6 czerwca 2013

Partia Camerona na granicy rozpadu

("Konserwatywny" Cameron (z lewej) i socjalista Hollande ścigają się w spełnianiu roszczeń homolobby. Fot. Reuters/Forum)

Premier Wielkiej Brytanii w swojej ambicji, by dorównać w „europejskości” prezydentowi Francji, wyraźnie przekroczył czerwoną linię. Czy homoseksualne pseudomałżeństwa i stosunek do UE staną się gwoździem do jego politycznej trumny?

 

David Cameron może imponować wielu polskim konserwatystom (dostał nagrodę Człowieka Roku od Klubów Gazety Polskiej w 2011 roku), gdy z werwą i swadą broni interesów swojego kraju na arenie międzynarodowej i nie boi się samotnie walczyć przeciwko Unii Europejskiej oraz przedstawicielom najmocniejszych państw. Potrafi skrytykować bizantyjskie wydatki unijnych urzędników, marnotrawstwo pieniędzy podatników, kolejne nikomu niepotrzebne regulacje czy odbieranie atrybutów narodowej suwerenności. Wielokrotnie przeciwstawiał się niemiecko-francuskiemu tandemowi w chęciach zdominowania tej instytucji i wciąż pozostaje partnerem do dyskusji o bezpieczeństwie i przyszłości Europy dla polskich polityków (ale raczej nie obecnie rządzących), którzy szukaliby liczącego się sojusznika w walce z unijnymi eurokratami. Stoją za nim silne, wolnościowe tradycje jego ojczyzny i obywatele, którzy w o wiele większym stopniu niż współcześni Polacy wymagają od swoich przedstawicieli reprezentowania ich interesu narodowego. Brytyjczycy za nic mają sobie kąśliwe komentarze pod ich adresem, płynące z mediów francuskich czy niemieckich. Zamiast rozpaczać, że „świat się z nas śmieje”,  jak to mają w zwyczaju ukazujące się w Polsce liberalno-lewicowe media, Brytyjczycy odpłacają się swoim przeciwnikom z nawiązką i dają im do zrozumienia: „nic o nas bez nas”. Nie zmienia to jednak faktu, że lata oddziaływania lewackiej ideologii odegrały na Wyspach zasadniczą rolę w kształtowaniu światopoglądu jej mieszkańców. Nie ma się więc co dziwić, że David Cameron, nominalny konserwatysta i reprezentant „prawicy” – jest przeżarty tą ideologią do szpiku kości.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Bunt na pokładzie

 

Brytyjski premier wielokrotnie dawał temu wyraz, dlatego nie chce być i pod względem „walki o prawa gejów” gorszy od swojego francuskiego odpowiednika – prezydenta Francoise’a Hollande’a, dla którego wprowadzenie pseudomałżeństw homoseksualnych było najważniejszym celem politycznym. I to pomimo coraz większych problemów gospodarczych kraju, gigantycznych protestów przeciwników redefnicji związku małżeńskiego, użycia wobec nich gazów łzawiących i zastępów policji. Gdy David Cameron ogłaszał chęć wprowadzenia podobnych rozwiązań w swojej ojczyźnie, można się było tylko zastanawiać, jak bardzo będzie zdeterminowany, by doprowadzić sprawę do końca. Pomimo coraz gorszej atmosfery panującej w jego Partii Konserwatywnej, gdzie dochodzi do ostrych sporów zarówno światopoglądowych, jak i na tle stosunku do Unii Europejskiej, premier Wielkiej Brytanii nie dał za wygraną i przy pomocy posłów z opozycji udało mu się przeprowadzić projekt ustawy przez Izbę Gmin. Połowa jego partyjnych kolegów głosowała jednak przeciwko niej, dając tym samym do zrozumienia, że dalszy upór premiera może doprowadzić do rozpadu partii.  Do tej pory Cameron nie brał ich ostrych wypowiedzi na poważnie i za wszelką cenę chciał udowodnić, że jego partia w kwestiach światopoglądowych niczym nie różni się od tego, co prezentują ugrupowania liberalno-lewicowe.

 

Unijne jarzmo

 

Do jeszcze gwałtowniejszych kłótni dochodzi w łonie ugrupowania z powodu odmiennego stosunku części jego członków do Unii Europejskiej. Naciskają oni na Camerona, by ten zagwarantował, że nie wycofa się z obietnicy przeprowadzenia referendum w sprawie ewentualnego opuszczenia jej przez Wielką Brytanię w 2017 roku. Czy mamy pozostać we wspólnocie – na takie pytanie mieliby możliwość odpowiedzieć Brytyjczycy, o ile torysi wygrają dwa lata wcześniej wybory parlamentarne. Eurorealiści z Partii Konserwatywnej uważają, że obecnie, po zmianach jakie zaszły w Unii, członkostwo w niej po prostu się nie opłaca. Przekonują też, że ewentualne straty spowodowane procesem wychodzenia z niej są niższe niż zyski z pozostawiania poza kontrolą urzędników z Brukseli. Obecnie walka w brytyjskim parlamencie toczy się o to, by przyjąć ustawę o organizacji referendum, co byłoby gwarancją jego przeprowadzenia. Chociaż na razie przegłosowanie jej jest mało prawdopodobne, to przeciwnicy obecnego kształtu Unii Europejskiej nie tracą nadziei. Tym bardziej, że ponad czterdzieści procent społeczeństwa chciałoby, by Wielka Brytania opuściła Unię, a jedynie jedna trzecia, by w niej pozostała.

 

Konserwatywna konkurencja

 

Tymczasem David Cameron przekonuje, że jego kraj nie powinien opuszczać tej organizacji, tylko starać się ją zreformować. Ostatnie sondaże opinii publicznej wskazują, że takie rozwiązanie znajduje poparcie większości społeczeństwa.  Z drugiej jednak strony, obecny premier ma prawo obawiać się, że jego propozycje dotyczące renegocjacji traktatu lizbońskiego, zmniejszenia wspólnego budżetu i wypracowania nowych zasad polityki rolnej nie przyniosą rezultatów. Tym bardziej, że nic nie wskazuje na to, by brukselscy urzędnicy porzucili dążenia do coraz większej centralizacji UE. Niedawna wypowiedź szefa Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso, dotycząca nieuchronności powstania europejskiego superpaństwa, na pewno nie zyska zbyt wielu zwolenników nad Tamizą. Premier Wielkiej Brytanii czuje też oddech na plecach negatywnie nastawionej do Brukseli Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa Nigela Farage’a, która w ostatnich wyborach lokalnych zdobyła 23 proc. głosów, jedynie 2 proc. mniej od torysów. Tym bardziej, że coraz więcej członków jego partii przechodzi do tego ugrupowania, widząc w nim ostatnią szansę na walkę o podstawowe wartości i interes narodowy.

 

Kryzys zatrzyma homorewolucję?

 

Ostatnie wypowiedzi Camerona świadczące o tym, że sprawy światopoglądowe zejdą obecnie na drugi plan, a na pierwszy powrócą kwestie gospodarcze, to najprawdopodobniej wynik otrzeźwienia brytyjskiego premiera. Zauważył on w końcu, że forsowanie w taki sposób swojego projektu nie tylko mu nie pomoże, ale tak ostro podzieli opinię publiczną i Partię Konserwatywną, że zagrożone może zostać jego w niej przywództwo i premierostwo. Propozycja ustawy o homo-pseudomałżenstwach jest obecnie rozpatrywana przez Zjednoczony Trybunał Praw Człowieka, a żeby wejść w życie musiałaby zostać zaaprobowana przez Izbę Lordów. Do tego jednak długa i trudna droga. Czy brytyjskim konserwatywnym posłom uda się zatrzymać homorewolucję na Wyspach? Czy Cameron będzie gotów zaryzykować z jej powodu swój stołek? Przedłużający się kryzys może się okazać najskuteczniejszym hamulcem dla lobbystów spod znaku LGBT.

 

Aleksander Kłos

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie