Chwalono go, gdy się grzecznie uśmiechał… Wywalono go na zbitą głowę, gdy nagle wybuchnął śmiechem. A gdy nadal ryczał ze śmiechu, zatykano sobie uszy w coraz większym strachu i ślepej wściekłości… Nikt nie wpadł na to, że to po prostu błazen i taka jest jego robota. No tak, ale kto teraz zatrudnia błaznów?
***
Do bajek i legend odeszli ci władcy, których stać było na błaznów. Ale nie na cyrkowych klaunów, jarmarcznych wesołków, sowizdrzałów, tylko na błaznów-mędrców, błaznów-proroków, błaznów-straceńców. Trzeba było jednak być naprawdę wielkim władcą, by pozwolić sobie na czyjś kąśliwy śmiech z siebie przed całym dworem lub innym władcą.
Wesprzyj nas już teraz!
Ale tylko taki władca miał szansę nie popaść w narcystyczne samouwielbienie. Tylko taki mógł nie dać się oszukać chórowi wrednych klakierów. Tylko taki król miał odwagę posiadać i słuchać sumienia, którego nie raz błazen był publicznym głosem. I tylko taki władca wiedział, co w dworze piszczy (bez donosicieli), bo błazen uciesznie, ale celnie to i owo ujawniał.
Dlatego taki błazen kończył często przedwcześnie: albo z ręki zniecierpliwionego władcy, albo z ręki wściekłych dworaków. Ten i ów władca bowiem wytrzyma jeszcze jakoś, gdy dzieciak w tłumie krzyknie: „Król jest nagi”, ale rzadko który zdzierży, gdy zwijający się ze śmiechu błazen wykrzyczy: „Aleś się, panie, dał zrobić w bambuko tym wydrwigroszom i oszustom!”.
Dlatego nauczeni tragicznym losem niektórych błaznów dworacy, uśmiechają się grzecznie przy władcy, chichoczą jadowicie po kątach, ale na wybuch szczerego śmiechu wszem wobec żaden z nich sobie nie pozwoli, bo po co komu taki luksus? Cały więc tłum satyryków, kabareciarzy, komediantów, kuglarzy nam współczesnych, starannie sprawdza, z kogo można sobie publicznie pochichotać, podrwić i poszydzić. Oczywiście starannie kontrolując przy tym poziom głośności chichotu, bo nigdy nic nie wiadomo, komu trzeba się będzie nisko pokłonić i na kogo wypiąć jednocześnie za chwilę.
Dlatego ci właśnie są szczególnie bezwzględni i okrutni dla wszelkich dyżurnych chłopców do bicia, czy publicznych kozłów ofiarnych, jakby na nich chcieli sobie odbić za swoją tchórzliwą służalczość. Oczywiście stroją się przy tym w kostiumy niepokornych i zbuntowanych artystów, dokładnie sprawdzając, komu bezpiecznie trzeba dokopać, a kogo – broń-panie-szefie – nie tknąć nawet paluszkiem. I dlatego mimo tylu satyryków, kabaretów i komedii, smutno i duszno na tym wielkim dworze „wolnych i niezależnych” mediów prywatnych i państwowych.
***
A ja marzę ujrzeć takiego władcę (premiera, ministra, prezydenta), który zafunduje sobie mądrego i odważnego błazna, przełknie jego celną kpinę, zamieni się z nim na chwilę miejscami i zrobi z błazna taki ubaw, że ludzie płakać będą ze śmiechu. Jakby to przewietrzyło te tchórzliwe i wredne smrodki na wszystkich mniejszych i większych dworach i pałacach! Oj… Ale do tego potrzeba cech męskich. Eunuchy chichoczą zwykle cienko…
Br. Tadeusz Ruciński FSC