9 lipca 2020

Black Lives Matter a sprawa polska, czyli rewolucja ma twarz Trzaskowskiego

(Fotograf: Andrzej Hulimka/Archiwum: Forum)

Narracja o powstałym spontanicznie z inicjatywy trzech osób antyrasistowskim ruchu społecznym to bajka dla grzecznych i nieświadomych politycznie dzieci. Black Lives Matter – przemyślane rewolucyjne narzędzie, za którym stoją miliony dolarów, tylko wykorzystuje problem rasizmu jako przykrywkę dla osiągnięcia zupełnie innego celu.

 

Założyciele BLM to nie tylko opętani pragnieniem zemsty zwolennicy permanentnej rewolucji, ale zachwyceni komunizmem gloryfikatorzy morderców i terrorystów. Na ich działalność płyną co roku ogromne pieniądze, a całość sprawia wrażenie doskonale zorganizowanej i naoliwionej machiny. Do opinii publicznej przebił się jednak obraz pokojowego ruchu, powołanego w spontanicznym, naturalnym odruchu w odpowiedzi na przypadki zinstytucjonalizowanego rasizmu. Dzisiaj z hasztagiem #BlackLivesMatter utożsamiają się nie tylko instytucje sportowe jak angielska Premier League, ale i świat biznesu, rozrywki, szeregowi obywatele, a nawet część kościelnych hierarchów. To tylko pokazuje skalę dezinformacji, jaką roztoczono wokół rzekomo antyrasistowskiego ruchu.

Wesprzyj nas już teraz!

Szybkość z jaką rozprzestrzenia się wirus politycznej poprawności pokazała, że obracający miliardami architekci alternatywnej rzeczywistości postawili na odpowiedniego konia. Hasło Black Lives Matter dotarło również do Europy, a protesty wobec systemowego rasizmu odbyły się już w krajach, które ani nie posiadały zamorskich zdobyczy (albo, jak w Czechach – nawet dostępu do morza!), niewolników, w epoce kolonialnej znajdowały się pod butem zaborców, a czarnoskóry na ulicach miast pozostawał egzotyką jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku. Na takie przedsięwzięcie po prostu potrzebna jest kasa. I to duża.

 

Rewolucja robiona za obce pieniądze dociera także do naszego kraju. Protesty BLM odbyły się m.in. Krakowie, Warszawie i Gdańsku. W Poznaniu uczestnicy położyli się na 8 minut i 45 sekund na ziemi, oddając „hołd” zmarłemu George Floydowi. W Warszawie zdewastowano pomnik Tadeusza Kościuszki – człowieka, który w testamencie zapisał wykupienie (za pieniądze z jego majątku) wolności dla niewolników oraz zapewnienie im edukacji i pracy. Przeszczepione sztucznie na polski grunt demonstracje miały pokojowy przebieg. Nie oznacza to jednak, że takie pozostaną. Już dzisiaj stołeczny ratusz z miejskiej kasy organizuje przecież szkolenia z „taktyki miejskiej / ulicznej gimnastyki”, będącej niczym innym jak strategią walk ulicznych. Zajęcia ze Społecznej Szkoły Kapitalizmu prowadzą doświadczeni lewicowi aktywiści. Wszystko pod patronatem prezydenta, Rafała Trzaskowskiego.

 

Kasa, misiu, kasa…

Black Lives Matter nawet nie kryje się ze źródłami swojego finansowania. 100 milionów dolarów rozłożone na 6 lat, zasila konto funduszu Black-led Movement Fund (BLMF), założonego w 2014 r. Sponsorem całej imprezy jest Fundacja Forda, Borealis Philantropy, Movement Strategy Center i Benedict Consulting. Spośród 24 objętych programem organizacji, Black Lives Matter wyrasta ponad przeciętność, prowadząc działalność w USA i Kanadzie, legitymując się 38 (!) filiami w całym kraju.

Do finansowania BLM zachęca Democratic Alliance, jeden z najważniejszych instrumentów finansowania idei społeczeństwa demokratycznego w USA. Powstała w 2005 r. z inicjatywy m.in. Georga Sorosa organizacja wymaga od każdego członka wpłaty przynajmniej 200 tysięcy dolarów rocznie. Jak podał portal POLITICO, DA zachęcał darczyńców na zwiększenie wypisu czeków dla kilku zatwierdzonych grup, które wspierały ruch Black Lives Matter.

 

Bank of America zapowiedział przekazanie 1 MILIARDA dolarów przez najbliższe cztery lata w celu „rozwiązania problemu nierówności rasowej”. Środki popłyną na pomoc w udzielaniu pożyczek małym i średnim czarnoskórym przedsiębiorstwom, usprawnienie systemu opieki zdrowotnej w czarnych społecznościach, ale – co najważniejsze – 100 milionów USD finansiści przekażą organizacjom non-profit, w tym Black Lives Matter. Ponadto wielu dyrektorów generalnych największych spółek z Wall Street wyraża sympatię dla coraz popularniejszego ruchu. Znajdziemy wśród nich m.in. Jamie Dimona (JPMorgan Chase), Marka Masona (Citigroup), Davida Solomona (Goldman Sachs), Charlie Scharfa (Wells Fargo) i wielu, wielu innych…

 

Nie jest też tajemnicą przekazanie ok. 30 milionów dolarów przez George’a Sorosa na inicjatywy wyrosłe przy okazji „antyrasistowskich” protestów w Ferguson w 2014 r. Black Lives Matter dała się wtedy poznać jako najbardziej rozpoznawana i najlepiej zorganizowana grupa.

 

Zawodowi wyłudzacze

George Soros w książce „Underwritting Democracy” (1991) pisał, że zadaniem aplikanta jest dosłownie wydrzeć pieniądze z ręki Fundacji, a zadaniem Fundacji jak najlepiej się przed tym bronić. Jak widać, założyciele Black Lives Matter uważnie studiowali dzieła swojego mentora. Ruchu nie rozpoczęli bowiem oburzeni zabójstwem Trayvona Martina (2012) zbulwersowani zwykli obywatele, ale doświadczeni w pozyskiwaniu funduszy działacze społeczni. Trzy założycielki ruchu; Alicia Garza, Opal Tometi i Patrisse Cullors pracowały w takich organizacjach jak National Domestic Workers Alliance, Black Futures Lab, Black Organizing for Leadership and Dignity (BOLD), Puente Human Rights Movement, Black-Brown Coalition of Arizona, Black Alliance for Just Immigration (BAJI), Dignity and Power Now czy Ella Baker Center for Human Rights.

 

Na ich działalność fundusze przekazywała m.in. Fundacja Forda, Fundacja Społeczeństwa Otwartego George’a Sorosa, Kellog Foundation, Rockefeller Foundation czy Heinz Foundation. Posiadane doświadczenie i know-how pozwoliło na założenie Black Lives Matter, organizacji, która już wkrótce poprowadziła przetaczającą się przez Amerykę (i nie tylko) rewolucję.

 

Informacje o spontanicznym, budowanym oddolnie, finansowanym ze zbiórek publicznych ruchu można spokojnie wsadzić między bajki. Jesteśmy świadkami kolejnej, przeprowadzanej odgórnie według ściśle określonego planu rewolty. W odróżnieniu jednak od kolorowych rewolucji lat 80., ukraińskiego Majdanu czy Arabskiej Wiosny, tym razem działania przeniesiono na amerykańską ziemię. Administracja USA, do tej pory obsadzana w roli architekta zmian, dzisiaj pada ich ofiarą.

 

Tęczowi komuniści

Równie ważne co pieniądze są motywacje ideologiczne. A w przypadku tego, co reprezentują sobą założycielki BLM, włos jeży się na głowie. Otwarcie przyznają, że ich ruch nie ma na celu jedynie wykorzenienia rzekomych nierówności rasowych, ale w równym stopniu dotyczy on homoseksualizmu jak i transpłciowości. – Moja niehetoronormatywność, moja czarność, moja kobiecość ukształtowały Black Lives Matters – mówiła Patrisse Cullors, określająca się jako lesbijka i osoba queer. Za lesbijkę uważa się też Garza. – To nie przypadek, że wśród trzech osób zakładających Black Lives Matter, dwie z nich to osoby queer – podkreślała. Również w manifeście opublikowanym na stronie ruchu wzywa się do walki z dyskryminacją nie tylko ze względu na rasę, ale i tożsamość płciową czy orientację seksualną. Skutecznie walczą z – jak to określa progresywny słowniczek -„przywilejem cisgenderowym”, czyli de facto przekonaniem, że… istnieje płeć biologiczna, która w dużym stopniu nas określa.

 

W parze z promocją tęczowych odchyleń idzie atak na tradycyjną rodzinę. „Rozmontowujemy patriarchalną praktykę, która wymaga od matek pracy w systemie „podwójnej zmiany” (…) obalamy utrwalony przez Zachód model rodziny nuklearnej, poprzez wzajemne wsparcie i rozszerzanie pojęcia rodziny na „wioski”, które kolektywnie dbają o siebie nawzajem, zwłaszcza o nasze dzieci (…) budujemy sieć afirmacji queer. Kiedy się gromadzimy, robimy to z zamiarem uwolnienia się z ciasnego, heteronormatywnego myślenia” – czytamy na stronie Black Lives Matter.

 

Założycielki BLM to zwolenniczki marksizmu w jego najbardziej agresywnej, radykalnej odsłonie. „W rzeczywistości posiadamy ramy ideologiczne. W szczególności ja i Alicia [Garza] szkoliliśmy organizatorów. Jesteśmy wyszkolonymi marksistkami. Jesteśmy doskonale zorientowani w teoriach politycznych” – mówiła Cullors w przemówieniu dla The Institute for New Economic Thinking, think-tanku sponsorowanego przez Sorosa.

 

„Skandują oni, że bez sprawiedliwości nie ma pokoju. I nie będzie pokoju, ponieważ nigdy nie będzie im dosyć” – tłumaczyła krytyczna wobec inicjatywy, czarnoskóra dr Carol Swain. Wspomniana już Cullors prowadzi zajęcia ze Sprawiedliwości Społecznej i Organizowania Społeczności na Prescott College. W latach 2001-2012 w ramach pracy dla Labor and Community Strategies Center (LCSC), ukazującym historię Czarnych i Latynosów w postaci antykolonialnego, antyimperialistycznego, pro-komunistycznego oporu wobec USA, przeszkoliła setki aktywistów w strategii organizacji społecznej.

Założyła Dignity and Power Now (DPN), będące frontową organizacją marksistowsko-leninowskiej Freedom Road Socialist Organization (FRSO) – powstałej w latach 80. XX wieku w miejsce New Communist Movement. W 2012 r. przemawiała podczas konwencji lewicy Left Forum w Nowym Jorku. W 2013 r. organizowała wiece w obronie socjalistycznego prezydenta Wenezueli, Nicolasa Maduro.

 

I chyba tutaj można upatrywać sukcesu BLM nad innymi ruchami. Po raz pierwszy udało się na taką skalę połączyć postulaty walki ras z ideologią walki płci. Wszystko okraszone narracją jak z manifestu komunistycznego; stawiającego w roli oprawcy rząd, kapitalizm, zredefiniowany biały suprematyzm (gdzie przywilejem jest samo bycie Białym) i instytucje promujące tradycyjny model rodziny. Ofiarami ucisku są w tej wizji nie tylko Czarni, ale i społeczności LGBT, Latynosi oraz wszelkie inne mniejszości.

 

Ale w napędzającej inicjatywę agendzie znajduje się jeszcze jeden, dużo niebezpieczniejszy element. I założyciele BLM pewnie chcieliby się od niego jak najszybciej odciąć.

 

A może… wcale nie?

 

Pochwała terroryzmu

„Naszym obowiązkiem jest zwyciężać! Musimy kochać się nawzajem i wspierać! Nie mamy nic do stracenia, jedynie nasze łańcuchy!” – to słowa skandowane podczas każdego zjazdu BLM. Problem w tym, że należą do – jak to określiła Garza „naszej ukochanej” Assaty Shakur, komunistycznej aktywistki, zamieszanej w zabójstwo oficera policji w 1973 r.

 

Pomiędzy 1973 a 1977 rokiem Shakur usłyszała zarzuty napaści z bronią w ręku, uczestnictwa w rozbojach, zamiaru zabójstwa, napadu na bank i porwania. Sześć razy uczestniczyła w strzelaninach. Odsiadując dożywotni wyrok za morderstwo pierwszego stopnia, uciekła z więzienia i znalazła azyl polityczny na Kubie. Dzisiaj znajduje się na liście FBI skupiającej nazwiska najbardziej poszukiwanych terrorystów.

 

W latach 70. należała do Czarnych Panter oraz Black Liberation Army, przesiąkniętych marksistowsko-leninowskim duchem organizacji walczących o wyzwolenie rasowe poprzez działalność terrorystyczną.

 

Ale to nie wszystko. Zanim założycielka BLM, Patrissia Cullors w ramach pracy dla Labor and Community Strategies Center (LCSC) przeszkoliła kilkuset aktywistów miejskich, sama została przeszkolona – i to nie byle kogo! Jej mentorem był Eric Mann, członek radykalnych lewicowych ugrupowań Students for a Democratic Society i Weather Underground, wyrosłych na kanwie rewolucji maja ‘68. Oskarżony o pięć przypadków pobicia, zakłócanie spokoju, niszczenie własności prywatnej, dewastację budynków i organizację zaburzających porządek zgromadzeń publicznych, spędził 18 miesięcy w więzieniu.

 

Celem Weather Underground było obalenie rządu Stanów Zjednoczonych, za co wpisano ją na listę krajowych organizacji terrorystycznych. W 1970 r. członek WU, Bill Ayers wraz z żoną Bernardine Dohrn dokonali zamachu bombowego na komisariat policji. W wyniku napaści zginął funkcjonariusz.

Cullors rozwijała się pod skrzydłami Manna przez 10 lat.

 

Tyko czy zwolennicy i entuzjaści Black Lives Matter zdają sobie sprawę z prawdziwego charakteru ruchu? Czy wszyscy podpiszą się pod neokomunistyczną agendą, zawierającą wezwanie do obalenia amerykańskiego, a także światowego porządku? Pewnie nie. Pewnie u części – moim zdaniem nawet większości – z nich pojawia się autentyczne i szczere pragnienie sprawiedliwości. Pewnie większość nie ma pojęcia o walce ras, afirmacji queer, przepisywaniu historii czy inspiracji terrorystami. Dają się po prostu złapać na chwytliwe hasła o sprzeciwie wobec rasizmu. Problem w tym, że nic nie usprawiedliwia nieświadomości. Kiedy rozum śpi, budzą się demony. Rewolucyjny nurt porywa gwałtownie i wiedzie w nieznane, mroczne miejsca. A skoro opętani destrukcyjnym szałem aktywiści potrafią obalać pomniki postaci, o których nie mają zielonego pojęcia (jak np. Tadeusz Kościuszko czy walczący z niewolnictwem płk Hans Christian Heg), to widać, że prawda i tak nie ma tutaj żadnego znaczenia.

 

I drugie, nie mniej ważne pytanie. Czy już wkrótce zamaskowani bojówkarze z czerwonymi flagami, wtopieni w tłum protestujących, pojawią się na ulicach polskich miast? Czy dewastacje pomników, palenie aut, walki z policją i plądrowanie sklepów staną się częścią naszej codzienności? Można dyskutować. Wiele zależy także od rezultatu wyścigu o fotel prezydencki. Jeżeli wygra jawny zwolennik lewicowej rebelii, potencjał rewolucyjny w naszym kraju gwałtownie wzrośnie.

 

Piotr Relich

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie