31 stycznia 2020

Brexit – początek końca eurokołchozu?

(Fotograf: Dominic Lipinski / Archiwum: PA Images / FORUM)

Nieco niezauważone – może za sprawą przedświątecznej atmosfery – przeszły w naszej krajowej debacie publikowane w połowie grudnia badania dotyczące postrzegania przyszłości poza Unią Europejską przez poszczególne narody tworzące wspólnotę. W obliczu brexitu warto jednak wrócić do wyników owego sondażu, gdyż płynące z niego wnioski są niezwykle interesujące.

 

W badaniu Kantar dla Dyrekcji Generalnej ds. Komunikacji Społecznej przy Komisji Europejskiej respondentów pytano m.in. o to, czy ich ojczysty kraj mógłby lepiej stawiać czoła wyzwaniom przyszłości poza strukturami Unii Europejskiej. Wyniki pokazały, że wbrew popularnej opinii – opartej także o analizy opinii publicznej – Polaków trudno uznać za naród kochający europejską integrację. Wszak aż 47 proc. z nas oceniło, że lepsza przyszłość czeka nas… poza UE. Przeciwne zdanie zadeklarowało 45 proc. ankietowanych.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Więcej osób widzi świetlaną przyszłość poza UE jedynie wśród Słoweńców, jednak tam odmienne poglądy zadeklarowała dokładnie taka sama liczba badanych. Co ciekawe, optymizm związany z brakiem członkostwa w Unii jest u nas wyższy nawet niż w opuszczającej struktury Wielkiej Brytanii.

 

Czy to oznacza, że Polska w ciągu najbliższych miesięcy rozpocznie proces wychodzenia ze wspólnoty? Niekoniecznie, acz najwięcej do powiedzenia w tej sprawie mają sami eurokraci. Z innych badań widać bowiem wyraźnie, że Polacy cenią sobie członkostwo w UE (a przynajmniej niektóre jego elementy). Nasz stosunek wobec instytucji nie nosi jednak znamion zakochania – a raczej interesu. Jesteśmy w Unii i – w większości – chwalimy sobie taką formę koegzystencji z innymi narodami, jednak potrafimy wyobrazić sobie lepszą przyszłość bez wpływu brukselskich biurokratów. Słowem: póki obecność we wspólnocie spełnia nasze oczekiwania i pozostaje w zgodzie z interesami, relacje z najważniejszymi organami instytucji można uznać za względnie poprawne, a eurokraci nie przekraczają społecznie akceptowalnych granic ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski, póty jesteśmy euroentuzjastami. Gdyby jednak Bruksela rozpoczęła bezpardonowe mieszanie się do polskich spraw – nie tylko ustrojowych, ale i obyczajowych – wtedy Polacy mogliby stracić cierpliwość i bez strachu w oczach opowiedzieć się za odejściem z UE. Wszak i poza wspólnotą wielu z nas widzi lepszą przyszłość.

 

Dlatego też jeśli dojdzie do polexitu – opuszczenia Unii Europejskiej przez ponoć jeden z najbardziej prounijnych narodów we wspólnocie – to głównych sprawców takiego stanu rzeczy upatrywać trzeba będzie w gronie najważniejszych polityków UE oraz państw w niej dominujących. A nie jest to scenariusz absolutnie wykluczony. Nie możemy mieć bowiem pewności, że eurokraci nie przystąpią do stanowczych nacisków na Warszawę, czy to w sprawie reformy sądownictwa, pełnej legalizacji aborcji czy wprowadzenia „małżeństw” homoseksualnych. Wszak niejednokrotnie już unijne „elity” prezentowały światu brak politycznej wyobraźni czy nawet podstawowych instynktów samozachowawczych.

 

Jeśli więc brukselscy liderzy, poprzez zaostrzanie nacisków na Warszawę i zaognianie sporów w celu tworzenia wrażenia, że rząd Prawa i Sprawiedliwości chce wyprowadzić Polskę z UE – co aktualnie nie cieszy się poparciem większości społeczeństwa – postanowią pomóc naszej krajowej opozycji w walce o przejęcie Pałacu Prezydenckiego, to paradoksalnie mogą doprowadzić do sytuacji, która nie pozostaje zgodna ani z poglądami eurokratów, ani polityków PiS-u: wzrostu popularności postaw eurosceptycznych. Z kolei znaczne umocnienie się niechęci wobec Unii Europejskiej może doprowadzić nawet do referendum w sprawie opuszczenia wspólnoty, jakie w roku 2016 miało miejsce w Wielkiej Brytanii. W takim głosowaniu natomiast euroentuzjaści nie mogą być pewni sukcesu. Wszak aż 47 proc. Polaków nie boi się przyszłości poza Unią.

 

Przypadek brytyjski nie może jednak zostać w pełni przeniesiony na polski grunt, ponieważ wspomnienie istnienia – wcale nie tak dawno! – zarządzanego z Londynu Imperium, w połączeniu z koniecznością słuchania poleceń wydawanych przez brukselski ośrodek polityczny, mogło budzić frustrację. Natomiast ostatnie 300 lat polskich dziejów to czas wielu okresów zależności naszego kraju od obcych mocarstw. Mamy jednak nad Brytyjczykami pewne przewagi. To przede wszystkim większe niż na Wyspach przywiązanie do religii i wartości rodzinnych oraz słabsze zindoktrynowanie społeczeństwa polityczną poprawnością i „zdobyczami” antychrześcijańskiej rewolucji. W naszym kraju próba odgórnego narzucenia legalizacji związków LGBT czy niczym nieskrępowanego dostępu do aborcji wywołałaby opór, zaś Brytyjczycy wprowadzili takie rozwiązania z własnej woli – bez żadnych brukselskich nacisków.

 

Bez wątpienia jednak potencjalne wystąpienie kolejnego kraju z Unii Europejskiej będzie analizowane pod kątem politycznej historii Wielkiej Brytanii ostatnich czterech lat. Trudne doświadczenia Wyspiarzy z procesem opuszczania wspólnotowych struktur mogą odstręczać inne narody od pomysłu odzyskiwania pełnej suwerenności. W przypadku brexitu jednak kość niezgody stanowiła kwestia granicy między Zjednoczonym Królestwem a republikańską Irlandią, a wspomnienie konfliktów etnicznych i religijnych w regionie tylko podgrzewało atmosferę. Podobnego problemu nie ma natomiast w przypadku ewentualnego polexitu, dexitu, nexitu, frexitu, swexitu czy jakiegokolwiek innego potencjalnego procesu występowania danego kraju z UE, więc część trudności towarzyszących brytyjskiej wersji opuszczania wspólnoty nie zaistnieje.

 

Na korzyść eurosceptyków działać mogą także prawdopodobne trudności wewnątrz samej Unii Europejskiej po opuszczeniu struktury przez Brytyjczyków. Nowa sytuacja najpewniej doprowadzi do konieczności ponownego docierania się krajów i ich interesów, co eurosceptycy mogą z łatwością przedstawić jako dowód na słabość instytucji. Ponadto wyjście Zjednoczonego Królestwa z UE oznacza zniknięcie ważnego „hamulcowego” dalszego zacieśniania integracji. Jeśli więc główni orędownicy tworzenia europejskiego superpaństwa postanowią wykorzystać okazję do realizacji swoich celów, to bez wątpienia eurosceptycy urosną w siłę, a perspektywa kolejnych „exitów” zacznie stawać się coraz realniejsza.

 

Czy więc brexit oznacza początek końca politycznego projektu integracji krajów Starego Kontynentu? Dziś trudno o tym wyrokować. Bez wątpienia jednak wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej to jedno z najistotniejszych wydarzeń w historii wspólnoty. To, czy rozpocznie ono całą serię procesów prowadzących do kolejnych „exitów” lub nawet rozpadu struktury, zależy obecnie głównie od eurokratów. Jeśli zdecydują się na zaostrzenie kursu wobec państw idących pod prąd głównego nurtu lub lansowanie dalszego zacieśnienia integracji, dadzą wiatr w żagle siłom, których się obawiają. Jeżeli natomiast wsłuchają się w zarzuty, jakie pod adresem UE przez całe lata wysuwał w Parlamencie Europejskim Nigel Farage – swoista „twarz” brexitu – i zdecydują się odejść od pomysłów federacyjnych stawiając na współpracę gospodarczą, to wspólnota ma szanse przetrwać, a nawet rozwijać się. Najpewniej jednak eurokraci – z typową dla siebie bezsilnością połączoną z komiczną wiarą we własną niezwykłość, uprawniającą ponoć do wygłaszania moralizatorskich kazań – nie zaproponują narodom tworzącym wspólnotę żadnej konkretnej oferty, skazując UE na mało widowiskowe, powolne umieranie projektu pod stertami absurdalnych przepisów i światopoglądowych aberracji. Może już bez spektakularnych „exitów”, ale za to konsekwentnie podążając w stronę politycznego upadku.

 

 

Michał Wałach

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie