14 października 2016

Bezkompromisowy święty na nasze czasy

(Kadr z filmu "Cristiada")

Poczucie wstydu i zażenowanie własnym zachowaniem jest we współczesnym świecie towarem deficytowym. Już samo to spostrzeżenie powinno sprawić, że chrześcijanin winien uznać wstyd za coś sprzyjającego jego zbawieniu. Zwłaszcza, kiedy czuje się zawstydzony na myśl, jak daleko mu niekiedy do radykalizmu wiary, którego przykład dają święci i błogosławieni. Tacy, jak José Sanchez del Rio – męczennik Cristiady.

 

Czyż Święci są po to, ażeby zawstydzać? Tak. Mogą być i po to. Czasem konieczny jest taki zbawczy wstyd, ażeby zobaczyć człowieka w całej prawdzie. Potrzebny jest, ażeby odkryć, lub odkryć na nowo właściwą hierarchię wartości. Potrzebny jest nam wszystkim, starym i młodym… – przypominał podczas homilii wygłoszonej w Tarnowie w 1987 roku św. Jan Paweł II.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Kto zatem powinien poczuć się zawstydzony niezłomną wiarą i męczeństwem José Sanchez del Rio, którego kanonizacja miała miejsce na Placu św. Piotra w niedzielę 16 października?

 

Oczywiście listę taką powinni otwierać wszyscy podnoszący rękę na wyznawców Chrystusa. Na tych mieszkających obecnie na Bliskim Wschodzie oraz Afryce, i wszędzie tam gdzie przelewana jest krew chrześcijan. Powinni zapłonąć ze wstydu i przerażenia mordujący niewinne kobiety i dzieci z powodu ich całkowitego przylgnięcia do Mistrza z Nazaretu. Czy tak się stanie? Czy zdecydują się wejść na drogę nawrócenia i pokuty Oby, gdyż w przeciwnym wypadku oślepi ich upiorne światło czeluści piekielnych.

 

Z pewnością jednak życie i dramatyczne okoliczności śmierci 14-letnieniego Jose nade wszystko powinno zawstydzać liczne grono tzw. letnich katolików. Takich co to powtarzają: „bez przesady”, „no przecież nie jestem dewotem”, „wierzę, ale po swojemu”, „kościół powinien iść z postępem”, czy wreszcie „to może zaszkodzić naszemu rządowi”…

 

Ujmujące są słowa, które nastolatek napisał do rodziców w nocy 7 na 8 lutego AD 1928:

Moja kochana mamo, zostałem schwytany podczas dzisiejszej bitwy. Myślę o chwili, kiedy przyjdzie mi umrzeć. Nic to jednak, Mamo. Powinnaś zgodzić się z wolą Pana Boga. Umieram szczęśliwy u boku Naszego Pana. Nie chcę, żebyś się martwiła moją śmiercią. Powiedz raczej moim braciom, bo poszli w ślady najmłodszego spośród nas, tak wypełnisz wolę Bożą. Odwagi! Udziel mi swego błogosławieństwa razem z błogosławieństwem ojca. Pozdrów wszystkich ostatni raz. Otrzymacie serce Waszego syna, który Was oboje kocha i chciałby zobaczyć Was jeszcze przed śmiercią.

 

Młodziutki Cristeros nie kalkulował, nie przymierzał się do negocjacji z oprawcami w wyniku których mógłby ocalić własne życie. Trwał niezłomny, gdyż wiedział jak należy się zachować. Bez trudu mógł przewidzieć, że bezbożni oprawcy z sadystyczną satysfakcją sprawią, że jego śmierć będzie długa i bolesna. W zamian za odstąpienie od egzekucji zażądali „tylko” kilku słów. Wyparcia się wiary.

 

Ocalony Jose mógłby w przyszłości tłumaczyć na łamach poczytnych dzienników, że został zmuszony, że jego apostazja była „grą prowadzoną z przeciwnikiem”. Nad jego przypadkiem pochylaliby się z troską psycholodzy wyjaśniający jego zachowanie na gruncie modnych teorii. Kto wie, być może znaleźli się by również „otwarci” kapłani, dla których postawa tamtego wyimaginowanego Jose stałaby się kanwą dla mądrych aż strach dywagacji o winie, karze i miłosierdziu. Bez wątpienia na tym nieradykalnym i nieskrajnym stanowisku (jakie Jose mógłby zająć wobec przeważających sił wroga), niejeden z działaczy politycznych i społecznych mógłby zbudować trudny, ale możliwie szeroko akceptowalny kompromis. Jak pięknie mogłoby być…

Jose powiedział jednak „nie”.

 

Łukasz Karpiel

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie