22 marca 2016

Co skłoniło Friedmana, by bronić Węgier i Polski przed zaciekłymi atakami eurokratów z Brukseli?

(By Luc Van Braekel from Waregem, Belgium (George Friedman Uploaded by Magnus Manske) [CC BY 2.0 (http://creativecommons.org/licenses/by/2.0)], via Wikimedia Commons)

George Friedman komentując ostatnie ataki na polski rząd i wcześniejsze reakcje Brukseli na poczynania węgierskiego premiera, zwraca uwagę, że wynikają one przede wszystkim z obaw brukselskiego establishmentu, iż także inne kraje UE – w pierwszej kolejności same Niemcy – pójdą w ślady Polski i Węgier. Amerykański strateg liberalny podkreśla – w przeciwieństwie do innych analityków na świecie – iż Polska bynajmniej nie przestała być demokracją liberalną. Radzi też Brukseli, by się dobrze zastanowiła, czy dalej powinna nękać nasz kraj.

 

George Friedman, jeden z popularniejszych amerykańskich geostrategów, założyciel nowego think tanku Geostrategical Futures, Żyd węgierskiego pochodzenia pisze w artykule pt. „Polska, Węgry i nieliberalna demokracja” na łamach portalu Euractiv.com., że w ciągu ostatnich kilku lat, Węgry i Polska były ostro krytykowane w ramach Unii Europejskiej. Oba państwa zostały skarcone, ale nigdy nie nałożono na nie sankcji. Tłumaczy czytelnikom, że obu tym krajom zarzuca się, iż dryfują w kierunku państw represyjnych.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Od 2010 roku premier węgierskiego rządu Viktor Orbán jest  krytykowany za to, że ograniczył wolność prasy i niezależność sądownictwa, a także osłabił „system kontroli oraz równowagi” władzy i zasady praworządności. W Polsce, po zwycięstwie PiS-u w 2015 roku nowy rząd wprowadził przepisy, które – wg jego krytyków – ograniczają niezależność mediów. Ponadto rząd wywołał kryzys konstytucyjny, podejmując kroki, które podważyły zdolność do funkcjonowania Trybunału Konstytucyjnego. Oba kraje znalazły się pod ostrzałem Brukseli za przeciwstawienie się imigracji na dużą skalę.

 

„Ważne jest – pisze Friedman – aby pamiętać, że rządy obu państw zostały demokratycznie wybrane. Zarówno premier Węgier Viktor Orbán, jak i polska premier Beata Szydło zwyciężyli, prezentując wprost programy wyborcze głęboko krytyczne wobec wcześniejszych reżimów. Oni nie ukrywali ogólnego kierunku, jakie ich rządy przyjmą, gdy wygrają i oboje zostali wybrani znaczną większością głosów społeczeństwa.”

Analityk przypomina, że Orbán spopularyzował wyrażenie „nieliberalna demokracja”, przeciwstawiając się kanclerz Niemiec Angeli Merkel, która  ustanowiła się obrończynią demokracji liberalnej i zażądała przywrócenia takiej formy rządów na Węgrzech. Friedman tłumaczy, że Merkel miała na myśli dwie rzeczy. Po pierwsze, że w każdym kraju muszą się odbywać wolne wybory. Po drugie, że każdy rząd, który powstanie musi realizować idee liberalne.

 

„Pojęcie liberalizmu jest jednak złożone” – czytamy w tekście Friedmana. Wyjaśnia on, że liberalizm w odniesieniu do demokracji oznacza system rządów, który wyrósł z idei europejskiego Oświecenia. Jest to system, w którym muszą być przestrzegane prawa człowieka. Liberalizm ma także inny sens, oznacza realizację konkretnej ideologii.

 

Zdaniem szefa Geostrategic Futures, Merkel zdawała się sugerować, iż reżim Orbána nie jest demokracją liberalną. Innymi słowy, że nie szanuje praw człowieka. „Gdyby to była prawda – czytamy – byłoby to poważne oskarżenie, zwłaszcza że Polska dołączyła do Węgier w tym obozie, zgodnie z hierarchią UE i rządu niemieckiego. Z pewnością brak przestrzegania praw człowieka stanowi podstawy do wydalenia obu krajów z UE, co przecież nie nastąpiło” – zauważa Friedman.

 

I dalej dodaje, że są tacy, którzy mylą liberalizm polityczny z ideologicznym, w tym sensie, że wierzą, iż ideologia liberalna definiuje liberalizm w obu kontekstach, i że brak realizacji tej ideologii oznacza, iż system nie jest demokracją liberalną.

 

„W niektórych skrajnych wypowiedziach oba rządy zostały oskarżone o faszystowskie skłonności. Jak niedawno napisałem, przypisywanie faszyzmu jest maccarthyizmem naszych czasów. Joseph McCarthy zarzucał wszystkim, kogo nie lubił, że są komunistami. Dzisiaj jak się kogoś nie lubi, to oskarża się go o faszyzm” – pisze Friedman.

 

Analityk wyjaśnia, że  faszyzm nie jest bynajmniej pojęciem abstrakcyjnym, lecz „historyczną rzeczywistością.” Stwierdzenie, że któryś z tych „reżimów” (Polski czy Węgier) zasługują na wrzucenie do jednego worka z rządami Hitlera i Mussoliniego, ma natychmiast zdyskredytować oskarżonego. Jednak – jak dalej wyjaśnia strateg – poprzeczka faszyzmu została ustawiona wysoko i ani rząd polski, ani węgierski nie zasługują na takie określenie.

 

„Demokracja liberalna nie jest wąskim pojęciem – pisze Friedman. –  Zawiera ona zarówno koncepcję woli powszechnej Jean-Jacques Rousseau – to znaczy, że rząd i elity intelektualne mogą określić kurs rządów, który będzie w najlepszym interesie narodu – ale także koncepcje Johna Locke’a, które przewidywały mechanizmy ograniczające i powstrzymujące zapędy rządu.” I dalej amerykański analityk tłumaczy, że system rządów UE z pewnością nie jest systemem, jakiego by chciał Locke. Prędzej odpowiada on koncepcji Rousseau, ponieważ urzędnicy unijni mają tak rozległe uprawnienia, że wykraczają one daleko poza to, co Locke mógłby uznać za właściwe.

 

Friedman dodaje, że w całym tym zamieszaniu z Polską i Węgrami nie można zapominać, iż demokracja liberalna może być w różny sposób realizowana i z pewnością – zarówno Polska, jak i Węgry – są demokracjami liberalnymi.

 

Friedman czyni aluzje do USA, wskazując na poczynania prezydenta Roosvelta względem Sądu Najwyższego czy mediów. To wszystko – jego zdaniem – nie sprawiło, iż Ameryka przestała być demokracją liberalną. „Ludzie mogą nienawidzić i gardzić rządami, ale tak długo, jak kolejne wybory odbywają się i głos ludu jest słyszalny, musimy uznawać, że odbywa się to w ramach demokracji liberalnej” – napisał strateg.  

 

Jednocześnie wyjaśnił na przykładzie Węgier, że Orbán używając określenia „demokracji nieliberalnej” nie miał na myśli formy rządów, ale samą ideologię liberalną i wartości, jakie ona niesie, które zostały odrzucone przez elektorat, uczestniczący w wyborach. Dlaczego to denerwuje establishment UE? „Po pierwsze dlatego – czytamy – że trend ten rozwija się w krajach, uwolnionych z jarzma komunistycznego w 1989 roku. Kraje te odrzucają ideologię panującą w UE i w pierwszej kolejności czują się Węgrami czy Polakami, a dopiero potem Europejczykami.”  Podważenie przez Orbána – pierwszego węgierskiego i chrześcijańskiego premiera – głęboko internacjonalistycznego i świeckiego przewodnictwa UE „obraziło elity unijne,” które sprzeniewierzyły się zasadom założycielskim projektu europejskiego – pisze Friedman.

 

Co więcej establishment z Brukseli to podważenie autorytetu i nietolerancję wobec różnych mniejszości postrzega już jako stały trend. UE starała się „zakopać przeszłość pod warstwami tolerancji.” W demokracji liberalnej, rząd nie ma wyboru – przypomina analityk – i nie może zmiażdżyć ruchów nietolerancyjnych. System musi tolerować nietolerancyjnych, przynajmniej do pewnego stopnia. Eurokraci zaś uważają, że „Polska i Węgry ustanowiły precedensy, z którymi oni nie mogą żyć.”

 

Brukselę denerwuje wreszcie to, że oba państwa chcą służyć swojemu narodowi, a potem UE. Eurokraci nie mogą znieść – pisze Friedman – że rządy te przeciwstawiają się projektowi europejskiemu, kwestionując jego wartości. Właśnie to jest nie do przyjęcia dla tych „elit,” które obawiają się rewolucji konserwatywnej. Stąd uderzenie w nacjonalizm węgierski i polski, który próbuje się zdyskredytować.

 

Zdaniem Friedmana ciskanie oskarżeń pod adresem rządów w Polsce i na Węgrzech, że są „faszystowskie” jest „niedorzeczne.” Poważnie je traktują jedynie ci którzy je wymawiają oraz opozycja w obu państwach. „Nie wiem, czy bym głosował na którykolwiek rząd, gdybym był Polakiem czy Węgrem. Ponieważ nie jestem ani jednym, ani drugim, to nie ma znaczenia. Trudno mi jednak uznać twierdzenia, jakoby Polska czy Węgry nie były już demokracjami liberalnymi, mimo że rządy żadnego z tych krajów nie są liberalne” – czytamy.

 

Friedman dodał, że problem UE polega na tym, iż inne kraje patrzą na Polskę i Węgry. I co ciekawe, kolejnym państwem, które może już wkrótce pójść w ich ślady mogą być właśnie Niemcy. „I to powinno powstrzymać zagorzałych krytyków Polski oraz Węgier. No bo co zrobią, gdy Niemcy przejdą na ich stronę?” – pyta analityk.



Źródło: euractiv.com

AS






Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 104 160 zł cel: 300 000 zł
35%
wybierz kwotę:
Wspieram