13 lipca 2018

Co dalej z Brexitem?

(fot.REUTERS/FORUM)

Rezygnacja dwóch ministrów w rządzie Theresy May, która nastąpiła bezpośrednio po ogłoszeniu przez jej rząd wyjątkowo umiarkowanego stanowiska negocjacyjnego, znowu przywołała pytanie – czy Wielka Brytania w ogóle zdoła opuścić Unię? Czy kolejne miesiące, jak cały ostatni rok, będą ciągiem kolejnych ustępstw ze strony Wielkiej Brytanii? Czy doprowadzą w końcu do takiej sytuacji, gdzie Brytyjczycy, mając przed sobą traktat sprowadzający ich do roli państwa wasalnego, zdecydują się jednak pozostać w Unii?

 

Negocjacje, czy farsa

Wesprzyj nas już teraz!

 

Doprawdy, negocjacje pomiędzy Wielką Brytanią a Unią Europejską nie przestają zdumiewać. Niespodzianek już tam od dawna nie ma, natomiast zdumienie pozostaje: trudno bowiem przypomnieć sobie w historii współczesnej polityki analogiczną farsę. Oto rząd Wielkiej Brytanii formalnie zobowiązany do wdrożenia decyzji o wyjściu z Unii, jest jednak prowadzony przez premiera i urzędników zgoła przeciwnych Brexitowi. Jest jasne iż rząd ustępuje bez walki na coraz to kolejnych polach negocjacji, jak gdyby zdeterminowany aby przegrać negocjacje z kretesem – wątpliwości mogą być tylko czy dzieje się tak ze względu na autentyczną wolę dokonania sabotażu, czy też jest to działanie wymuszone przez konieczność budowania konsensusu wewnętrznego z politykami przeciwnymi Brexitowi, tzw. remainerom. Ponieważ jednak ci ostatni – całe rzesze parlamentarzystów z obu izb, a także zawodowi urzędnicy – jawnie dążą do wymuszenia nowego referendum i wycofania się z Brexitu, te dwie opcje sprowadzają się do pytania: czy rząd sabotuje Brexit, czy tylko godzi się na sabotaż? Jakkolwiek by nie było, sabotaż jest: to właśnie w rządzie i administracji Wielkiej Brytanii są zgromadzone najpotężniejsze siły dążące do maksymalnego ograniczenia lub uniemożliwienia Brexitu.

 

Drugą stroną farsy jest Unia Europejska, gdzie również ścierają się dwie sprzeczne tendencje. Ze strony polityków, jak chociażby w ostatnich dniach Donalda Tuska, widzimy co rusz kolejne sygnały, mrugnięcia okiem do brytyjskich przeciwników Brexitu, że jeśli tylko oni zrobią swoje, to Unia przyjmie ich z powrotem z otwartymi ramionami. Jednak pod powierzchnią gładkiej politycznej gadki, ukrywają się twardogłowi europejscy biurokraci. Ci niewiele mówią otwarcie, ale ich dotychczasowe działania nie pozostawiają wątpliwości: celem numer jeden jest maksymalne sponiewieranie Wielkiej Brytanii, tak aby wszelkie inne ruchy eurosceptyczne wystraszyły się możliwych konsekwencji dążenia do wyjścia. Czy ta strona negocjacji, która traktuje Brytyjczyków jak pokonanego wroga, może faktycznie w skrytości pragnąć ich powrotu do Unii? Jeśli tak, to tylko jako pokonanego wroga właśnie. W razie zwycięstwa remain, warunki, na których Brytyjczycy wróciliby do pełnego członkostwa byłyby pod każdym względem gorsze niż wcześniej. Dlaczego by nie? Przecież dotychczas siłą Wielkiej Brytanii w Unii była właśnie niepewność, czy nadmierne naciski nie doprowadzą ich do wyjścia. Jeżeli więc okazałoby się, że brytyjskie klasy polityczne zbyt mocno już są związane z Unią aby doprowadzić do wyjścia nawet w sytuacji wyrażonej w referendum woli obywateli… to Wielka Brytania musi się już godzić na wszystko.

 

Tak jednak być nie musi. Zarówno Unia, jak i brytyjscy remainerzy nie doceniają siły emocji jakie doprowadziły do referendum, w którym przecież opcja wyjścia zwyciężyła pomimo zmasowanego nacisku rządu, mediów, i polityków wszelkich nacji. W polityce nie mają znaczenia tylko liczby, według których ilość zwolenników wyjścia – 52 proc. głosujących – może wydawać się niezbyt dobrym prognostykiem, zwłaszcza że ostatnie sondaże mają wskazywać na to iż być może dzisiaj referendum zakończyłoby się zwycięstwem opcji przeciwnej. Ale właśnie, te sondaże…

 

Co myślą Brytyjczycy?

 

Sondaże mają to do siebie, że dane można przedstawić na różne sposoby. Toteż kiedy niedawno, w dwa lata po referendum, przeprowadzono sondaż, media – nadal zdominowane przez zwolenników Unii – oczywiście wiedziały jak go zinterpretować. Faktycznie, więcej niż połowa Brytyjczyków powiedziała, że uważają iż Brexit był błędną decyzją. Ale kontekst: po pierwsze, w kolejnym pytaniu ponad połowa dodaje, iż Brexit mimo wszystko należy przeprowadzić. Po drugie, negatywne odczucia Brytyjczyków na temat Brexitu są zabarwione poczuciem zażenowania co do działań ich własnego rządu: 67 proc. Brytyjczyków uważa, iż rząd źle prowadzi negocjacje. To nie Brexitu żałują i obawiają się Brytyjczycy, ale partackich negocjacji…

 

  Najważniejsze jednak było ostatnie pytanie: jak czuł(a)byś się gdyby do Brexitu nie doszło? Tu widać jasno iż koniec końców, odwołanie decyzji byłoby wręcz katastrofalne dla rządzących konserwatystów. O ile bowiem wśród tych którzy głosowali za pozostaniem w Unii, najczęściej pojawiające się odczucia były oczywiście pozytywne – ulga, zadowolenie, radość – o tyle wśród zwolenników Brexitu dominowało poczucie zdrady, zawiedzenie, złość. Widzimy tu zgoła inny poziom intensywności – ktoś kto zaledwie z ulgą przyjąłby zmianę decyzji, jest faktycznie już pogodzony z Brexitem, i prawdopodobnie nie zaprząta sobie już tą sprawą głowy. Natomiast ktoś kto poczułby złość albo wręcz uznałby że został zdradzony, może postanowić odrzucić tych którzy go zdradzili. Dla konserwatystów więc, wycofanie się z Brexitu będzie zapowiedzią totalnej katastrofy wyborczej, gdzie partie protestu takie jak UKIP odbierają konserwatystom tak znaczny odsetek głosów, iż w ordynacji większościowej władza musi przejść do partii pracy – i to na długie lata.

 

Ciąg dalszy, czyli No Deal Brexit

 

Na początku swojego rządu, Theresa May zadeklarowała, że w negocjacjach z Unią lepiej nie mieć umowy, niż szkodliwą umowę. Wszystko wskazuje na to iż były to puste słowa, w które sama nie wierzyła, gdyż w ostatnich dniach właśnie perspektywą wyjścia z Unii bez umowy straszyła swoich podwładnych.

 

A jednak właśnie no deal Brexit jest teraz coraz bardziej prawdopodobny. Analitycy przewidują, że w obliczu ugodowego stanowiska Brytyjczyków, unijni biurokraci zagrają jeszcze ostrzej. W Wielkiej Brytanii emocje będą narastać, ale głównie po stronie zwolenników Brexitu. Co się więc wydarzy, jeśli Brytyjczykom zabraknie pola do ustępstw? Jeśli ugodowość napotka nieprzejednaną wrogość? Obecne propozycje Theresy May bronią właśnie zwolennicy Brexitu, tłumacząc, iż stopniowy Brexit jest nadal wielkim zwycięstwem które jeszcze kilka lat temu wydawało się niemożliwe. Ci sami obrońcy Theresy May dodają jednak, iż dalszych ustępstw już być nie może.

 

Gdyby eurokraci wierzyli, iż Brytyjczyków faktycznie nie można przepychać w nieskończoność, być może doszłoby do umowy w kształcie proponowanym przez rząd brytyjski. Tak jednak chyba nie będzie. Brytyjscy remainerzy będą w dalszym ciągu zachęcać Unię do jeszcze ostrzejszych warunków, licząc na to że w końcu publiczność brytyjska się złamie. Ale przecież dokładnie na to samo liczył pewien inny zwolennik jedności europejskiej w 1940 roku. Wyrażana w sondażach intensywność obaw zwolenników Brexitu, ten potencjalny wybuch wściekłości w wypadku wycofania się z wyjścia, jasno pokazuje, że jeśli remainerzy i eurokraci będą dalej dążyć do ostrych rozwiązań, dostaną właśnie najostrzejsze z możliwych: Brexit bez umowy. Dla Brytyjczyków – i dla reszty Europy – takie rozwiązanie dobre nie będzie na krótką metę, ale z czasem wszystko się ułoży. Tymczasem, o odwołanie Brexitu nie radziłbym się zakładać…

 

Jakub Majewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie