30 stycznia 2019

Brexit ułatwi eurointegrację

(źródło: pixabay.com)

Unia Europejska robi wszystko, by w związku z brexitem utrudnić życie Brytyjczykom. Ale paradoks polega na tym, że opuszczenie tej organizacji przez Wielką Brytanię oznacza większe szanse na będącą w interesie Niemiec coraz głębszą eurointegrację pod kierunkiem Berlina i przy współudziale Paryża.

 

Punktem spornym negocjacji brexitowych stała się Irlandia, a konkretnie granica irlandzko (unijno) – północnoirlandzka (brytyjska). Bruksela zażądała, by po brexicie Irlandia Północna pozostała w unii celnej z UE, jeśli granica ta nie miałaby być twardą granicą z kontrolami granicznymi, czego nie chcą obie strony. Ale to oznaczałaby w pewnym sensie oderwanie od Wielkiej Brytanii jej integralnego terytorium. Aby tak się nie stało, unia celna z UE musiałaby dotyczyć całej Wielkiej Brytanii, a nie tylko Irlandii Północnej.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Jednak to rozwiązanie jest nie do przyjęcia dla Londynu, gdyż oznaczałoby, że w pewnym sensie Wielka Brytania nadal pozostałaby w UE, bo nie tylko musiałaby przyjmować unijne regulacje, na które nie miałaby żadnego wpływu. Co ważniejsze, Londyn, podobnie jak władze krajów członkowskich UE, nie mógłby zawierać umów handlowych z państwami trzecimi, np. z USA, Chinami, Australią czy choćby krajami EFTA, co jest alternatywą w wypadku rozluźnienia więzów gospodarczych z UE. I to właśnie rozwój relacji gospodarczych z krajami trzecimi jest planem brytyjskich polityków.

 

Na złość babci…

Co więcej, jak zauważa prof. Tomasz Grosse z Uniwersytetu Warszawskiego, umowa brexitowa jest skrajnie niekorzystna dla Wielkiej Brytanii także dlatego, że zakłada, iż towary produkowane w UE będą miały swobodny dostęp do brytyjskiego rynku (strona europejska ma nadwyżkę handlową z Wielką Brytanią), a jednocześnie usługi finansowe (gdzie przewagę mają Brytyjczycy) będą miały bardzo ograniczony dostęp do terytorium Unii.

 

Mimo tych wszystkich kontrowersji unijne władze okopały się na swoich stanowiskach i nie chcą dojść z Wielką Brytanią do kompromisowego porozumienia, jak komentował w Polskim Radiu 24 dr Krzysztof Winkler, ekspert z Uniwersytetu Warszawskiego. I to mimo faktu, że twardy brexit (przy braku umowy o współpracy gospodarczej) zaszkodziłby nie tylko Wielkiej Brytanii, ale także samej Unii Europejskiej. Czyli eurokraci działają na zasadzie „na złość babci odmrożę sobie uszy”. Już w grudniu 2018 roku Jean-Claude Juncker, szef Komisji Europejskiej, twardo mówił, że nie będzie żadnych renegocjacji w sprawie porozumienia dotyczącego brexitu, a po głosowaniu w Izbie Gmin z 29 stycznia br. stanowisko to podtrzymał rzecznik Donalda Tuska, przewodniczącego Rady Europejskiej oraz europoseł Guy Verhofstadt, lider parlamentarnej grupy sterującej ds. brexitu.

 

Eurokraci zachowują się jak niegrzeczne dziecko, któremu ktoś chce odebrać zabawki. Na zasadzie albo umowa bexitowa będzie taka, jakiej my chcemy, albo nie będzie jej wcale. Nie mają zamiaru negocjować z Londynem, by wypracować sensowny kompromis możliwy do przyjęcia dla obu stron. Wolą „karać” Wielką Brytanię za to, że zgodnie z demokratyczną wolą ludu wyrażoną w referendum zadecydowała o wyjściu z UE. Dlaczego Bruksela nie może wziąć przykładu z pragmatycznej Szwajcarii, która decyduje się na porozumienie handlowe z Wielką Brytanią utrzymujące obecne warunki współpracy po brexicie?

 

Oczywiście, chodzi o to, by żadnemu innemu państwu członkowskiemu nie przyszło do głowy podobne referendum czy pomysł rozwodu z Brukselą w jakikolwiek inny sposób. A coraz więcej krajów członkowskich ma ku temu powody.

 

Unia Europejska nie tylko sama zmierza w kierunku, który nie podoba się coraz większej liczbie państw, ale na dodatek bezczelnie krytykuje i próbuje uderzać w kraje, którym ta polityka nie odpowiada. Podpisany 22 stycznia br. przez kanclerz Niemiec Angelę Merkel i prezydenta Francji Emmanuela Macrona traktat o współpracy dotyczy zacieśnienia współdziałania w polityce zagranicznej, obronnej i bezpieczeństwa. To kolejny krok w kierunku coraz głębszej integracji i tworzenia unijnego państwa. Zresztą w listopadzie 2018 roku kanclerz Merkel otwarcie powiedziała, że państwa narodowe powinny być gotowe do oddania suwerenności, więc sprawa jest jasna i oczywista.

 

Nie jest to nic nowego – taka polityka była prowadzona, zanim jeszcze Polska przyłączyła się do Eurosojuzu. Aby otrzymać zezwolenie wejścia do UE, Polska musiała przyjąć całe tony szkodliwego prawa, typu wzrost akcyzy na paliwa, przepisy środowiskowe, regulacje w rolnictwie czy protekcjonizm celny w kontaktach z krajami trzecimi. Od Chorwacji Bruksela żądała ponadto uregulowania sprawy granicy ze Słowenią, od Macedonii – zmiany nazwy państwa, a od Turcji – przestrzegania praw człowieka. Czego jeszcze żądano od Polski? Wszystkiego pewnie się już nie dowiemy.

 

UE coraz bardziej nieznośna

Styczniowym traktatem Niemcy i Francja robią to, co oba państwa chciałyby, aby robiono w ramach całej Unii Europejskiej, ale z powodu narastającego oporu w części z 25 pozostałych państw członkowskich na razie nie jest to możliwe. Na razie działają więc w ramach „twardego jądra” i „Unii pierwszej prędkości”. Bruksela mocno nastaje na suwerenność coraz większej liczby państw, które w minimalnym choćby stopniu podejmują działania sprzeczne z lewacką linią Unii. Już nie tylko chodzi o Węgry premiera Wiktora Orbana czy Polskę Jarosława Kaczyńskiego (oczywiście, gdyby nie było sprawy ustawy o Sądzie Najwyższym, to czerwoni eurokomisarze znaleźliby sto innych pretekstów, by się wtrącać, a temat odstrzału dzików nie został podjęty przez Brukselę tylko dlatego, że zagrażałoby to francuskiemu rolnictwu).

 

Unia konfliktuje się z kolejnymi krajami. Brukseli nienawidzą w Grecji (za de facto utratę suwerenności), we Włoszech (za wtrącanie się do budżetu), w Rumunii i w Austrii. W październiku 2018 roku Komisja Europejska zagroziła Wiedniowi sankcjami po tym, jak centroprawicowy rząd Sebastiana Kurza przyjął ustawę obniżającą zasiłki dla cudzoziemców, a teraz wszczęła już postępowanie w tej sprawie. Zdaniem Ryszarda Czarneckiego, europosła PiS, niemiecko-francuskie porozumienie to „sygnał dla UE, że mimo wiosny ludów, mimo ofensywy sił eurorealistycznych, eurosceptycznych, konserwatywnych, Berlin i Paryż zwierają szyki i nie chcą oddać UE tym siłom, które doszły do władzy w Austrii, Włoszech, czy w jakiejś mierze w Czechach, na Węgrzech, czy w Polsce”.

 

Tymczasem Unia Europejska staje się coraz bardziej nieznośna i nieopłacalna w szczególności dla Polski. Parlament Europejski poparł pomysł, by Komisja Europejska mogła odbierać unijne fundusze za brak praworządności. Ale ten brak praworządności będą arbitralnie oceniali eksperci… samej KE. Można się spodziewać, że na tych fachowców będą powoływani ludzie, którzy orzekną tak, jak chce Komisja. Czyli za nieposłuszeństwo wobec Brukseli, także w zakresie lewackiej agendy obyczajowej, będzie groziło zawieszenie wypłacania funduszy. Wstrzymanie dotacji nie oznacza oczywiście, że kraj członkowski może nie płacić coraz wyższych unijnych składek. Stanisław Żółtek, europoseł partii PolExit, mówił w PE, że „ten projekt Komisji Europejskiej to ostateczny krok do przejęcia całkowitej władzy nad państwami Unii”, dodając, że „jeśli Unia zamienia się w okupanta, a nasz kraj wyzyskiwaną kolonię, to trzeba się rozstać”.

 

Europoseł Dobromir Sośnierz skomentował z kolei w Telewizji Republika, że ci, którzy tak bezczelnie w tej chwili Unią Europejską zarządzają, nie liczą się z nikim, a na koniec tej kadencji PE dopychają kolanem wszystkie projekty coraz bardziej oszołomskie i lewackie. W przypadku Polski, poza np. kwestią kar za nieosiągnięcie wymaganych limitów recyklingu, do tego dochodzą gigantyczne koszty absurdalnego unijnego pakietu energetyczno-klimatycznego. Z roku na rok nasz kraj będzie dostawał coraz mniej darmowych uprawnień do emisji dwutlenku węgla, co oznacza, że ta absurdalna polityka będzie coraz więcej kosztowała polskiego podatnika i polskiego konsumenta. Co więcej, będą to znacznie większe sumy niż w przypadku innych krajów, czego efektem będzie pogorszenie się konkurencyjności polskiej gospodarki.

 

Kłania się Spinelli

Przyjaciela poznajemy w biedzie i na pewno nie jest nim dla Londynu Komisja Europejska. Wiele krajów zarówno unijnych, jak i pozaunijnych jest bardziej przyznanych Wielkiej Brytanii niż unijny rząd. Wielka Brytania i Norwegia podpisały porozumienie, na mocy którego po brexicie oba kraje będą honorowały wzajemne prawa obywateli. Rządy Portugalii i Malty zaoferowały mieszkającym w tych krajach Brytyjczykom utrzymanie swoich praw niezależnie od brexitu. Z kolei należące do Hiszpanii Wyspy Kanaryjskie chcą znieść podatek VAT dla turystów z Wielkiej Brytanii. Problem widać nawet w sprawach tak drobnych, jak obrazki na paczkach papierosów ostrzegające przed paleniem. Otóż jeśli Wielka Brytania nie dojdzie do porozumienia z eurokratami, to nie będzie mogła posługiwać się takimi obrazkami, bo prawa autorskie do nich ma Bruksela. Tymczasem Australia już zaoferowała, że przekaże Wielkiej Brytanii swoje wzory opakowań… bezpłatnie.

 

Prawda jest taka, że do współpracy pomiędzy państwami nikomu nie jest potrzebna mściwa Unia Europejska. Każde z państw może podpisywać korzystne dla siebie umowy bilateralne. „UE jest stolicą hipokryzji i Wielka Brytania dokonała wielkiego czynu dla nas wszystkich, pokazując, że możliwe jest opuszczenie tego komunistycznego projektu” – napisał europoseł Sośnierz w swoim e-mailu. I mylą się ci, którzy uważają, że aktualną UE można zreformować, jak np. poseł Marek Jakubiak, lider Federacji dla Rzeczypospolitej czy prof. Robert Gwiazdowski. „Identycznie jak Jakubiak, Gwiazdowski będzie Unię Europejską reformował. Jak to dobrze, że Polska ziemia wydała tak znakomitych reformatorów, którzy nie odpuszczą, dopóki UE nie zreformują. Może niech im ktoś powie, że nie po to Niemcy ładowały przez kilkadziesiąt lat miliardy w ten projekt, żeby teraz przyszedł Jakubiak z Gwiazdowskim i im to reformował. Gdyby Niemcy chciały, żeby Unia wyglądała jak EWG, to tak by wyglądała. Naiwność tych ludzi jest zastanawiająca, a przecież to dorośli faceci” – kpi na FB internauta Piotr Szczepański.

 

Łudzą się także politycy Alternatywy dla Niemiec, którzy dają Unii pięć lat na transformację (domagają się defederalizacji), choć sprawę stawiają jasno: jeśli postulaty AfD nie zostaną spełnione do 2024 roku, to powinno dojść do wystąpienia Niemiec z Unii Europejskiej i założenia nowej wspólnoty gospodarczej. Zdecydowanie bardziej przystająca do realiów jest opinia Krzysztofa Bosaka, wiceprezesa Ruchu Narodowego, który słusznie uważa, iż kłamstwem jest mówienie, że Unię Europejską da się zreformować. Podczas debaty „Co dalej z polską prawicą wolnościową?” Bosak powiedział, że jest to „projekt utopijny do cna, oparty na lewicowych koncepcjach. Chadecy byli w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, ale już ich nie ma. Nie ma ruchu chadeckiego europejskiego, jest ruch lewicowo-liberalny, jest ruch eurokomunistyczny”.

 

Po prostu Unia Europejska jest wynikiem realizacji wizji włoskiego marksisty Altiero Spinellego i chodzi o stworzenie komunistycznego superpaństwa europejskiego. Ale choć brexit osłabia oś Berlin-Paryż i tym samym Unię Europejską jako całość, to na dłuższą metę – paradoksalnie – może coraz głębszą integrację ułatwić, bo Unia pozbędzie się członka, który mógłby ją blokować.

 

Tomasz Cukiernik

 

Zobacz także: Manifest z Ventotene – czyli mroczna wizja eurointegracji

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie