół przestaje istnieć. Co zatem z Chrystusową zapowiedzią, iż „bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16, 18)? Jakże ma zniknąć z powierzchni ziemi instytucja ciesząca się tak mocną gwarancją przetrwania? Tylko że Pan Jezus nigdy i nigdzie nie sprecyzował, iż chodzi Mu o Kościół ziemski, doczesny. Powiedział: „Kościół mój”. A Kościół Chrystusowy składa się z trzech społeczności: Kościoła walczącego, Kościoła cierpiącego i Kościoła triumfującego.

 

Kościół walczący, czyli wspólnota wiernych wiodących jeszcze cielesną egzystencję w nieustannym zmaganiu z legionem czynników, które człowieka od Boga odwodzą, nie raz w ciągu swej długiej historii ulegał ich destrukcyjnej sile i padał przygnieciony ciężarem grzechu. Małoż to kryzysów w jego łonie widziały dwa minione tysiąclecia? Znamy je wszystkie na pamięć: kryzys ariański w IV wieku, epoka pornokracji w X wieku, niewola awiniońska w XIV wieku, wielka schizma zachodnia w XV wieku, mniej więcej w tym samym czasie humanizm, który w XVI wieku zaowocuje rewolucją protestancką, później „oświecenie” w XVIII wieku i pod koniec tegoż stulecia rewolucja ateistyczna…

Wesprzyj nas już teraz!

 

Za każdym razem jednak Kościół podnosił się z upadku, by na nowo rozkwitnąć. Po pokonaniu arianizmu nastał błogosławiony czas nawrócenia Zachodu, po nocy pornokracji zajaśniała reforma kluniacka, ponure dziedzictwo późnośredniowiecznego rozkładu zlikwidowała trydencka kontrreformacja, a mroki „oświecenia” ostatecznie rozwiał duch Soboru Watykańskiego Pierwszego.

 

Gdy przyjdzie megakryzys

 

Czy jednak tak będzie zawsze? A jeśli przyjdzie kryzys tak poważny, tak dogłębny, jak jeszcze nigdy dotąd – kryzys, który podkopie najgłębsze fundamenty tożsamości Kościoła, jednocześnie sięgając najwyższych szczebli jego hierarchii? Jeżeli „ohyda spustoszenia” (Mt 24, 15) opanuje miejsce święte a swąd szatana wypełni wszystkie zakamarki Domu Bożego? Jeżeli wirus niewiary do tego stopnia się rozprzestrzeni, że infekcji ulegnie cała populacja ziemskiego globu? Czy Kościół podniesie się z takiego upadku?

 

Instynktownie odpowiemy, że to niemożliwe – przecież bramy piekielne mają nigdy nie przemóc Kościoła Chrystusowego. Dlaczego więc sam Chrystus wyraża wątpliwość w tej kwestii? Dlaczego wprost pyta, czy znajdzie na ziemi wiarę, gdy przyjdzie sądzić żywych i umarłych? Czyż z tych słów nie wynika wyraźnie, że może jej nie znaleźć?

 

Ale nawet jeśli istotnie kiedyś by do tego doszło; jeżeli kiedykolwiek – zgodnie z niepojętym dopustem Bożym – zabrakłoby na ziemi choćby jednego wyznawcy Chrystusa, nie będzie to żadną miarą oznaczało klęski Kościoła. Gdyby się okazało, kiedy Pan przyjdzie sądzić żywych i umarłych, że wśród żywych nie ma już Jego wyznawców, w niczym nie umniejszy to triumfu Kościoła, bo umarli w ciągu dwudziestu wieków jego istnienia stanowią niezliczoną rzeszę semper fidelis.

 

Zazwyczaj utożsamiamy ziemską Owczarnię Chrystusa z całością Jego Mistycznego Ciała – a to poważne rozminięcie się z rzeczywistością. Kościół – jako się już rzekło – składa się z trzech społeczności, z których dwie są poza zasięgiem bram piekielnych. Warto sobie to dobrze uzmysłowić, powtórzmy zatem dobitnie: walczący korpus Kościoła stanowi zaledwie jedną trzecią całości, której pozostałe dwie trzecie znajdują się poza obszarem jakiegokolwiek oddziaływania wszelkich istniejących w całym wszechświecie sił zła.

 

To Kościół cierpiący i Kościół triumfujący, czyli ci, którzy zakończywszy już doczesną pielgrzymkę doznają oczyszczenia, by móc przebywać z Bogiem w wieczności, oraz ci, którzy już zażywają wiecznej radości oglądania Go twarzą w twarz. To właśnie ten Kościół, którego bramy piekielne nigdy nie przemogą – bo w żaden sposób nie są w stanie go dosięgnąć.

 

Choćby więc kiedyś wszyscy chrześcijanie co do jednego wymarli bądź – nie daj Boże! – co do jednego zdradzili swego Pana, Kościół i tak będzie trwał, bo Kościół jest wieczny i nieśmiertelny: już dziś niezliczone są jego zastępy w Królestwie Niebieskim i w czyśćcu (skąd notabene tylko jedna droga wychodzi – ku temuż Królestwu).

 

Potrzeba szarży z Nieba

 

Wolno nam wierzyć, że zarysowany powyżej czarny scenariusz nigdy się nie ziści – właśnie za sprawą owej niezliczonej rzeszy, która nieustannie oręduje za nami u Pana.

 

„Albowiem mieszkańcy nieba” – wyjaśnia sprawę syntetycznie konstytucja dogmatyczna o Kościele Lumen gentium Soboru Watykańskiego II – „będąc głębiej zjednoczeni z Chrystusem, jeszcze mocniej utwierdzają cały Kościół w świętości, a cześć, którą Kościół tutaj, na ziemi oddaje Bogu, uszlachetniają i różnorako obracają na większe zbudowanie Kościoła. Przyjęci bowiem do ojczyzny i znajdując się blisko przy Panu, przez Niego, z Nim i w Nim nieustannie wstawiają się za nas u Ojca ofiarując Mu zasługi, które przez jedynego Pośrednika między Bogiem i ludźmi, Jezusa Chrystusa, zdobyli na ziemi, służąc Panu we wszystkim i w ciele swoim dopełniając tego, czego nie dostaje cierpieniom Chrystusowym, za ciało Jego, którym jest Kościół. Ich przeto troska braterska wspomaga wydatnie słabość naszą.”

 

Nasza wierność, nasza wytrwałość, nasza żarliwość wynika w ogromnej mierze z ich orędownictwa. Choć z dumą (i słusznie) nazywamy się Kościołem walczącym, nie zapominajmy jednak, że oni również walczą – za nas. Ich modlitwy nieskończenie przewyższają nasze mocą i żarliwością – bo nie ma w nich ani cienia naszych codziennych słabości: znużenia, zwątpienia, smutku, strachu, gniewu, rozpaczy. Zanosząc przed Tron Boży doskonałą pieśń uwielbienia czynią to dla nas – abyśmy trwali mocni w wierze, bo „kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mt 24, 13).

 

„I my zatem” – czytamy w liście do Hebrajczyków – „mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, a przede wszystkim grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach” (Hbr 12, 1). Oni nas do tego – jako nasi najwierniejsi kibice – najgoręcej zagrzewają. Całe Niebo huczy głosem ich dopingu. Oni wlewają otuchę w nasze słabnące dusze; to ich wsparcie pomnaża w nas siły. Te zawody przecież zostały już dawno wygrane – oni to wiedzą najlepiej.

 

Jerzy Wolak

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie