20 sierpnia 2019

Brexit w przededniu ostatecznego starcia

(fot. pixabay)

Będzie ten Brexit, czy nie będzie? Już od ponad pół roku, wypowiedzi komentatorów w tej kwestii przypominają wróżenie z fusów. W ostatnich miesiącach rządów Theresy May, wydawało się, że zwolennicy Brexitu jednak zostali pokonani. Teraz znów wszystko się odwróciło i wielu uważa, iż Brexit na końcu października jest już pewnością. Jednak nikt nie składa broni. Przeciwnie: wszystko wskazuje na to, iż w pierwszych tygodniach września stoczy się być może ostatnia już bitwa o Brexit.

 

Krajobraz po eurowyborach

Wesprzyj nas już teraz!

Zacznijmy od paru słów podsumowania obecnego stanu rozgrywki. Objęcie władzy przez mocnego zwolennika Brexitu, Borisa Johnsona zakończyła ostatecznie stan dziwacznego zawieszenia który trwał właściwie od lutego, kiedy brytyjski parlament po raz drugi odrzucił umowę regulującą Brexit na warunkach niemalże kapitulacyjnych. Z jednej bowiem strony, było jasne, że umowa nie ma szans ratyfikacji, a z drugiej, było również jasne, iż Theresa May nie odważy się na wyjście bez umowy. Zdesperowana May wyprosiła w Unii przedłużenie terminu wyjścia najpierw do połowy kwietnia, a potem do czerwca. W odpowiedzi, Unia wspaniałomyślnie dała jej przedłużenie nawet nie do czerwca, ale aż do października. Ta wspaniałomyślność była o tyle wątpliwa, iż wynikała z wyrachowania. Po pierwsze, nikt nie chciał ryzykować, że Brexitem trzeba będzie się zajmować w środku letniego sezonu wakacyjnego: wiadomo, urlopy rzecz święta. Co ważniejsze jednak, proponując taki termin, Unia faktycznie zmuszała Wielką Brytanię do wzięcia udziału w czerwcowych wyborach do europarlamentu.

 

Była to zagrywka cyniczna, gdyż liczono na to, iż rządzący Konserwatyści w eurowyborach zostaną solidnie pokonani przez zwolenników integracji europejskiej, jeszcze bardziej osłabiając pozycję May względem ruchów dążących do wymuszenia powtórnego referendum w sprawie Brexitu. Jednak kalkulacja okazała się katastrofalnie wprost błędna dla eurokratów. Faktycznie, Konserwatyści przegrali z kretesem: rządząca partia spadła w wynikach wyborczych poniżej 10 procent! Tyle tylko że zawiodła druga strona medalu. Otóż, Unia liczyła na to, iż pojawienie się na brytyjskiej scenie silnej Partii Brexit, równoległe istnienie równie antyunijnej partii UKIP, doprowadzi do tego, iż głosy antyunijne się rozproszą. W brytyjskiej większościowej ordynacji wyborczej bowiem, jeśli dwa lub trzy zbliżone do siebie ideowo ugrupowania walczą o tych samych wyborców, to choćby ich łączny wynik był faktyczną większością wyborców okręgu, i tak zwykle okazuje się, że prawdziwym zwycięzcą jest inna ideowo partia, której pula wyborców nie została rozproszona. Inaczej mówiąc: walczą Konserwatyści i Partia Brexit, a wygrywa Partia Pracy, lub w zależności od okręgu, jeszcze bardziej euro-entuzjastyczni Liberalni Demokraci.

 

W tym jednak miejscu nadzieje eurokratów doszczętnie zawiodły. Okazało się bowiem iż Brytyjczycy tak szczerze mieli dosyć kunktatorstwa Theresy May, że w ogóle nie było walki pomiędzy Konserwatystami a Partią Brexit: ta druga po prostu zgarnęła całą pulę. O skali ich zwycięstwa niech świadczy fakt, że gdyby ich wynik przenieść bezpośrednio na wybory do brytyjskiego parlamentu, Partia Brexit zdobyłaby przeważającą większość mandatów poselskich.

 

Nie wygrali więc Liberalni Demokraci ani miotająca się w zeznaniach Partia Pracy. Trzy lata urabiania brytyjskiej opinii publicznej wprawdzie utrwaliło głęboki podział społeczeństwa, w skali intensywności emocji przekraczający nawet znany nam podział pomiędzy zwolenników PO i PiS, ale: nie doprowadziło do znaczącej zmiany nastrojów, jeśli chodzi o sam Brexit. Pozycja Theresy May faktycznie została osłabiona, ale zamiast doprowadzić do upadku rządów Konserwatystów na rzecz Partii Pracy, wzmocniono dramatycznie antyunijne skrzydło Konserwatystów. May musiała nareszcie pożegnać się ze złudzeniami i zrezygnować z urzędu – ale na jej miejsce, szczerze rozwścieczeni zwolennicy Partii Konserwatywnej wybrali dawnego lidera kampanii antyunijnej, Borisa Johnsona.

 

Obecny stan gry

Nowy premier, trzeba przyznać, jest dokładnie tak nieprzewidywalny i niewiarygodny jak głoszą jego wrogowie – bo jaką wiarygodność może mieć człowiek, który dwukrotnie się rozwiódł, a do tego wielokrotnie zdradzał swoje żony? Od lat też pielęgnuje wizerunek bufona i klauna, co natychmiast z resztą podchwyciły gazety w Unii Europejskiej. Jednakże w całym prześmiewczym klangorze, widać było przede wszystkim strach: jeśli bowiem przeciwnicy deklarują, że jesteś ostatnią osobą, z którą chcieliby negocjować, to to jest jednak dobry znak. Faktycznie też działania Johnsona w sprawie Brexitu są jednoznaczne. Nowy rząd został skonstruowany z ludzi, których poglądy co do Brexitu nie pozostawiają żadnych wątpliwości, i natychmiast też nakazano wszystkim resortom podjęcie tego, czego wcześniejszy rząd Theresy May panicznie wręcz odmawiał wykonania: czyli przygotowań na wypadek, gdyby Wielka Brytania miała wyjść z Unii Europejskiej bez podpisanej umowy regulującej dalsze relacje.

 

Taki krok, wydawałoby się, był potrzebny trzy lata temu – jak bowiem skuteczniej przygotować się do negocjacji, niż dając jasny sygnał drugiej stronie, że jesteśmy gotowi odejść od stołu, jeśli nie będzie pola do ugody? Tak też prezentuje swoje działania Johnson, zapewniając, że nadal liczy na to iż Unia pójdzie na ustępstwa, wycofa się z kilku niemożliwych do zaakceptowania warunków przedstawianej wcześniej umowy, i że dojdzie do uregulowanego Brexitu. Trzeba jednak przyznać, zważywszy jak niewiele czasu zostało na realne negocjacje, iż zapewnieniom Johnsona, że szanse na wyjście bez umowy są „jak jeden na milion”, należy wierzyć w równym stopniu jak jego przysięgom małżeńskim. Należy raczej sądzić, że jest to gra „pod publikę” – Johnson jest już zdecydowany, że dojdzie do wyjścia bez ugody, ale nie chce o tym mówić jawnie ze względu na przewidywalną reakcję mediów.

 

Bój to nasz ostatni?

Niezależnie jednak czy Johnson szczerze wierzy w szanse na ugodę, jego przeciwnicy polityczni zdecydowanie uznali, iż jego celem jest właśnie no deal. Z resztą, takie jest prawo: według ustawy, no deal Brexit nastąpi automatycznie w wyznaczonym terminie, o ile rząd i Unia nie ustalą zmiany terminu, bądź też parlament brytyjski nie przegłosuje innego rozwiązania. Tych innych rozwiązań już wielokrotnie szukano, ale jak dotychczas, żadne nie zyskało poparcia większości posłów. Wszystko jest więc w rękach rządu, a ten deklaruje już teraz że nie przełoży terminu wyjścia, chyba że nastąpiłyby realne postępy w negocjacjach z Unią. A Unia deklaruje, że z ich strony, negocjacje są skończone…

 

Przeciwnicy Brexitu grożą, iż aby uniemożliwić no deal Brexit, mogą w październiku przegłosować jednostronne odwołanie procedury wyjścia z Unii. Choć jest to o tyle wątpliwe, iż wcześniej taka propozycja nie uzyskała większości, to na wszelki wypadek Johnson zastrzegł, że mógłby zawiesić sesję parlamentu na październik. Na to z kolei opozycja zapowiedziała, iż w najbliższym możliwym terminie na początku września, zagłosują za wotum nieufności dla premiera: odbiorą Konserwatystom władzę. Nie są to puste groźby. Konserwatyści i tak już obecnie mają zaledwie jeden głos większości, a niektórzy członkowie partii, jako wrogowie Brexitu, są gotowi głosować razem z opozycją. Gdyby jednak okazało się, iż opozycja obali rząd, a nie znajdzie konstruktywnej większości dla nowego premiera, wtedy obecny rząd będzie dzierżył władzę aż do wyborów, które zostałyby rozpisane… na listopad, już po Brexicie. Taki ruch opozycji mógłby więc wręcz przypieczętować no deal.

 

Kto ma większe szanse w tej konfrontacji? Z pewnością nie należy lekceważyć nagromadzonej goryczy i wściekłości po stronie zwolenników pozostania w Unii Europejskiej. Jednakże parlamentarzyści zdają sobie sprawę, że wśród zwolenników Brexitu, napięcie jest wyższe, i dotyczy znacznie szerszych kręgów – przecież to oni wygrali referendum. Każdy konserwatywny parlamentarzysta, który opowiedziałby się przeciwko Johnsonowi będzie popełniał polityczne samobójstwo. Do tego dochodzą wyniki eurowyborów, dający jasny sygnał o nastrojach elektoratu. Kolejne wybory, gdzie głównym tematem znowu byłby Brexit, mogłyby zmieść ze sceny Konserwatystów, dając władzę właśnie Partii Brexit.

 

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze problem lidera opozycji: jest oczywiste, że w przypadku wotum nieufności wobec Johnsona, kandydatem na nowego premiera będzie lider największego ugrupowania opozycjnego, czyli Laburzysta Jeremy Corbyn. Tymczasem, ten sam Corbyn jest negatywnie postrzegany nawet przez wielu posłów swej własnej partii, a dla reszty ugrupowań jest wprost toksyczny z racji na swoje wprost komunistyczne poglądy. Można to porównać do sytuacji, gdzie Platforma mogłaby odsunąć PiS od władzy, kosztem oddania władzy SLD, ale SLD pod przewodnictwem… Bolesława Bieruta. Na dodatek, Corbyn nie wydaje się być osobiście przeciwny Brexitowi, i nawet w trakcie referendum, jego postawa była niejasna. Z jego punktu widzenia, Brexit bez umowy może nie być problemem. Przeciwnie, jeśli nastąpi to na skutek upadku rządu i niezdolności innych ugrupowań do poparcia jego jako nowego premiera, w nowej kampanii wyborczej będzie mógł obwiniać dosłownie wszystkie inne partie za wszelkie negatywne konsekwencje no deal Brexit.

 

Tyle prognozy. Jak widać, niepewności jest tyle, że nie sposób nawet próbować obstawiać jak to wszystko się skończy. Sprzeciw brytyjskiego parlamentu wobec Brexitu, dawniej objawiał się cichym sabotażem: szanujemy wynik referendum, ale przecież musi być odpowiednia umowa zanim wyjdziemy. Teraz, w obliczu rządu zdecydowanego przeforsować Brexit choćby i bez umowy, maski opadają. Zjednoczeni, przeciwnicy Brexitu mogliby wygrać ten bój z łatwością. Ale nie są zjednoczeni: dzieli ich polityka partyjna i lider opozycji. Dzieli ich również wyrachowanie polityczne. To nie jest Polska, gdzie poseł głosuje, jak mu nakaże szef partii. Brytyjscy parlamentarzyści muszą liczyć się z opinią swoich własnych wyborców, co sprawia, że głosowania nad wielkimi tematami jak Brexit wcale nie układają się po liniach partyjnych. Niektórzy Konserwatyści nie chcą Brexitu… ale wielu Laburzystów ten Brexit popiera, choćby tylko dlatego że popierają go ich wyborcy.

 

Mimo wszystko więc, wydaje mi się, iż obecnie najbardziej prawdopodobny scenariusz to no deal Brexit 31 października. Ale we wrześniu może się zmienić bardzo wiele…

 

Jakub Majewski

 

 

Zobacz także:

 

Socjalizm według Unii

 

Socjalizm według Unii

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie