4 czerwca 2019

Trzydzieści lat progresywnego etapowania a Jan Paweł II

(fot. Adam Chelstowski / FORUM )

Trzydzieści lat temu odbyły się wybory do sejmu PRL, których wynik był już z góry ustalony. Wiadomo było ile miejsc obsadzi strona rządowa (komuniści i ich satelici), a ile obsadzą tzw. bezpartyjni. Trzydzieści lat temu zmieniono ordynację wyborczą między pierwszą a drugą turą wyborów, tak aby „skorygować” werdykt milionów „nieodpowiedzialnych” wyborców. Powtórzę: zmieniono ordynację wyborczą w czasie wyborów. Trzydzieści lat temu, miesiąc po tych wyborach prezydentem PRL był generał Wojciech Jaruzelski, a premierem rządu PRL  był generał Czesław Kiszczak. Ostatni raz takie nasycenie najwyższych organów władzy PRL „ludźmi honoru” występowało zaraz po 13 grudnia 1981 roku. Tak rodziła się polska „transformacja”.

 

Dzisiaj władze stolicy na potęgę rekomunizują nazwy warszawskich ulic. Nie ma tam miejsca dla szlachetnych ludzi, którzy „zachowali się jak trzeba”. Dzisiaj władze stolicy oraz ich zaplecze polityczne w radzie Warszawy promują za publiczne pieniądze zachowania dewiacyjne, jednocześnie odmawiając poparcia uchwały upamiętniającej czterdziestą rocznicę pielgrzymki św. Jana Pawła II do Ojczyzny, w tym do jej stolicy. Dzisiaj z list koalicji układanych de facto przez partię, na której czele stoi były działacz Niezależnego Zrzeszenia Studentów – trzydzieści lat temu należący do „radykałów” odrzucających tzw. filozofię okrągłego stołu – do Parlamentu Europejskiego weszło spore (patrząc na proporcje) grono byłych, wysoko postawionych komunistycznych dygnitarzy. Jedyny taki przypadek w krajach byłego bloku wschodniego. Dzisiaj publicznie i bezkarnie profanuje się najświętsze symbole Wiary, a ludzie z miedzianymi czołami kpiąc milionom Polaków w żywe oczy usprawiedliwiają wywieszanie sprofanowanych wizerunków Matki Najświętszej w wychodkach, tym, że „także tam przychodzą ludzie ze swoimi problemami”. Dzisiaj przeprowadzenie państwowych uroczystości na Westerplatte jest za każdym razem poprzedzone wielotygodniowym zmaganiem z władzami „Wolnego Miasta Gdańska”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Taką drogę przeszliśmy przez trzydzieści lat. Słyszymy, „trzydzieści lat polskiej demokracji”, a przecież jak klamrę spina lata 1989 i 2019 nieufność do „ludzi z Pleszewa i Świebodzina”. Trzy dekady temu zachowali się „nieodpowiedzialnie” i gremialnie skreślili tzw. listę krajową, na której figurowali czołowi komunistyczni dygnitarze i jako architekci okrągłego stołu „ludzie honoru” (copyright A. Michnik). W 2019 roku w obliczu zmasowanej antykatolickiej (nie tylko antyklerykalnej) propagandy walnie przyczynili się do bolesnej porażki „młodych, wykształconych, fajnych Europejczyków z dużych miast”.

 

Trzydzieści lat historii III RP to lata tęsknoty za tym, aby demokracja była rządami „demokratów”, a nie rządami ludu. Tęsknoty „solidarnościowych elit”, które razem z ich partnerami z „reformatorskiego” skrzydła PZPR, pisali „filozofię polskiej transformacji”. Od początku jej trwania jasne było, że najbardziej niebezpiecznym momentem dla „demokratów” był dzień wyborów. Zwłaszcza takich w pełni wolnych, gdzie nic z góry nie było ustalone. Dlatego trzeba było w Polsce czekać na wybory parlamentarne z prawdziwego zdarzenia aż do 1991 roku. Przecież w 1990 roku „ludzie z Pleszewa i Świebodzina” po raz kolejny pokazali, że nie dorośli do polskiej demokracji doprowadzając do odpadnięcia już w pierwszej turze wyborów prezydenckich kandydata reprezentującego „siłę spokoju” i zagłosowali na tego, który obiecał radykalne „wietrzenie Warszawki”. Któż z nich mógł wtedy przypuszczać – no może poza właścicielem słynnej czarnej teczki – że Lech ma na drugie imię Bolesław?

 

Trzeba więc było działać progresywnie. Stąd zgłaszane krótko po 4 czerwca 1989 roku na łamach gazety, „której nie jest wszystko jedno”, pomysły stworzenia na bazie istniejących w całym kraju komitetów obywatelskich jednej, wielkiej monopartii zarządzanej rzecz jasna przez szczerych demokratów. Trzydzieści lat temu dzisiejsi „obrońcy demokracji” z nieskrywaną irytacją spoglądali na powstawanie w Polsce partii politycznych (np. Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego jesienią 1989). Rzeczywisty partyjny pluralizm, a więc to, co należy do kanonu kultury politycznej demokracji liberalnej, było przez nich przyjmowane jako „niebezpieczna radykalizacja”.

 

Tak naprawdę jednak chodziło o to, że „ludzie z Pleszewa i Świebodzina” mogli być w ten sposób narażeni na „odmrożony” polski nacjonalizm. Przy czym przez to ostatnie pojęcie dominujące w mediach w pierwszych latach po 1989 roku lewicowe (postkomunistyczne i rewizjonistyczne) środowiska rozumiały tradycje polskiego patriotyzmu symbiotycznie zrośniętego z polskim katolicyzmem. Każdy, kto krótko po 1989 roku przypominał na przykład, że opór wobec władz PRL nie zaczął się w 1968 roku, gdy doszło do wewnątrzpartyjnej dintojry w strukturach PZPR, ale miał znacznie dłuższą historię, znaczoną przede wszystkim przez heroiczne „non possumus” Kościoła, narażał się na oskarżenia o „kato-nacjonalizm”.

 

W ten sposób zaczynały się progresywne działania wobec polskiego kodu kulturowego. Nie chodziło o powiązanie zerwanych drugą wojną światową ogniw, ale o stworzenie zupełnie czegoś nowego. Trzeba więc było podjąć „etapowanie”. „Ludzie z Pleszewa i Świebodzina” musieli więc zrozumieć, że nie są żadnym „narodem rycerskim”, jak mówił im w 1991 roku Jan Paweł II (przemówienie do Wojska Polskiego w Koszalinie), ale „narodem współsprawców”, a na dalszym etapie „narodem sprawców”. Kolejne etapy znaczone były wmawianiem, że warszawscy powstańcy głównie mordowali Żydów ocalonych z getta (1994), że Polacy brali udział wraz z Niemcami w ludobójczej eksterminacji ludności żydowskiej w Jedwabnem i nie tylko (2001), a żołnierze „niezłomni” byli zwykłymi bandytami (po 2015).

 

Przede wszystkim jednak progresywne działania stosowane były wobec Kościoła w Polsce. Miał on być sługą w procesie „polskiej transformacji”, wspierać „odrodzoną demokrację”, rozumianą rzecz jasna jako „rządy demokratów”. Taki plan działań realizowany krótko po 1989 roku przez okrągłostołowe elity nakreślony został już w 1976 roku w słynnej książce Adama Michnika „Kościół, lewica, dialog”. Piętnując „antykościelny obskurantyzm” lewicy przyszły redaktor GW nie wahał się jednocześnie zrównywać mocnego głosu sprzeciwu Prymasa Tysiąclecia wobec „pokolenia 68 roku” z postawą twardogłowych partyjnych aparatczyków z PZPR. „Dialog” można było prowadzić tylko ze środowiskami „otwartego” katolicyzmu („Tygodnik Powszechny”, „Więź”, „Znak”). Te ostatnie, jak pokazał ideowy i intelektualny upadek „Tygodnika Powszechnego” zaraz po zainicjowaniu „transformacji”, na taki alians tylko czekały.

 

Była jednak jedna, ale za to poważna przeszkoda na drodze skutecznego „etapowania” – Jan Paweł II. Pielgrzymka Ojca Świętego w 1991 roku, a więc w okresie gdy jeszcze urzędował „kontraktowy” sejm, była – coraz wyraźniej widać to z perspektywy czasu – profetycznym głosem sprzeciwu wobec polityki progresywnego demontażu katolicyzmu w Polsce i zepchnięcia „ludzi z Pleszewa i Świebodzina” do „wielkiego getta, getta na miarę narodu”. W kolejnych latach św. Jan Paweł II tą katechezę o konieczności oparcia fundamentów Trzeciej Niepodległości o skałę Dekalogu uzupełniał piętnowaniem faktycznej współpracy „otwartych” katolików w atakowaniu Kościoła wraz z laicką lewicą (list do Jerzego Turowicza z 1995 roku), demaskowaniem nowych form dyskryminacji katolików w Polsce „pod hasłami tolerancji” (Skoczów 1995), przestrogą, że „naród, który zabija swoje dzieci, jest narodem bez przyszłości” (Castel Gandolfo 1996) i wezwaniem, by „bronić Krzyża” i by „nie dopuszczać, aby Imię Boże było obrażane” (Zakopane 1997).

 

Czterdzieści lat temu, przybywając z pielgrzymką do swojej Ojczyzny papież nie chciał otwierać drzwi takiej czy innej „opozycji demokratycznej”. Chciał je otwierać w Polsce i na całym świecie Chrystusowi. Tego nie wybaczyli mu organizatorzy zamachu z 13 maja 1981 roku. Tego w naszych czasach nie mogą mu wybaczyć organizatorzy – w Polsce i na świecie – dyfamacyjnych zamachów na pamięć o nim. Gdyby nie on, progresywne etapowanie wobec „ludzi z Pleszewa i Świebodzina” przebiegłoby przecież bez zbędnych zakłóceń.

 

 

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie