24 kwietnia 2020

Tomasz Cukiernik: w obliczu chińskiego zagrożenia, Unia znacjonalizuje sektor prywatny?

(Ursula VON DER LEYEN, Margrethe VESTAGER i Valdis DOMBROVSKIS fot. Nicolas Landemard / Zuma Press)

W Unii Europejskiej nasilają się niebezpieczne tendencje idące w kierunku jeszcze większej kontroli państwa nad firmami prywatnymi, a nawet pojawiają się sygnały, by do rynkowej gry włączyć nacjonalizację. Czy mamy się czego obawiać?

 

W rozmowie z „Financial Times” Margrethe Vestager, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej odpowiedzialna za Europę ery cyfrowej, zaleciła państwom członkowskim UE nabywanie udziałów w firmach działających na ich terytorium, żeby w ten sposób chronić je przed przejęciem ich przez Chiny. Duńska polityk uważa, że w związku z epidemią koronawirusa ryzyko przejmowania europejskich firm przez Chińczyków jest obecnie bardzo wysokie i poinformowała, że Komisja Europejska pracuje nad planem ich ochrony. Chodzi o to, że koronawirusowy kryzys wywołał spadki cen akcji wielu koncernów, które teraz można kupić znacznie taniej niż przed epidemią. Na przykład wartość akcji niemieckiej spółki Daimler w ciągu czterech miesięcy spadła o połowę.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Podnoszony jest tutaj argument geopolityczny, według którego chińskie spółki, a sporo pośród nich podmiotów państwowych, nie powinny móc nabywać europejskich technologii ze względu na strategiczne interesy państwa. Nie jestem przekonany co do skali realnego zagrożenia – wydaje się, że stanowią one pretekst do zwiększenia kontroli nad europejskimi spółkami przez europejskie rządy, czy nawet nacjonalizacji – komentuje dr Arkadiusz Sieroń, ekspert Instytutu Edukacji Ekonomicznej im. Ludwiga von Misesa.

 

Co to oznacza?

Wbrew pozorom to nic nowego. Wypowiedź Vestager to tylko potwierdzenie tego co Dania i inne kraje UE robią od dawna. Pomimo oficjalnej propagandy o rzekomym wolnym przepływie towarów, usług, kapitałów w ramach Unii Europejskiej kraje członkowskie, takie jak Niemcy, Francja, Szwecja czy Czechy same blokują dostęp zagranicznych (także unijnych) firm do swojego rynku. Na początku tego roku Ministerstwo Rozwoju opublikowało Czarną Księgę „Bariery na rynku wewnętrznym”. Raport wymienia ograniczenia wynikające z praktyk lub przepisów niektórych państw członkowskich, z którymi borykają się polscy przedsiębiorcy na unijnym rynku.

 

Obserwuję od lat, jak to jest z przepływem kapitału w UE. Polska branża eksportowa jest blokowana z inicjatywy Francji, Niemiec i Austrii. W wielu krajach szczegółowe regulacje prawne powodują przyjęcie rozwiązań w praktyce korzystnych dla rodzimych firm – mówi Ryszard Czarnecki, deputowany PiS do Parlamentu Europejskiego.

 

Zresztą nawet oficjalne unijne przepisy, takie jak pakiet mobilności czy dotyczące delegowania pracowników w transporcie międzynarodowym idą w kierunku blokowania konkurencji z pomocą protekcjonizmu.

 

Widać tu też hipokryzję i podwójne standardy brukselskich decydentów – jeśli niemiecka czy francuska firma wykupuje polską firmę to super, bo na tym polegają zalety wspólnego unijnego rynku, ale jeśli chińska firma wykupuje niemiecką lub francuską – to tak nie może być, bo to jest wrogie przejęcie.

 

Niemcy dziwili się, dlaczego Polacy chcą przed nimi chronić swój rynek, a teraz chronią własny przed Chińczykami – przypomina ks. dr Jacek Gniadek SVD, teolog-moralista, który analizuje życie ekonomiczne, autor bloga Misje & Ekonomia.

 

Władze Niemiec już działają. Zgodnie z rządowym projektem nowelizacji ustawy o stosunkach gospodarczych z zagranicą z początku kwietnia br. rząd w Berlinie będzie mógł zablokować przejęcie konkretnej firmy, jeśli transakcja będzie stanowiła „spodziewane” zagrożenie. Czyli – pomijając problemy Brukseli z wolnym rynkiem wymienione powyżej – wolny rynek ma być tylko w ramach UE, ale już na zewnątrz – protekcjonizm w pełnej krasie. To również nic nowego. Polityka Brukseli od dawna wygląda w dokładnie ten sposób. Wewnątrz brak ceł (nie licząc wyjątków), ale już na zewnętrznych granicach Unii – bariery taryfowe i pozataryfowe. Wstępując do UE, Polska musiała podnosić cła w handlu z Rosją, Białorusią czy Ukrainą.

 

Unia Europejska zawsze miała ciągoty w kierunku regulacji rynku. Zarówno sztandarowa Wspólna Polityka Rolna, polityka energetyczno-klimatyczna (teraz Nowy Zielony Ład), jak i cały system unijnych dotacji to klasyczne rodzaje interwencjonizmu państwowego. Komisja Europejska nie miała też nic przeciwko olbrzymieniu wsparciu, jakie rządy Niemiec, Belgii czy Irlandii udzielały swoim instytucjom finansowym w czasie kryzysu finansowego z lat 2008-2009. Właśnie te działania były bardzo podobne do propozycji Vestager, bo sprowadzały się do przejęcia przez państwo za pomocą pieniędzy podatników kontroli nad prywatnymi wcześniej firmami. Różnica jest taka, że wtedy chodziło o banki czy inne instytucje finansowe, a teraz zakres nacjonalizacji zalecany przez panią wiceprzewodniczącą może być znacznie szerszy.

 

Mamy teraz drugą falę koronawirusa i jest on bardziej niebezpieczny niż pierwsza fala. Tzn. przychodzi nacjonalizacja naszej gospodarki. Kraje Unii Europejskiej są krajami socjalistycznymi w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie mają innego pomysłu na walkę z koronawirusem, jak tylko jeszcze większa centralizacja władzy. Polega to na tym, że drukujemy pieniądze i za pomocą pustego pieniądza kupujemy firmy, które sami doprowadziliśmy do bankructwa – uważa ks. Gniadek.

 

Winna sama Unia

Bo przede wszystkim trzeba zadać sobie pytanie, dlaczego unijne firmy znalazły się w tarapatach tak wielkich, że grozi im wykup przez chiński kapitał? Czy czasem nie jest to wina samej Unii Europejskiej?

 

Unia Europejska polityką walki z globalnym ociepleniem doprowadziła do swojej deindustrializacji oraz do sytuacji, w której firmy nie mają dość środków, nie tyle aby obronić się przed przejęciem, tyko dla dalszego funkcjonowania. Do tej pory, aby nie dopuścić do spektakularnych upadków znanych firm w UE, rządy zwracały się o pomoc do firm chińskich czy indyjskich. Zapaść może być wykorzystana do zwiększenia nie tyle i tak daleko posuniętej kontroli, ale bezpośrednich udziałów biurokracji w prywatnej gospodarce. Mechanizmy rynkowe i giełdowe, które do tej pory używano do prywatyzacji, można z powodzeniem wykorzystać do nacjonalizacji przedsiębiorstw. Rządy nie ratują koncernów przed upadkiem, tylko przejęciem firm z innych krajów, a tym samym ograniczenia nieformalnego oddziaływania świata polityki na nie – zauważa Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha i członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP.

 

Te firmy upadają i Chiny stały się silniejsze, dlatego że gdyby podatki były niższe, to wiele firm działałoby w Europie, a nie byłoby ich w Chinach. Świat w ogóle wyglądałby inaczej. To nie jest kryzys, a rezultat takiej, a nie innej polityki, takiego sposobu myślenia ekonomicznego. Nie spodziewałbym się innych rozwiązań po tych ludziach. Europa nie ma innego pomysłu na walkę z obecnym kryzysem, który sama stworzyła, tylko nacjonalizacja firm, przejęcie ich przez rządy europejskie – tłumaczy ks. Gniadek.

 

Jak zaznacza Sadowski, to antyprzemysłowa polityka biurokracji Unii Europejskiej doprowadziła do takiego osłabienia gospodarki europejskiej, że Chiny, które jeszcze w 1970 roku nie były siłą gospodarczą, dzisiaj są w stanie kupować najlepsze firmy również w Unii Europejskiej.

 

Wypowiedź wiceprzewodniczącej KE jest miarą skali poniesionego fiaska. „Strategia Lizbońska” miała uczynić Unię Europejską w jedną dekadę szybciej rozwijającym się regionem gospodarczym niż USA. Jednak porzucono ją dekadę temu. Dziś jest miarą zacofania Unii wobec innych regionów świata, dlatego propagandowe deklaracje o jej obronie mają coraz bardziej rozpaczliwy charakter. Jeżeli Unia Europejska nie zawróci z błędnie obranej drogi, która cały czas ją marginalizuje, to wrogie jej przejęcie metodami rynkowymi i pokojowymi nastąpi z kilku kierunków geograficznych, nie tylko chińskiego – podkreśla Sadowski.

 

Dr Sieroń wyjaśnia, że na tym właśnie polega rynek kapitałowy, że kupujący mogą nabywać akcje spółek pozostające w wolnym obrocie.

 

Przejęcie kontroli byłoby niemożliwe, gdyby pierwotni właściciele zostawili sobie pakiet kontrolny. Jeżeli tego nie zrobili, to widać takich przejęć się nie bali – mówi dr Sieroń. – Zastanówmy się też, kiedy najczęściej jedna firma skupuje akcje innej firmy. Ano wtedy, kiedy uważa, że przejmowana firma jest nieefektywnie zarządzana, i ma pomysł, jak mogłaby efektywniej zarządzać danym majątkiem. Zatem z punktu widzenia dynamiki gospodarczej przejmowanie firm jest procesem korzystnym – zaznacza.

 

Dlatego też zdaniem wielu obserwatorów sugerowana nacjonalizacja może skończyć się tragicznie.

 

Unijni biurokraci mają wielką wiarę w moc odgórnego sterowania gospodarką. I równocześnie brak wiary w mechanizmy rynkowe, odsiewające złe inwestycje. To być może polityka dobrych intencji, ale przy tym ślepych interwencji. Nie wróży to nic dobrego – komentuje Jacek Spendel, prezes zarządu Fundacji Wolności i Przedsiębiorczości.

 

Będziemy mieli ustrój „sprawiedliwości społecznej”, w którymi biurokracja będzie właścicielem znaczącej części przedsiębiorstw, tak jak to już miało miejsce w II Rzeczypospolitej. Rządy sanacji wykorzystały czasy kryzysu do przejęcia za zadłużenie całych sektorów gospodarki. Niektóre sektory znacjonalizowano w prawie 100 procentach. Było w nich aż tak źle, że 19 lutego 1939 roku rząd wydał pierwszą na świecie uchwałę o prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych – przypomina Andrzej Sadowski.

 

 

Nacjonalizacja nie działa

 Jeśli państwa będą przejmować własność firm prywatnych i zajmą się prowadzeniem działalności gospodarczej na większą skalę, niż to jest obecnie, to będziemy mieli jeszcze większe osłabienie gospodarki. Biurokracja państwowa nie potrafi zarządzać biznesem. Podczas epidemii prywatna sieć Żabka zaoferowała maseczki ochronne po 1,6 zł, podczas gdy państwowa poczta – po 10 zł. Poseł Jakub Kulesza, przewodniczący koła Konfederacji, na forum Sejmu słusznie zauważył, że Poczta Polska funkcjonuje tylko dlatego, że ma cały czas monopol na pewną część usług, a tam, gdzie utraciła monopol, od razu przegrywa konkurencję z firmami prywatnymi. Dodał, że PiS ma PRL-owską mentalność, by za innowacje brały się państwowe spółki ze skostniałymi strukturami. Podobnie kontrolowany przez państwo PKN Orlen zaoferował deficytowy płyn odkażający za cenę kilka razy wyższą od rynkowej, a i tak miał problemy z jego dostawami. Rząd chwalił się też, że akcja #LOTdoDomu była możliwa tylko dlatego, że LOT jest państwowy. Nic bardziej mylnego. Równie dobrze rząd mógł wyczarterować prywatne samoloty. Wysokość cen biletów w ramach tej akcji świadczy o tym, że zlecając loty prywatnej linii, wyszłoby znacznie taniej.

 

Ja bym się raczej obawiał nacjonalizacji gospodarki przez nasz rząd, a jeszcze bardziej wspierania upadających firm przez państwo przy pomocy pieniędzy zabieranych obywatelom. To ostatnie działanie jest dziś szczególnie modne, i jak nigdy groźne; stawia bowiem na nogi „trupa” i podcina zarazem podmioty dobrze prosperujące. Wkrótce cała gospodarka potrzebuje wsparcia – ślepy prowadzi kulawego – skomentował w portalu społecznościowym Jan M. Fijor, wydawca i publicysta wolnorynkowy.

 

Biorąc pod uwagę, że państwowe spółki są, generalnie rzecz biorąc, mniej efektywne od prywatnych, wzrost sektora państwowych firm miałby negatywny wpływ na długoterminową produktywność gospodarki. Zwłaszcza w Polsce mamy już silny sektor państwowy – jego wzrost mógłby tylko powiększyć negatywny wpływ polityków na przedsiębiorstwa – prognozuje dr Sieroń.

 

Rozwiązaniem nie jest nacjonalizacja, a wycofanie się administracji krajowych państw członkowskich i biurokracji Unii Europejskiej z regulacji gospodarczych oraz z jednej strony zabierania podatnikom, a z drugiej – rozdawania pieniędzy na rynku. Wtedy firmy będą silniejsze i bardziej konkurencyjne nie tylko wobec przedsiębiorstw chińskich, ale będą miały także więcej kapitału na zagraniczne przejęcia. Za większym zakresem ochrony polskich firm w czasie epidemii opowiada się natomiast europoseł Czarnecki.

 

Państwo polskie powinno przede wszystkim wspierać polskie prywatne firmy, żeby mogły one funkcjonować, żeby przez kryzys mogły przejść z jak najmniejszymi stratami. Tu nie chodzi o to, by państwo zaanektowało firmy prywatne – nie cofajmy się do tych czasów – a chodzi o to, żeby państwo polskie małe i średnie firmy (w tym rodzinne) chroniło przed inwazją kapitału obcego, obojętnie jakiego – czy spoza Europy, czy z Europy – mówi Czarnecki.

 

Bo właściwie dlaczego wiceprzewodnicząca Vestager obawia się tylko kapitału chińskiego?

 

Jak to jest, że Unia, która na każdym kroku walczy z przejawami dyskryminacji, chce jej w przypadku pochodzenia kapitału i chce wprowadzania kryterium rasowego dla niego? Jak łatwo to ominąć, nie chce mi się mówić – ucina Andrzej Sadowski.

 

Największy problem tkwi raczej w tym, że Chiny nie do końca są krajem wolnorynkowym, a co więcej, niejednokrotnie europejskie firmy próbuje przejmować chiński kapitał państwowy. W efekcie prywatne wcześniej firmy stają się de facto przedsiębiorstwami państwowymi w rękach komunistycznych oficjeli. To na pewno nie jest dobra zmiana. Ale jeśli państwa Unii Europejskiej zablokują tę nacjonalizację międzynarodową nacjonalizacją krajową, to też nie będzie to właściwe rozwiązanie.

 

Tomasz Cukiernik

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie