7 maja 2020

„Brzytwiarze”, czyli doktryna Szumowskiego a inne drogi

(Fotograf: Wojciech Koziol/Archiwum: Forum)

Co się stanie, gdy na koniec okaże się, że wszystkie te wyrzeczenia, jakich dokonywaliśmy przez ostatnie tygodnie nie miały najmniejszego sensu? Trudno przecież pozbyć się wrażenia, że żaden z polityków, którzy jeszcze niedawno bronili lockdownu jak niepodległości nie ma dzisiaj bladego pojęcia dokąd nas ten eksperyment zaprowadzi.

 

Nie sposób nie zauważyć, że społeczne nastroje Polaków w ostatnich dniach dość gwałtowanie się zmieniają. Entuzjazm związany z „walką z koronawirusem”, której męstwo liczono godzinami spędzonymi w domu na czterech literach, zastępuje powoli lekkie oszołomienie związane z coraz bardziej opłakanym stanem polskiej gospodarki. Niektórzy ludzie stracili pracę, inni część zarobków, jeszcze inni drżą z obawy, czy po powrocie z domowego pola bitwy znajdzie się dla nich biurko i miejsce, gdzie będą mogli godnie zarabiać na powszedni chleb. Polacy zaczynają zatem na serio zastanawiać się nad tym po jakie licho nam był cały ten lockdown.

Wesprzyj nas już teraz!

 

I nie chodzi wcale o restrykcje. Te bowiem mogły okazać się niezbędne w walce z koronawirusem. Jednak czy faktycznie konieczne było zamykanie niemal wszystkiego?

 

Odpowiedź na to pytanie przyniosą zapewne kolejne tygodnie, gdy wielu z nas przeanalizuje już straty związane z czasem, jaki poświęcaliśmy na buńczuczne deklaracje w sieci, że walczymy i zostajemy w domu ku chwale Ojczyzny i ministra zdrowia. Nie krytykuję nikogo za stosowanie się do zaleceń. Troska o zdrowie i życie najbliższych wielu skłoniła do wyrzeczeń, co w zasadzie jest godne pochwały. Nie rozumiem jedynie dlaczego spore grono dziennikarzy, polityków, liderów opinii, celebrytów a wreszcie także zwykłych ludzi, zamiast stawiać pytania o podstawy kolejnych obostrzeń, z entuzjazmem przyjmowało wszystkie ograniczenia, szukając polemistów jedynie wśród internetowych trolli, snujących wizję zaczipowana całego świata. Czipy czipami, ale niebezpieczeństwo, które nas w tej chwili czeka dotyczy potężnego kryzysu gospodarczego. I to jest realny problem, z którym trzeba się mierzyć.

 

Detronizacja brzytwiarzy

Tymczasem stan polskich elit politycznych woła o pomstę do nieba. Premier Mateusz Morawicki kwęka nieporadnie niczym silnik starego malucha, zostawiając wolny pas dla ministra zdrowia. Ten zaś ryczy bezceremonialnie niczym sportowe Ferrari. W jaki sposób mamy podnosić kraj z gospodarczej depresji, skoro rząd sam nie potrafi wytyczyć kierunku zmian? Oto bowiem, gdy szef gabinetu otwiera galerie handlowe, przyspieszając słynne „odmrażanie gospodarki”, minister zdrowia pędzi do mediów, by ogłosić, że nie podoba mu się, iż Polacy ruszyli na zakupy. Jedyne zaś, co ma do zaproponowania w zamian to balansowanie między stanem epidemii a kryzysem gospodarczym. Jeśli przełożyć ową doktrynę ministra Szumowskiego na pozbawiony politycznych zawijasów język, szef resortu zdrowia proponuje nam po prostu ekonomiczne czołganie się po ziemi przez najbliższe dwa lata, byle tylko unikać recesji. To oczywiście pomysł kompletnie pozbawiony logiki, bo nie sposób slalomem unikać zapaści gospodarczej. Albo wychodzimy z załamania i dążymy do odbicia, albo w dalszym ciągu dusimy gospodarkę, tylko trochę słabiej niż dotychczas.

 

W rządzie ścierają się – zapewne bardzo ostro – koncepcje „czeskiej drogi”, czyli sprawnego odmrażania gospodarki z zachowaniem reżimu sanitarnego i pewnych, niezbyt uciążliwych, ograniczeń z grupą „brzytwiarzy”, na której czele stoi minister Szumowski, nieustannie podkreślający, iż wprowadzanie kolejnych poluzowań w gospodarce przypomina mu taniec na brzytwie. Mniejsza o sens tej analogii. Ważne jest to, że „brzytwiarze” mając silnego lidera, przegrywają z danymi gospodarczymi. Sami niespecjalnie znają ekonomicznego realia. Spędzają całe dnie na analizowaniu krzywych zachorowań, oglądaniu rozmaitych wskaźników, czytaniu zaleceń WHO oraz nerwowym oczekiwaniu na szczyt zachorowań, który nadejdzie „niewiadomokiedy”. Zwolennicy „czeskiej drogi” natomiast to realiści i pozytywiści. Na państwo patrzą nieco szerzej niż tylko przez pryzmat wskaźników zachorowań, rozmawiają z ludźmi i nawet jeśli nieudolnie, to jednak starają się odpowiadać na postulaty niektórych przedsiębiorców, szczególnie tych, którzy na skutek działań „brzytwiarzy” zostali już doprowadzeni niemal do bankructwa. Zapewne liderką adherentów „czeskiej drogi” mógłby być sam Morawiecki. Mógłby, jednak w tej grupie brakuje inteligentnych osobowości. Pozbawieni są frontmana zdolnego zdecydowanie przeciwstawić się „brzytwiarzom”.

 

Największą zatem bolączką wydobywania Polski z zapaści gospodarczej jest to, iż obydwu tych grup nie spina żaden lider. Trudno bowiem za kogoś takiego uznawać Jarosława Kaczyńskiego, spędzającego całe dnie w gabinecie przy Nowogrodzkiej i skupionego na tym, czym żył przez ostatnie niemal trzydzieści lat: na bezpiecznej egzystencji jego ukochanej partii. Polsce pozostało jedno: kolejny raz zostać kopiarką zachodnich rozwiązań wychodzenia z kryzysu. Problem jednak w tym, że sam Zachód nie bardzo wie, jak sobie z nim poradzić.

 

Marzenie Ziźka

Słynny współczesny neomarksista Slavoj Źiźek nie tak dawno i całkiem wprost wyraził pragnienie głębokiej rewolucji społecznej, której katalizatorem miałaby być pandemia koronawirusa. Z perwersyjną radością śledzi on upadki luksusowych środków transportu dla bogaczy i innych symboli finansowej dominacji wielkiego biznesu. Wierzy, że po pandemii nastanie czas nowego społeczeństwa, bez narodów, ale za to przesiąkniętego bliżej nieokreśloną ideą „solidarności i kooperacji”.

 

Marzenie Źiźka nie jest jedynie jajogłowym bajaniem czy snuciem wizji jakiejś bliżej nieokreślonej utopii. Kolejni tak zwani współcześni wizjonerzy poszukują możliwości dokonania przewrotu społecznego niczym niegdyś europejscy marksiści marzyli o rewolucji, pragnąc jej o tyle, o ile dokonywała się ona w dalekiej Rosji. Dzisiaj również wygodniej dyskutować o przewrocie społecznym w kawiarniach wypełnionych mgiełką z e-papierosa, przy sojowej latte i panna cottcie. Gorzej jednak doświadczyć tego na własnej skórze. Do łask wraca zatem Thomas Piketty, z jego niechęcią do zamożnych i postulatami gwarantowanego dochodu. Niewykluczone, że właśnie rady autora „Kapitału w XXI wieku” staną się podstawą do tworzenia pierwszych, społecznych programów, których celem będzie stępienie zaostrzających się nastrojów. Nie przez przypadek szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen kajała się kilka tygodni temu za nieudzielenie pomocy Włochom w walce ze skutkami pandemii. Najwyraźniej ktoś trochę bardziej rozsądny podpowiedział jej, że blisko połowa mieszkańców Italii najchętniej wyprowadziłaby swój kraj z Unii Europejskiej, zaś większość ma po dziurki w nosie mądrości wygłaszanych przez brukselskich urzędników.

 

Pandemia pada też na podatny grunt wkurzonych Europejczyków. We Francji czy Niemczech od dłuższego czasu narastają rewolucyjne nastroje. Pragnienie politycznego resetu eksploduje zapewne po pandemii na skalę niewyobrażalną. W tej chwili przeważająca większość rządzących – od Merkel po Trumpa – łudzi społeczeństwa wojenną retoryką licząc na rally around the flag effect, który skłania przerażonych kryzysem ludzi do chowania się pod parasolem władzy. Ów efekt jednak szybko się skończy a wówczas przyjdzie czas, by zaproponować trawiącym kryzys ludziom coś nowego. Ale co dokładnie? Nad tym zapewne głowią się wszyscy od Warszawy po Waszyngton.

 

Współczesny liberalizm jest bowiem pozbawiony atrakcyjnej oferty w czasach kryzysu. Socjalne bezpieczeństwo? Owszem, ale nic ponadto. Ponad dwieście lat temu Alexis de Tocqueville zwracał uwagę, iż rodzące się na jego oczach systemy demokratyczne budują dobrobyt klasy średniej, ale w zamian kastrując ją z jakichkolwiek cnót. Sfera wartości właściwie przestała istnieć. Jedyną atrakcyjną ideą jest obietnica bogactwa lub przynajmniej dostatku dóbr. Demokracja liberalna, zbudowana na powojennych gruzach, zamieniła narody w zbieraninę konsumentów. By tego dokonać należało pozbawić wspólnoty korzenia, elementu tożsamości utrudniającego proces uniformizacji. Konsument doskonały powinien być bowiem pozbawiony jakichkolwiek barier czy zahamowań.

 

Pozbawione wspólnotowych wartości społeczeństwa Zachodu nie będą zatem skłonne do ponoszenia ofiar. Bo jeśli miałyby je ponieść, to w imię czego? Angeli Merkel czy Emmanuela Macrona? Atomizacji ulegają nie tylko wspólnoty narodowe, ale także te nuklearne, czyli rodziny. Marzenie o solidarności społeczeństw wydaje się zatem pustym frazesem. Bez wartości nie sposób zbudować jakiejkolwiek wspólnoty. A liberalizm niemal z natury kwestionuje prawdy obiektywne, byty znajdujące się poza jednostką, a mogące stanowić zaczyn realnej wspólnotowości, tak istotnej w trudnych czasach.

 

Czas eksperymentów

Kolejne miesiące na pewno będą dla świata czasem wielkich eksperymentów: nie tylko gospodarczych, ale także społecznych. Polska nie będzie stanowiła tutaj wyjątku. Retoryka o wstawaniu z kolan i prowadzeniu suwerennej polityki należy raczej do sfery pustosłowia. Restrykcje, którymi poczęstowani zostali Polacy w ostatnich tygodniach należały do wyjątkowo radykalnych. Czy naprawdę odpowiadały skali zagrożenia? Jeśli przyjrzeć się krajom sąsiadującym – niekoniecznie. A jednak, polski rząd we wprowadzaniu nierzadko topornych obostrzeń okazał się jednym z najbardziej pilnych uczniów chińskiej polityki. Zapewne wielu z czytelników pamięta niemal powszechny zachwyt nad sprawnością działania rządowej machiny u progu ogłoszenia pandemii przez WHO. Z czasem okazało się jednak, że wiele z wprowadzanych restrykcji jest kompletnie nieprzemyślanych. Dusiły one nie tylko gospodarkę, ale także każdego z nas, nakazując niemal obowiązkowy pobyt w domu.

 

Słusznie zwrócił uwagę jeden ze szwedzkich epidemiologów, iż wprowadzanie lockdownu przez kraje europejskie to gwałtowny eksperyment społeczny na niespotykaną skalę. Wydaje mi się, że o skali nieroztropności ale i pełni dobrego samopoczucia polskiej władzy świadczy fakt, że zachowuje się tak, jak gdyby kompletnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że właśnie poddała żywy organizm operacji, która nie miała precedensu. Czy możemy wierzyć naszemu rządowi, iż ten faktycznie wie co robi? Czy ktokolwiek czuje się dzisiaj spokojny, słuchając kolejnych tyrad wygłaszanych z ironicznym uśmiechem przez ministra zdrowia? Kusi mnie czasami, by każdego dnia prowadzić swoistą minikronikę najzabawniejszych tekstów wygłaszanych przez kolejnych przedstawicieli władzy. Ale kiedy moje palce zawisły nad klawiaturą, by napisać pierwsze słowa – zamarłem. Przyszło mi bowiem do głowy, że zamiast zabawnego pamiętniczka, opisałbym w istocie kronikę wielkiej katastrofy.

 

Czy w takiej sytuacji nadal przekonują was puste frazesy o solidarności, współpracy i kooperacji w trudnych czasach? A może zastanawia was, kto trzyma ową słynną brzytwę, na której – użyjmy raz jeszcze tej dziwacznej metafory – tańczy polskie społeczeństwo?

 

Tomasz Figura

 

 

Jeśli uważasz, że dostęp do kościołów powinien być szerszy – nie zwlekaj – podpisz petycję do premiera Mateusza Morawieckiego o natychmiastowe zniesienie restrykcji wobec wszystkich osób pragnących swobodnie uczestniczyć w nabożeństwach.

 

 

Kliknij i podpisz petycję My chcemy Boga!

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie