14 maja 2020

Bogdan Dobosz: Od kryzysu do kryzysu. Bilans trzech lat prezydentury Macrona [ANALIZA]

(fot. POOL / Reuters)

Trzy lata temu, 7 maja Emmanuel Macron wygrał wybory prezydenckie i stał się częścią projektu, który zdemolował tradycyjną scenę polityczną Republiki. Wprowadził Francję w okres post-polityki, rządów pozornie apolitycznych technokratów. Wygrana Macrona, kandydata „spoza układu”, była deską ratunku dla dołującej w sondażach po kadencji Francois Hollande’a lewicy oraz centrum i części centroprawicy, która nie chciało zbyt wyraziście prawicowego kandydata Francois Fillona.

 

Polityk czasów postpolityki

Wesprzyj nas już teraz!

To dość szerokie mainstreamowe spektrum stało się wsparciem dla nowego prezydentan wywindowało go i zmieniało scenę polityczną. Jedyną poważną alternatywą dla obozu rządzącego stała się w czasie wyborów i obecnie, określana jako „populistyczna”, partia Marine Le Pen Front Narodowy (obecnie Zjednoczenie Narodowe).

 

Zamiana się udała, ale sam projekt od samego początku zaczął się jednak sypać. Dobrym przykładem są losy partii prezydenckiej Republika w Drodze (LREM). Po 3 latach rządzenia Macrona utraciła ona… parlamentarną większość.

 

Powstawała na zasadzie pewnej „nowości” i pospolitego ruszenia zwołanego na fali euforii nowym prezydentem. Weszli do niej politycy socjalistyczni, Zieloni, centrum, duża część centroprawicowych Republikanów (z tej formacji wywodzi się premier Edouard Philippe) i przedstawiciele ruchów społecznych. Eksperymentalny twór uzyskał w wyborach dużą większość, ale szybko wyszła niespójność i brak doświadczenia jej polityków. Technokratyczny pragmatyzm, bez spójności ideowej, okazał się niewystarczającym spoiwem. W LREM można było znaleźć monarchistę, radykalnych lewicowców, polityków zafiksowanych na ekologii albo tylko na ekonomii. Partii nie oszczędziły nawet skandale obyczajowe, często wynikające z braku politycznego doświadczenia. Chociaż te wszystkie grupy nadal popierają Macrona, to nowa partia zaczęła się dzielić. Utrata przez LREM większości parlamentarnej, co prawda w niczym nie zagraża władzy prezydenta, ale jej erozja pokazuje, że nowy projekt daleki jest od doskonałości. Niektórzy zaczęli nawet wieszczyć powrót do tradycyjnej polityki i tradycyjnych podziałów na lewicę, centrum i prawicę.

 

Od kryzysu do kryzysu

Od początku prezydentury Emmanuela Macrona nękają ją kryzysy. Najpierw na wiele miesięcy ruszyły na ulice „żółte kamizelki”, później doszła próba reformy emerytalnej i protesty związków zawodowych. Wreszcie „pogodził” wszystkie strony kryzys związany z epidemią koronawirusa. Projekty reform poszły w kąt, choć ulice opustoszały.

 

Politolodzy zgadzają się, że epidemia Covid-19 stała się nagle kluczowym etapem pięciolatki rządów Macrona. Dwa miesiące kryzysu zdrowotnego przekreśliły wcześniejsze lata prezydencji. Przeprawa przez okres pandemii to szansa dla coraz mniej popularnego prezydenta, ale i niebezpieczna rafa. Kryzys gospodarczy może go pogrążyć, ale z drugiej strony to szansa pokazania silnego przywództwa i uzyskania sporego bonusu społecznego zaufania. Na razie widać jednak sporo niekonsekwencji w działaniach rządu i prezydenta. Okręt Macrona się nie rozbił, ale bonusu też nie ma.

 

Rząd miota się pomiędzy „luzowaniem przepisów” w trosce o gospodarkę, a izolowaniem ludności. Macron stara się opierać na opiniach komitetu naukowego, ale ten też popełnia błędy.

Można przypomnieć, że już w czasie epidemii zorganizowano we Francji I turę wyborów samorządowych, a już następnego dnia ogłoszono wprowadzenie zamknięcia Francuzów w domach.

 

Na początku nakazywano też unikać paniki i żyć normalnie. Sam prezydent chwalił się, że był z żoną w teatrze. Kilka dni później teatry były już… zamknięte. Do dzisiaj toczą się spory o noszenie masek. Macron do końca nie chciał też zamykać granic, bo kłóciło się to z jego koncepcjami „otwartej Europy”. Paryż krytykował nawet USA i Donalda Trumpa, kiedy te, zamknął kraj dla lotów z Chin za „izolacjonizm”. W końcu granice pozamykali europejscy sąsiedzi Francji i trzeba się było przyłączyć.

 

Niekonsekwencji nazbierałoby się sporo. Można tu dodać słynną historię dra Didiera Roulta z Marsylii, który leczył pacjentów z Covid-19 chlorochiną i osiągał dobre wyniki. Najpierw uznano go za szarlatana. Kiedy jednak wsparły go tysiące Francuzów, Macron pojechał do Marsylii i „przy okazji” odwiedził i Roulta.

 

Rządy w czasach kryzysu

Doraźnie notowania prezydenta w czasach pandemii pozostają na podobnym poziomie. W tle tyka jednak bomba dotycząca gospodarki. 12,5 mln ludzi na „czasowym bezrobociu”, publiczne firmy zasilane miliardowymi dotacjami, być może dwucyfrowa recesja. W Paryżu na dobre zapomniano o budżetowej dyscyplinie i zadłużenie poszybuje ponad wszystkie zalecenia Brukseli. Można stwierdzić, że Macron do tej pory nie wykorzystał szansy silnego przywództwa. Po czasach pandemii problemów przybędzie i być może dlatego niektórzy już mówią o ucieczce do… przodu. Nad Sekwaną pojawiły się koncepcje utworzenia na czas kryzysu jakiejś formy „Frontu Jedności Narodu”. Jest tu podobieństwo do tworzenia partii LREM, ale zdaje się, że na jeszcze większą skalę. Byłaby to dodatkowa szansa na wygranie wyborów za 2 lata, gdzie głównym przeciwnikiem Macrona znowu będzie zapewne… Marine Le Pen. Od lat polityk niewybieralna i wymarzona kontrkandydatka dla świata polityki „głównego nurtu”.

 

Wykresy zaufania, czyli Macron w sondażach

Poziom zaufania wobec Emmanuela Macrona jest wyższy, niż wobec fatalnego prezydenta-socjalisty Francois Hollande’a, ale już gorszy, niż u Nicolasa Sakozy’ego. 17 maja 2017 roku triumfujący Macron cieszył się zaufaniem 62 proc. Francuzów, ale później już nigdy tak dobrze nie było. W sierpniu 2017 wskaźnik ten spadł już do 46 proc., pod koniec roku, do 32 proc.. Rok 2018 zaczął się od poziomu 40 proc., w listopadzie spadł do najniższego wyniku 30 proc. Wtedy to ruszyły protesty „żółtych kamizelek”. W 2019 roku poziom zaufania wobec Macrona stabilizował się w okolicach 36 proc..

 

Epidemia koronawirusa wywindowała w marcu 2020 roku zaufanie do prezydenta do 44 proc.. W kwietniu znowu zaczęło jedna spadać (41 proc.) i obecnie jest to 38 proc.

 

Z okazji 3-lecia kadencji prezydenckiej pokuszono się też o sondaże mówiące o globalnej ocenie prezydentury. We Francji noty szkolne mają maksymalną skalę 20 punktów. Macrona wyceniono obecnie na 8,3 (rok temu miał ocenę 7,1). To coś pomiędzy naszej „dwójki z plusem” lub „trójki z minusem”. Ciekawostką jest, że 25 proc. ankietowanych chciałoby od Macrona polityki bardziej lewicowej, a tylko 17 proc. bardziej prawicowej.

 

Zaufanie 38 proc. dla Macrona można też porównać z poparciem po trzech latach rządów dla Hollande’a, które wyniosło wtedy 26 proc. i Sarkozy’ego – 40 proc.

42 proc. Francuzów uważa, że Macron ma charyzmę, 43 proc. wskazało jako atut na jego autorytet, 41 proc, na jego „postawę prezydencką”. Już tylko 24 proc. twierdzi, że „jest blisko ludzi”, a 30 proc., że uczy się na błędach.

 

Czas zarazy zatrzymał na razie dołujące sondaże Macrona. Chaos, bałagan, wielomiesięczne protesty „żółtych kamizelek”, problemy z migrantami, terroryzmem islamskim, czy wojny etnicznych band na przedmieściach miast, spowodowały, że przed pandemią  50 proc. Francuzów było już gotowych poprzeć nawet zastąpienie Macrona… wojskową dyktaturą.

 

Kluczowe daty prezydentury Macrona

14 maja 2017 r . nastąpiło oficjalne rozpoczęcie mandatu prezydenckiego Emmanuela Macrona. Jego rząd zaraz przystąpił do reform. W sierpniu 2017 r . nastąpiło przyjęcie ustawy o „moralizacji życia politycznego”. Zwierała ona zakaz zatrudniania przez parlamentarzystów członków rodziny, co było praktyką powszechną, ale co pogrążyło właśnie kandydaturę Francois Fillona.

W pierwszym roku po wyborach przeprowadzono także niewielką reformę oświatową, przyjęto ustawę antyterrorystyczną, kilka ustaw „transformacji ekologicznej” i znoszenie podatku mieszkaniowego.

 

W 2018 zniesiono tzw. podatek od wielkich fortun (ISF), zrezygnowano z budowy wielkiego lotniska Notre-Dame des Landes, którą blokowała przez miesiące skrajna lewica i jej bojówki. Latem wybuchł skandal wokół „ochroniarza” prezydenta Benalli (zabawiał się w policjanta i bił manifestantów), dziwnej postaci z prezydenckiego otoczenia. W sierpniu ciosem dla wizerunku prezydenta była dymisja popularnego ministra ekologii Hulota, który uznał, że państwo nie wypełnia dostatecznie przechodzenia na „zieloną energetykę”.

 

W lipcu 2018 r . wprowadzono ograniczenie prędkości do 80 km/h na drogach, co razem z wysokimi cenami benzyny, stało się zarzewiem buntu „żółtych kamizelek”. Rok 2019 zaczął się od wprowadzenia poboru podatku bezpośrednio z pensji. Zapowiedziano też reformy ubezpieczeń społecznych i emerytur. To z kolei wyprowadziło dodatkowo na ulice związkowców i wywołało m.in. strajki transportu publicznego. Protesty trwały, ale w lutym 2020 r. parlament i tak przegłosował reformę emerytur. W marcu wybuchła epidemia Covid-19 i reforma została „zamrożona”.

 

Laickość państwa

W działaniach i deklaracjach Macrona widać sporo sprzecznych komunikatów. Miała być pragmatyczna polityka „złotego środka”, ale wychodzi z tego przekaz pewnego chaosu i braku konsekwencji. Dotyczy to też relacji prezydenta z Kościołem.

 

W kwietniu 2018 roku w Kolegium Bernardynów w Paryżu, Macron spotkał się 400 przedstawicielami Kościoła katolickiego, w tym z biskupami. Spotkanie było zapowiedzią polepszenia relacji państwa z katolikami. Emmanuel Macron zachęcał katolików do angażowania się w działania społeczne i polityczne. „W tym momencie wielkiej niestabilności społecznej, gdy zagrożona rozdarciem jest sama istota narodu, uważam, że moim obowiązkiem jest nie pozwolić, by zaufanie katolików do polityki i polityków uległo erozji” – mówił.

 

Wyznaczył co prawda Kościołowi przede wszystkim rolę pozarządowej organizacji humanitarnej, ale i tak uznano to za dobry sygnał. Skończyło się na… miłym tonie. W czasach kryzysu pandemii koronawirusa władze wykluczyły już Kościół z życia społecznego. Otwarto sklepy, ale świątynie pozostały niedostępne. Biskupi, którzy przygotowali kościoły do otwarcia po 11 maja z zachowaniem wszystkich środków sanitarnych zalecanych przez państwo, nie kryli rozczarowania.    

21 kwietnia prezydent Emmanuel Macron wszedł w buty niemal „patrona” wszystkich religii i wyznań. Inspirowany masońską ideą synkretyzmu religijnego najpierw przeprowadził wideokonferencję z papieżem Franciszkiem, a później z krajowymi przywódcami religii i lóż masońskich. Chodziło o „moralną spójność kraju” w czasach zarazy. Pokazało to jednak instrumentalne traktowanie religii. Kościół znalazł się wśród pozarządowych organizacji, które mają wspierać „społeczne morale”.

 

W trwającej 45 minut rozmowie telefonicznej z papieżem Franciszkiem rozmawiano z kolei o… oddłużeniu Afryki i jeszcze większej potrzebie jedności UE. Komentatorzy zwracali uwagę na dość mało dyplomatyczne zwroty Macrona, które mogły niemal szokować. Ironiczne zwracanie się do Głowy katolickiego Kościoła bez żadnego szacunku, w formie niemal „kumpelskiej”, spowodowało, że dziennikarze szeroko otwierali usta.

 

Trzeba tu jeszcze dodać, że w czasach zarazy wykorzystano przepisy o stanie pandemii do przeprowadzenia wielu „postępowych” zmian. Wstrzymano pracę kapelanów w szpitalach i więzieniach. Rozszerzono za to okres dopuszczalności aborcji, zajęto się dodatkowymi prawami gejów, itd. Poznaje się jednak człowieka nie po słowach, a po owocach jego pracy.

 

Wobec islamu

Podobne niekonsekwencja widać w działaniach wobec islamu. Macron wrócił do tematu tworzenia islamu francuskiego. Islam francuski, zamiast islamu we Francji, ma być receptą na deradykalizację wyznawców tej religii. Czy jednak pomysł wtłoczenia islamu w ramy laickiej z zasady Republiki ma szansę realizacji? Islam to nie tylko dogmaty religijne, ale cały system społeczny, łącznie z prawami szariatu, które nijak do laickości nie pasują.

 

Macron nie chce zmierzyć się z tym tematem wprost. Dlatego też w czasie pandemii i izolacji pojawiły się dziwne zalecenia dla policji, by ta np. unikała w czasie ramadanu prowokowania muzułmanów swoimi interwencjami.   

 

Z jednej strony prezydent twierdzi, że chce ograniczyć „obce wpływy” na islam we Francji, utworzyć zasady „przejrzystego finansowania kultu muzułmańskiego”, formować u siebie imamów i walczyć z „islamistycznym separatyzmem”. Z drugiej strony, dla zachowania spokoju społecznego, prowadzi politykę nienadeptywania na odciski muzułmanów. W dodatku podczas wyborów lokalnych okazało się, że zamiast rekonkwisty, to raczej islam wchodzi w instytucje państwa. Wyznawcy islamu wystawiali już własne listy kandydatów i zawierali układy z tradycyjnymi partiami i merami.

 

Tygodnik „Le Point” słusznie zauważył, że Macron jako pierwszy przedstawiciel władzy wykonawczej, przyznał, że Francja doszła do momentu praktykowania w lokalnej polityce zjednywania sobie islamistów przez merów, radnych i deputowanych. Islamiści uzyskują w ten sposób wpływ na instytucje Republiki i umacniają swoją pozycję. Nawet tutejsze „pośredniaki” organizują w niektórych miastach targi pracy w meczetach. W odpowiedzi rząd sięga tylko po pół-środki.

 

Europa

Także europejskie wizje Macrona skonfrontowane z epidemią koronawirusa okazują się niewypałem. Rzeczywistość narzuca nowe rozwiązania i modele, ale widać, że prezydent z ideologii nie chce rezygnować. Dotyczyło to zamykania granic, ale też polityki „zielonego ładu”, która wydaje się kulą u nogi w odbudowywaniu gospodarki po kryzysie. Macron uparcie trzyma się pewnych dogmatów i znowu wychodzi… „ni pies, ni wydra”. 

 

Do tego typu ideologicznych pomysłów można zaliczyć np. informację, że „Francja i jej partnerzy zaproponowali utworzenie Obserwatorium Nauczania Historii w Europie”. Paryż wspiera próby narzucenia postępowej wizji historii na poziomie… kontynentalnym. Jeśli bowiem wejrzeć głębiej w paryski anons rewizji dziejów to włos jeży się na głowie. W oficjalnym tekście rządowym można przeczytać, że „w XX wieku panowała jednostronna wizja historii, podsycana wojenną  retoryką, która wspomagała rozprzestrzenianie się nacjonalizmu i wywołała najstraszniejsze wojny na naszym kontynencie”. „Dzisiaj w Europie jesteśmy świadkami ponownego wystąpienia rasistowskich, ksenofobicznych i antysemickich pomówień, zwłaszcza w Internecie”.

 

Nowością jest jedynie odejście od globalizmu gospodarczego. Czasy zarazy pokazały, że uzależnienie od np. dostaw z Chin jest dla gospodarki francuskiej niebezpieczne. Stąd pomysły odbudowywania własnej produkcji i suwerenności gospodarczej. Owa suwerenność i izolacja nie odnosi się jednak do UE. Na tym poziomie kooperacja będzie utrzymana.

 

Sam prezydent Francji tymczasem uparcie walczy z europejskim… populizmem. W „metodologii Macrona” pojemny worek populizmu mieści wszystko, co jest prawicą i każdą krytykę nadrzędnej roli tandemu Paryża i Berlina oraz wzmiankę o suwerenności i tożsamości narodowej.

Francuskie media powielały nawet mapki z państwami zagrożonymi „populizmem”.  Cztery państwa UE przybierały na nich czarny kolor, bo podobno wpływy „populistów” przekroczyły tu 50 proc. (w czerni można zobaczyć Polskę, Włochy, Rumunię i Węgry, a niewiele jaśniejsze są Grecja, Czechy i Austria). W tej materii nic się nie zmienia.

 

Polityka zagraniczna

Stała pozostaje polityka zagraniczna Macrona, która jest zresztą odbierana na rynku wewnętrznym znacznie lepiej, niż polityka krajowa. Wypowiedź prezydenta Francji na temat „śmierci mózgowej NATO”, a także potrzeby dogadania się z Rosją, to trochę wynik tradycyjnej amerykanofobii Francuzów, a trochę chłodnych relacji z prezydentem Donaldem Trumpem. Istotnym z polskiego punktu widzenia było zakwestionowanie przez Macrona słynnej „zasady muszkieterów” (jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”), czyli art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. Relatywizacja art. 5 może mieć przykre skutki dla naszej części Europy. W przypadku np. agresji rosyjskiej „wątpliwości” Macrona byłyby bowiem zapewne jeszcze większe, niż te z czasu konfliktu turecko-syryjskiego, kiedy te słowa wygłaszał.

 

Relacje z Rosją i próba nowego otwarcia, zamrożona kryzysem koronawirusa, to także przykład niewydarzonego „pragmatyzmu” prezydenta. To samo dotyczy również tez o budowaniu militarnej „suwerenności europejskiej”. W polityce zagranicznej Francji można się dopatrywać pozornego chaosu. Gorzej, jeśli są to działania… logiczne. Antoine Colonna wskazał, że Emmanuel Macron może mieć tu zamiar głębszej rekonstrukcji starego kontynentu. Chodzi o ideę „Europy od Atlantyku po Uralu”, obecną jeszcze u de Gaulle’a. Brexit ułatwił teraz zastąpienie idei transatlantyckiej, ideą Eurazji. Podobno w Pałacu Elizejskim coraz większe wpływy na politykę zagraniczną miała mieć nieformalna grupa zwolenników polityki „równowagi” pomiędzy USA i Rosją.

 

Podsumowanie

Działania prezydenta cechuje pewna niekonsekwencja. Próba prowadzenia polityki ponad „archaicznymi” podziałami na lewicę i prawicę; raczej się nie powiodła. Dla biednych pozostaje liberałem i politykiem milionerów. Dla klasy średniej politykiem trochę nieprzewidywalnym z mocnymi inklinacjami w kierunku lewicowych pomysłów społecznych. Ambicje bycia liderem Europy mocno przykróciła rzeczywistość. Reformy zostały zawieszone. Przed sobą ma kryzys związany z koronawirusem, z którego nie musi wyjść zwycięsko. Francja jest na tyle poważnym krajem, że nawet opozycja czeka tu z rozliczeniami na koniec pandemii.

 

Bogdan Dobosz

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 132 057 zł cel: 300 000 zł
44%
wybierz kwotę:
Wspieram