11 sierpnia 2020

Chiny-USA: jeszcze napięcia, czy już wojna? [OPINIA]

(źródło: pixabay.com)

Koronawirus. Hongkong. Morze Południowochińskie. Wzajemne zarzuty i pretensje. Płomienne przemówienia. Zamknięcia konsulatów. Powiedzieć, że relacje amerykańsko-chińskie są ostatnio w kiepskim stanie, to nic nie powiedzieć. Wcale też nie widać, aby któraś ze stron chciała się cofnąć. Wprost przeciwnie!

 

O pogarszających się relacjach między dwoma supermocarstwami nie raz już pisano na tych łamach. Omawiano również specyficzne przyspieszenie, które nastąpiło w kontekście pandemii koronawirusa ((vide Polonia Christiana, nr 74): z jednej strony amerykańskie próby zbudowania globalnego konsensusu wokół chińskiej odpowiedzialności za wybuch pandemii, zaś z drugiej, specyficzna mieszanka podarunków, propagandy, i agresywnych gestów która stanowiła chińską kontrę. Faktyczne, tamte wydarzenia przygotowały scenę pod zaogniającą się konfrontację. Od tego czasu, kolejne wydarzenia, zwłaszcza w Hongkongu, tylko bardziej podbijają napięcie.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Hongkong a sprawa amerykańska

Wedle traktatu, na mocy której Chiny przejęły od Brytyjczyków Hong Kong, miasto to miało utrzymać pełną autonomię jeszcze kolejne dwadzieścia lat, do 2047 roku. Oczywiście autonomia pod kontrolą komunistów będzie musiała być atrapą. Cóż z tego, że władza miała autonomię, skoro odpowiadała osobiście przed Pekinem? Niemniej, prawa mieszkańców pozostawały w miarę nienaruszone, dając im swobodę o jakiej nie śnią mieszkańcy Chin właściwych. Hongkong był wentylem bezpieczeństwa i listkiem figowym – tu tolerowano umiarkowaną opozycję, aby kreować złudzenie, że to Hongkong zmienia – demokratyzuje – Chiny, mamiąc pobliski Tajwan nadzieją na pokojowe „zjednoczenie”.

 

Jednak atmosfera z roku na rok gęstniała. Swobody miasta i mieszkańców były stopniowo okrajanie – powoli, maleńkimi krokami, ale jednak. Kolejne ograniczenia tworzyły sprzężenie zwrotne – działania Chin generowały opór (zwłaszcza u młodzieży), a na ten opór Chiny znały tylko jedno lekarstwo – kolejne zaostrzenia. W 2019 r., propozycja zmian regulacji dotyczących ekstradycji do Chin wywołała ostre zamieszkami, momentami ocierające się o antyrządowe powstanie. Tylko z trudem udało się policji ograniczyć zamieszki, ale dopiero wybuch pandemii przyniósł pełne wyciszenie.

 

Chiny skwapliwie skorzystały z tej chwili oddechu, aby narzucić Hongkongowi nową ustawę o „bezpieczeństwie narodowym”, która już drastycznie okraja swobody mieszkańców – przy okazji jawnie łamiąc traktat z Wielką Brytanią. Ta zareagowała ostro, zrywając swoją umowę ekstradycyjną z Chinami, oraz ogłaszając – rzecz niebywała – że umożliwią wszystkim mieszkańcom Hongkongu urodzonym za brytyjskich rządów, lub wywodzących się z takowych rodzin, emigrację do Wielkiej Brytanii. Zaprotestowały również Stany, odbierając Hong Kongowi dotychczasowe przywileje handlowe. Ciszej – ale jednak – zaprotestowały niektóre kraje Europy, jak Szwecja, zaś poza Europą, Australia, która natychmiast przedłużyła wizy studentom z Hong Kongu, aby nie musieli wracać.

 

Na te i inne działania Chiny odpowiedziały zgoła niedyplomatycznymi groźbami. To tym bardziej zaogniło sytuację. Kolejne państwa europejskie, zwłaszcza Niemcy, które dotychczas prowadziły politykę ugodową wobec Chin, licząc na to, że jakoś uda się przetrwać obecny kryzys i dalej rozwijać handel – teraz poczuły się zobowiązane, aby zaostrzyć kurs. Po miesiącach chińskich gróźb i specyficznych „kar” jak np. blokada importu australijskiego jęczmienia i mięsa, trudno było podtrzymywać fikcję jakoby Chiny były państwem jak każde inne, z którym można normalnie prowadzić interesy.

 

Ostry kurs na konfrontację

Stany Zjednoczone już od dawna zaostrzały kurs wobec Chin. Prezydent Trump został wszak wybrany w 2016 r. obiecując wojnę handlową. O ile jednak przez pierwsze trzy lata swojej kadencji, Trump był w tych przekonaniach osamotniony wśród państw zachodu – teraz Chiny, wydawało się, robią wszystko, aby potwierdzić słuszność amerykańskich obaw w oczach reszty świata. Jeszcze rok temu, Trump nie potrafił wymusić na Wielkiej Brytanii rezygnację ze współpracy z Chinami w rozwijaniu sieci telekomunikacyjnych piątej generacji (5G). Teraz Brytyjczycy sami rezygnują z chińskiej technologii. To samo robią Francuzi. Nawet Niemcy rozważają analogiczne kroki, a stąd już niedaleko do blokady chińskiego 5G w całej Unii Europejskiej.

 

Zastrzeżenia wobec chińskiej technologii 5G wynikają z obaw, iż sieci te posłużą Chinom do cyberszpiegostwa. Jednak, jak zauważają Amerykanie – i Kanadyjczycy, i Australiczycy – chińskie cyberszpiegostwo bynajmniej nie jest kwestią teoretyczną, podobnie jak nie są kwestią teoretyczną chińskie naciski i przekupstwa wymierzone w indywidualnych polityków, nazbyt często skutecznie skłaniając ich do ustępstw nieraz ocierających się o zdradę stanu. Działania takie, opisane przez australijskiego badacza Clive’a Hamiltona (vide Polonia Christiana, nr 71) w książce Cicha Inwazja, oraz rok później przez Kanadyjczyka Johna Manthorpe’a w pozycji Pazury pandy, w czerwcu i lipcu zostały dobitnie podsumowane w szeregu głośnych przemówień wiodących reprezentantów amerykańskiej administracji: Roberta O’Briena, byłego ambasadora w Chinach, obecnie doradcy prezydenta, Christophera Wraya, dyrektora FBI, Williama Barra, prokuratora generalnego, i wreszcie, sekretarza stanu, Mike’a Pompeo. W swych przemówieniach, wspomniani dygnitarze wprost i bardzo ostro opisują skalę infiltracji amerykańskiego społeczeństwa przez Chiny, wskazują konkretne przypadki szpiegostwa naukowego i gospodarczego, rozmaite formy wojny gospodarczej jakie Chiny wiodą względem Ameryki i jej firm, i zaznaczają ideologiczne podstawy chińskiej polityki. Brzmiało to niczym końcowa mowa oskarżyciela w sądzie – oskarżyciela pewnego swoich racji.

 

Brak miejsca by przytaczać wszystkie przykłady które padły w tych przemówieniach, choć niektóre faktycznie porażają – jak chociażby kradzież danych osobowych z firmy ratingowej Equifax, dającej Chinom informacje o kredytach i zdolnościach kredytowych 145 milionów Amerykanów. Z innej instytucji wykradziono dane osobowe 20 milionów Amerykanów zatrudnionych w federalnych instytucjach. W połączeniu, choćby te dwa zestawy danych umożliwią wskazanie tysięcy urzędników potencjalnie podatnych na przekupstwo lub szantaż. Ważniejsze jednak niż te przykłady są ton i wymowa przemówień, porównywalne ze słynnym przemówieniem Winstona Churchilla z 1946 r., którego opis „żelaznej kurtyny” traktuje się jako symboliczny początek zimnej wojny. I tak samo jak tamta mowa, traktująca nie tylko o zagrożeniu dla zachodu, ale również o cierpieniu tych po drugiej stronie kurtyny, tak tutaj przypomina się o okrutnych represjach wobec muzułmańskich Ujgurów, których już milion zamknięto w obozach „reedukacji” – i o tym, że w ogóle cały naród chiński jest ofiarą partii komunistycznej (żałować można tylko iż nie wskazano na szczególne prześladowanie chrześcijan). Wszystko to zostało ujęte w taki sposób, aby nie pozostawić cienia wątpliwości co do niemożliwości zachowania obecnego status quo.

 

Od wojny symbolicznej do rzeczywistej?

Mamy więc symboliczną deklarację wojny – i konkretne działania jak nagłe zamknięcie chińskiego konsulatu w Houston, na co Chiny odpowiedziały analogicznie. Mamy wojnę handlową. Mamy kolejne sankcje wobec chińskich firm i oficjeli. Najmocniejszym i zarazem najnowszym takim uderzeniem jest dekret prezydenta Trumpa zakazujący działalności chińskiej firmy ByteDance, właścicieli popularnej aplikacji TikTok, podejrzewanej o gromadzenie danych dla Chin. Na wszystkie te działania reagują Chiny, starając się, aby każdorazowo odpowiedzieć równorzędnym lub mocniejszym kontruderzeniem. Ta polityka to nic innego jak wojna prowadzona niemilitarnymi środkami.

 

Pozostaje pytanie: czy i gdzie, ta zimna wojna może przerodzić się w gorącą? Bez wątpienia, istnieje podatny grunt pod konfrontację: morze południowochińskie. Aby uskutecznić swe roszczenia terytorialne, Chiny dosłownie budują wyspy, tworząc bazy wojskowe w przestrzeni uważanej przez resztę świata za międzynarodowe wody. Stany odrzucają te roszczenia nie tylko słownie, ale również czynem: amerykańskie okręty wojenne regularnie przepływają przez sam środek spornej strefy. Nie ma wątpliwości: jeśli w którymkolwiek momencie Chiny uznają, iż leży to w ich interesie, i wykalkulują, że amerykańska odpowiedź na jawną agresję ograniczy się do akceptowalnego poziomu, podejmą działania, aby zatrzymać US Navy. Jak niegdyś chińskie samoloty agresywnie przechwytywały amerykańskie loty obserwacyjne u brzegu Chin, co w 2001 r. doprowadziło do kolizji i dużego incydentu, tak dziś, chińskie okręty wcześniej czy później bądź to doprowadzą do kolizji z amerykańskim okrętem, bądź zmuszą go do otwarcia ognia, dostarczając w ten sposób pretekstu dla kontruderzenia. Wobec takich działań, Stany będą musiały albo opuścić akwen stanowiący jeden z najważniejszych szlaków handlowych świata – albo eskalować konfrontację do ograniczonej, ale gorącej wojny. Ta pierwsza opcja, rzecz jasna, będzie nie do przełknięcia: oznaczałaby przyznanie Chinom statusu wiodącego mocarstwa i wolnej ręki w tym newralgicznym regionie, przede wszystkim względem Tajwanu. Ale skoro tak, pozostaje tylko eskalacja…

 

Czas nie leży po stronie Ameryki. Jeszcze trzydzieści lat temu, flota chińska była zdolna zaledwie do przybrzeżnych działań. Jej rozbudowa do prawdziwie oceanicznej floty wciąż trwa. Stany, przeciwnie, muszą ograniczać własną flotę z braku funduszy. Chinom będzie zależało na praktycznej demonstracji swoich nowych zdolności – a Stanom, na tym, aby ewentualna zbrojna konfrontacja nastąpiła zanim amerykańska przewaga na morzu stopnieje. Toteż właśnie w najbliższych latach szanse na konfrontację zbrojną będą wyższe niż kiedykolwiek. Konfrontację o utrzymanie obecnego porządku świata – lub narzucenie zgoła nowego.

 

Trzeba tu jeszcze jako post scriptum wspomnieć o innym mocarstwie, o którym z jakiegoś powodu wszyscy zapominają w tych kontekstach. Chodzi o Indie. Dziwaczne starcie – bez użycia broni, ale z wieloma śmiertelnymi ofiarami – jakie miało ostatnie miejsce na granicy Chin i Indii na razie nie będzie miało kontynuacji, ale jest godne odnotowania. Jeśli Indie, które również posiadają silną i rozwijającą się flotę, wezmą udział w nadchodzącym konflikcie, równowaga sił zmieni się wprost drastycznie.

 

Jakub Majewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie