Sławomir Skiba
Co nam zrabowano?
Jakaż przepaść kulturowa i cywilizacyjna oddziela od siebie z pozoru podobne, a w rzeczywistości tak różne światy: gustowny ceremoniał dworu królowej Elżbiety II, świętującej jubileusz sześćdziesięciolecia panowania, i uroczystość zaprzysiężenia na urząd prezydenta Federacji Rosyjskiej Władimira Władimirowicza Putina, przygotowaną podobno „w carskim stylu”.
Doprawdy dwie różne cywilizacje wyrażone w dwóch różnych estetykach – Europa i Azja. Zasadniczą różnicę kultur widać już w samej spontanicznej reakcji londyńskich ulic wypełnionych po brzegi ludźmi pragnącymi pozdrowić królową i w pustych, programowo wyludnionych ulicach Moskwy, którymi na ceremonię zaprzysiężenia samotnie zmierzał samodzierżca Putin. W scenie pierwszej ludzie z pragnienia serca i poczucia dumy bycia wolnymi poddanymi Brytyjskiej Korony wyszli na ulice, aby dać wyraz swojego przywiązania do autorytetu królowej. W drugiej też ludzie – oficjalnie: obywatele, a w rzeczywistości masa stanowiąca tło dla władzy – zostali jakby celowo odseparowani od władcy zmierzającego na pompatyczną uroczystość zaprzysiężenia w gronie pochlebców.
A cóż powiedzieć o naturalnej elegancji, zasadzie proporcji i umiaru w podniosłości uroczystości jubileuszu Elżbiety II i będącej tego całkowitym zaprzeczeniem postbizantyńskiej, kapiącej od przesadnego przepychu i ocierającej się o parodię bezdusznej i zimnej ceremonii objęcia urzędu przez prezydenta Rosji. W pierwszym przypadku łagodność, elegancja, szyk i najwyższej klasy maniery w każdym geście, w drugim chód niedźwiedzia pokonującego wielkie sale i złote potężne wrota. Manifestacja siły, buty i władzy dla samej siebie, mogącej zmiażdżyć każdego, kto stanie na jej drodze. Oba porządki, mimo iż tak różne, mają jednak wspólny mianownik – odnoszą się do dwóch mimo wszystko niepodległych krajów, które liczą się naprawdę na arenie międzynarodowej.
Oglądając uroczystości jubileuszowe Elżbiety II przez pryzmat naszej, polskiej rzeczywistości, człowiek kochający cywilizację zachodnią w jej dawnym splendorze, choć ze świadomością upośledzenia religijnego, moralnego i politycznego brytyjskiej monarchii, doznaje jednak po raz kolejny głębokiego wstrząsu. Oto czym może być sama tylko namiastka dumy wolnego narodu, wyrażona w hołdzie i przywiązaniu do niekwestionowanego symbolu ciągłości historii narodu i państwa, jakim jest królowa, będąca niekwestionowanym autorytetem dla swoich poddanych. Oni pragnęli ujrzeć głowę i uosobienie swego państwa w glorii i chwale, w otoczeniu paradnie ubranych oddziałów wojska, przy wtórze bijących dzwonów i armatnich salw. Oto czego my – obywatele Rzeczypospolitej – nie możemy doświadczać od ponad dwustu lat. Gdyby jednak ktoś chciał sobie wyobrazić, jak mógłby wyglądać entuzjazm naszych rodaków na widok koronowanej głowy – niekwestionowanego autorytetu, niech sobie przypomni papieskie wizyty bł. Jana Pawła II i Benedykta XVI w naszym kraju. Wydarzeniem, które mogło nam też przybliżyć atmosferę poczucia narodowej wspólnoty i sakralny wymiar władzy, stał się pogrzeb prezydenckiej pary po katastrofie smoleńskiej. Wówczas mogliśmy – choć niestety w tragicznych okolicznościach – doświadczyć historycznego, ponadpokoleniowego i symbolicznego wymiaru wspólnoty narodowej i państwowej zjednoczonych, niezależnie od wcześniejszej krytyki, wokół osoby zmarłego prezydenta.
Niestety, poza tymi wyjątkowymi wydarzeniami, nasz naród sukcesywnie i konsekwentnie pozbawiany jest okazji do manifestowania swej narodowej dumy, dostając w zamian proste igrzyska z możliwością pomachania chorągiewką. Być może dlatego właśnie, że tylko suwerenne kraje i wolne narody mają prawo manifestować własną niepodległość. A może dlatego, że ci, którzy z premedytacją pozbawiają nas wielkich wojskowych parad i defilad z okazji narodowych świąt, zdają sobie sprawę z siły symboli mogących uwolnić olbrzymie pokłady nieujarzmionego ducha Narodu.
Powyższy tekst jest tylko FRAGMENTEM artykułu opublikowanego w magazynie "Polonia Christiana".