17 stycznia 2020

Austyn: UE naciska na Polskę. Ale czy to o „wolne sądy” idzie? [OPINIA]

(Mateusz Wlodarczyk/ Forum)

Błyskawiczna wizyta Komisji Weneckiej w Polsce, natychmiastowa jej opinia na temat reformy sądownictwa, debata nad Polską na forum Parlamentu Europejskiego i głosowanie z wynikiem cieszącym „obrońców demokracji” w Polsce. O co chodzi w awanturze o polskie sądownictwo i praworządność?

 

Scenariusz wydarzeń ostatnich dni był dość prosty. Antybohater wspierających rząd mediów, prof. Tomasz Grodzki, opozycyjny marszałek senatu (oskarżany o przyjmowanie łapówek) zaprasza do Polski członków Komisji Weneckiej, by ta przyglądnęła się tworzonemu dopiero w Polsce prawu. Być może jego działanie powodowane było chęcią odwrócenia uwagi od kłopotliwego tematu łapówek, a może było realizacją przyjętego przez opozycję scenariusza działań. Tym razem z dubletu „ulica i zagranica” sięgnięto po to drugie rozwiązanie.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Komisja Wenecka – w dość niejasnym trybie – spotkała się z opozycją, wysłuchała ich zdania na temat reformy sądów i pośpiesznie wydała swoje stanowisko: „Niektóre z poprawek mogą być postrzegane jako dalsze podważanie niezależności sądownictwa w Polsce”. „Wolność słowa i wolność słowa sędziów są poważnie ograniczone” – grzmiała. Chodzi o nowelizację Prawa o ustroju sądów i ustawy o Sądzie Najwyższym, a także o sądach administracyjnych, wojskowych i prokuraturze. „Martwi” m.in. wprowadzenie odpowiedzialności dyscyplinarnej. Projekt zyskał nawet roboczą nazwę „ustawy kagańcowej”.

 

Opozycja? Zadowolona. Jakże by inaczej. Cóż z tego, że w stanowisku Komisji Weneckiej wybrzmiało, że Polska uznana została za niedojrzałą demokrację, za kraj mniej cywilizowany, z niższą kulturą prawną, a zatem za kraj, który w swoim ustawodawstwie może mniej. Tak oto w walce o „wolne sądy” punkt na wyjeździe zdobyła opozycja… Tylko pozornie, bo przyjęcie wykładni, że wolno nam mniej, a to ile nam wolno określi ktoś inny, wcale nie brzmi jak krok ku większej wolności – nie tylko sądów, ale w ogóle… To krok ku mniejszej wolności i suwerenności Polski.

 

Walka poszła dalej. Sprawa Polski (i Węgier) stanęła na forum Parlamentu Europejskiego, a ten przyjął rezolucję, że oto oba kraje nie poczyniły postępów w sprawie eliminacji ryzyka naruszenia „wartości unijnych”. Jak podkreślono, niepowodzenie Rady Europejskiej w skutecznym stosowaniu traktowanego jako straszak artykułu 7 Traktatu o UE „podważa integralność wspólnych europejskich wartości, wzajemne zaufanie i wiarygodność Unii jako całości”. RE została wezwana do poszerzenia agendy przyszłych przesłuchań tak, by zająć się już nie tylko niezależnością sądów, ale… wolnością wypowiedzi, wolności mediów, wolności akademickiej, wolności zrzeszania się oraz prawo do równego traktowania. (sic!) Na tym nie koniec, bo Komisja Europejska została wezwana do skorzystania ze swych uprawnień w obronie mitycznych „unijnych wartości”.

 

W rezolucji znalazł się także straszak ekonomiczny. Bo europosłowie przypomnieli sobie o postulowanej już wcześniej ochronie budżetu Unii w przypadku braków w zakresie praworządności. Teraz chcą, by państwa członkowskie przystąpiły do negocjacji. Chodzi dokładnie o uzależnienie dostępu do środków unijnych od oceny praworządności.

 

Polska opozycja w PE podniosła rękę „za”. To działanie krótkowzroczne. Nie zanosi się bowiem na wybory parlamentarne, do tego takie, które mogła by wygrać opozycja, a ryzykowanie unijnymi dotacjami w grze o fotel prezydenta zwyczajnie się nie opłaca. Trzeba bowiem pamiętać, że Polacy są jednym z bardziej entuzjastycznie nastawionych do członkostwa w UE narodów. Z małym „ale”. Muszą za tym iść korzyści. Sięgnięcie po rozwiązania uderzające Polaków po kieszeni (a pamiętajmy, że Polska i tak ma obecnie niższe dopłaty np. dla rolników) nie tylko przekreślą formacje podnoszące rękę za taką opcją, ale zmienią nastroje Polaków… A wtedy pojawią się coraz bardziej głosy o wyjściu z UE. Co z tym zrobi obecna opozycja, gdyby przejęła władzę w kraju?

 

W całej tej batalii o „praworządność” i „wolne sądy” nie można zapominać, że zlewaczałej UE wcale nie o to chodzi. Malta, Francja – to pierwsze z brzegu przykłady państw, w których interweniować powinna UE niby zatroskana o „wartości unijne”. Nie robi tego. Upomina się za to o Polskę i Węgry. O państwa, które nie chcą poddać się brukselskiemu dyktatowi. Polskie społeczeństwo – póki co – stawia opór, gdy idzie o wdrażanie genderowych projektów, wciąż nad Wisłą stawia się na tradycyjną rodzinę i zdrowy rozwój dzieci. Nie chcemy też niekontrolowanej imigracji. A tego piewcy „niedyskryminacji” zdzierżyć nie mogą. Jeśli zatem rewolucji nie da się przepchnąć przez społeczeństwo, jeśli jakiś opór w tej materii widać też w poczynaniach i deklaracjach rządu… Zostają „wolne sądy”! Pozostawienie lewicowych wpływów na orzecznictwo w Polsce to bardzo groźna broń. To otwieranie furtki dla legalizacji związków partnerskich osób homoseksualnych. Znamy plany polskiej lewicy: poluzowanie i tak już krwawego „kompromisu aborcyjnego”, edukacja seksualna dzieci w szkołach, wprowadzenie „małżeństw” dla homoseksualistów, a docelowo także adopcji dzieci przez takie pary. Rząd nie realizuje ochoczo takich postulatów? Cóż, „wolne sądy” w lewackim wydaniu mogą okazać się tu niezwykle pomocne. I o to cały ambaras.

 

Marcin Austyn

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie