26 lipca 2012

Brzoza Volkoffa

(Fot. stagod/sxc)

Każda brzoza, nawet sowiecka, jest biała. Nie potrafi być marksistowska (Vladimir Volkoff, Werbunek, przeł. Beata Biały, Klub Książki Katolickiej, Dębogóra 2007, s. 109)

 

Na pierwszy rzut oka ta myśl powieściopisarza rosyjskiego z jestestwa a francuskiego z języka, w którym się wysławiał – tak mocna i dobitna – wydaje się także jednoznaczna, zwłaszcza jeśli się zna jego koleje losu, postawę i poglądy. To, co odbieramy w niej natychmiast i bez najmniejszych wahań, to hymn na cześć siły i potęgi życia, którego nie zdoła ugiąć ani zniszczyć czy wykorzenić żadna ideologia, jakkolwiek okrutnych i bezwzględnych metod by się nie imała. Narzuca się tu wręcz skojarzenie z maksymą Goethego: Każda ideologia jest szara, wiecznie zielone jest tylko drzewo życia.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Przesłanie tej gnomy nie wydaje się przeto budzić żadnych wątpliwości. Sprawia ona wręcz wrażenie deklaracji – „wizytówki” pisarza, który był Biały do szpiku kości i do nerwów w koniuszkach palców; antybolszewickiego emigranta, monarchisty i prawosławnego chrześcijanina, dla którego opozycja „Biali – Czerwoni” nie była wykoncypowanym, abstrakcyjnym teorematem, lecz realnym, namacalnym i dziedziczonym po przodkach doświadczeniem wojny domowej o duszę i ciało jego rosyjskiej ojczyzny. Ta opozycja wyznaczała więc, jak niezawodna busola, kierunek jego życia i myślenia, pozycjonowała przyjaciół i wrogów, dostarczała podstawowego kryterium rozpoznawania przejawień w świecie i w ludziach dobra i zła. Spersonifikowany w Czerwonym, w sowieckim bolszewiku, diaboliczny marksizm, który zamordował jego – Białego – Rosję i przyczynił niewymownych cierpień wszystkim, którzy znaleźli się w orbicie panowania lub wpływów Związku Sowieckiego, jest więc dla autora niewątpliwie kwintesencją zła. Dlatego sprawa wydaje się prosta: Volkoff to antybolszewik, antykomunista, czyli także „antysowieciarz”, którego ból z powodu całego zła sprowadzonego przez komunistyczne Sowiety koi w jakiejś mierze satysfakcja z odkrycia, że mimo wszystko marksizmowi nie powiodło się przemalowanie „brzozy” na czerwono.

A jednak jest w tym zdaniu „drugie dno”, którego odkrycie zapewne ostudziłoby entuzjazm okazywany pisarstwu Volkoffa przez niejednego z naszych „antykomunistów” – gdyby je dostrzegli. „Brzoza” jest dla pisarza bez wątpienia metaforą Rosji; nie musimy się tego nawet domyślać, bo autor zupełnie jasno powiadamia nas o tym chwilę wcześniej, zanim wypowie cytowaną sentencję, pisząc: Żaden Rosjanin – nieważne, zły czy dobry, nie mógłby patrzeć bez drżenia na brzozy…; co więcej – ową nostalgię przypisuje także sowieckiemu ambasadorowi, który na paryskim bruku je zasadził. Skoro zatem brzoza esencjonalnie jest rosyjska – a jednocześnie Rosja, z którą utożsamia się autor, jest Rosją Białą – cóż może oznaczać, iż nawet sowiecka brzoza pozostaje biała? Ni mniej, ni więcej, tylko to, że rosyjskość przemogła nawet i przeobraziła sowieckość, albowiem oparła się w ostateczności temu, co czerwone, co marksistowskie.

I w tym momencie drogi Volkoffa i „antykomunisty” (tak, koniecznie, w cudzysłowie!) pospolitego u nas chowu muszą się drastycznie rozejść. Konstatację Volkoffa tenże „antykomunista” – jeśli w końcu do niego ona dotrze – przywitać musi okrzykiem, w którym mieszać się będą pogarda z triumfalizmem: Ach, więc Sowiety to tylko Rosja, zawsze Rosja, podstępni i brutalni Moskale, prymitywni i brudni Kacapi, mongolskie niewolnictwo wewnątrz i wielkoruski imperializm na zewnątrz! Albowiem „antykomuniści” tego autoramentu tak naprawdę wcale nie są antykomunistyczni, antybolszewiccy i antysowieccy w ścisłym znaczeniu tych pojęć; oni są tylko – i w natężeniu bliskim obsesji – antyrosyjscy; w ich oczach to nie marksizm w bolszewickim kostiumie zdeprawował Rosję i mając machinę Związku Sowieckiego jako narzędzie, zniewolił połowę świata, lecz wszystkiemu winni są, ontologicznie bliscy zwierzętom Rosjanie, zaś marksizm – ich zdaniem – chyba w ogóle nie miał w tym żadnego udziału. Jeśli nawet też używają epitetu „Czerwoni”, to jest on tylko pseudonimem „Ruskich” (i ich „agentów”).

Czas na puentę. Vladimir Volkoff, Biały Rosjanin, medytując nad swoją ojczyzną, którą – czyż to tak trudno zrozumieć szczeremu polskiemu patriocie? – miłuje, dostrzega z nadzieją, że rosyjska brzoza przetrwała, mimo sowieckiego piekła na ziemi, atak czerwonego, marksistowskiego syfilisu i pozostała biała. Pseudo-antykomunistyczny wróg „Ruskich”, jedynie Ruskich, wolałby zapewne, żeby ta brzoza sczezła, a czerwień go nie razi. Przynajmniej nie tak jak cień samej „brzozy”.

Jacek Bartyzel

 


 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie