21 grudnia 2016

Konieczność „duchowego przejęcia władzy”

(fot. sxc.hu)

Gdzie szukać obecnie kontrrewolucjonistów, skoro rewolucja weszła na etap deptania podstawowych zasad prawa naturalnego i gdy na równi z wiarą atakowany jest rozum? Gdy politycy nie określają siebie mianem kontrrewolucjonistów, bo nikt z nich nie chce tak naprawdę podejmować konkretnych działań na rzecz zmiany dominującego obecnie paradygmatu kulturowego, którą święty Jan Paweł II określał mianem „cywilizacji śmierci”? 

 

Amerykański myśliciel konserwatywny Thomas Molnar u progu rewolucji pokolenia ‘68 roku napisał, że „prawdziwa kontrrewolucja nie polega na zwykłym przejęciu politycznej władzy. Zbyt często bowiem okazywało się to tylko sytuacją tymczasową, albo gorzej: zwykłą zmianą pozycji. Decydujące byłoby raczej nadanie nowego kształtu kulturze, duchowe przejęcie władzy i jego uspokajający wpływ. Nowy Malaparte musiałby nauczyć kontrrewolucjonistów czegoś lepszego niż tylko techniki – słowa ducha i słowa prawdy, raz jeszcze przyniesionego po to, by przeważyć w instytucjach [politycznych] świata zachodniego”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

W tym sensie najwybitniejszymi i najskuteczniejszymi kontrrewolucjonistami byli święci Pańscy, którzy odwołując się i głosząc Słowo Ducha i Prawdy walczyli z kolejnymi emanacjami rewolucji u jej podstaw. Tak jak św. Ignacy Loyola, św. Jan Sarkander, czy Sługa Boży ks. Piotr Skarga w przypadku rewolucji protestanckiej, św. Jan Maria Vianney w przypadku walki ze straszliwymi konsekwencjami rewolucji francuskiej, czy tylu świętych i błogosławionych (w większości nieznanych z imienia), którzy swoją świętością zwalczali bezbożność komunizmu.

 

Gdzie szukać obecnie kontrrewolucjonistów w wyżej podanym znaczeniu, gdy rewolucja weszła na etap deptania podstawowych zasad prawa naturalnego, gdy na równi z wiarą atakowany jest rozum (exemplum: genderyzm)? Zostawmy na razie na boku nadzieję na to, że Opatrzność wzbudzi także w naszych czasach nowych, wielkich świętych, którzy przygotują grunt pod „duchowe przejęcie władzy”. Jest ona wielką pociechą, jednak nie zwalnia to z obowiązku przyjrzenia się temu, co w naszych czasach nazywa się „prawicą”, „centroprawicą” lub „ugrupowaniami konserwatywnymi” sprawującymi władzę.

 

Oczywiście żadna ze wspomnianych sił politycznych nie określi siebie jako kontrrewolucjonistów, bo nikt z nich nie chce tak naprawdę podejmować konkretnych, nie deklaratywnych działań na rzecz zmiany dominującego obecnie paradygmatu kulturowego, którą święty Jan Paweł II określał mianem „cywilizacji śmierci” – śmierci duchowej i śmierci fizycznej. Zamiast tego słyszymy popiskiwanie w rodzaju zachęcania przez kanclerz Angelę Merkel członków CDU, by nie wstydzili się śpiewać kolęd lub odważny konserwatywny manifest w postaci niedawnej deklaracji prezydenta – elekta Donalda Trumpa, który zapowiedział, że swoim rodakom składać będzie życzenia w postaci tradycyjnego „Merry Christmas”.

 

Tego typu deklaracje są, rzecz jasna, tyleż deklaracją minimalizmu rzeczonych polityków, co także (a może: jeszcze bardziej) świadectwem czasów, w których żyjemy. Jesteśmy wezwani do bycia nie tylko dogmatykami małżeństwa (jako związku między kobietą a mężczyzną), ale również dogmatykami szopki bożonarodzeniowej z Dzieciątkiem, w chestertonowskim znaczeniu dogmatu jako oczywistej prawdy, która zakwestionowana domaga się opisania. Generalnie jednak tzw. nowoczesna, zachodnia prawica (do której aspiruje również nasz rodzimy, pozostający u władzy od 2015 roku „Obóz Zjednoczonej Prawicy”) podtrzymuje cykl wyznaczany naprzemiennym występowaniem postępu i zatrzymywania dekadencji. Nigdy jednak nie odwrotu, bez żadnych planów „duchowego przejęcia władzy”.

 

Dość popatrzeć na to, co działo się w Wielkiej Brytanii pod rządami „konserwatywnego” premiera Davida Camerona, który w niczym nie odróżniał się pod względem dalszego popychania Zjednoczonego Królestwa w dekadencję od swoich laburzystowskich poprzedników (Tonyego Blaire’a i Gordona Browna), a nawet „twórczo” je kontynuował doprowadzając do legalizacji tzw. małżeństw homoseksualnych. Podtrzymywanie tego trendu zapowiada również obecna, „brexitowa” premier Theresa May. O „zasługach” CDU na rzecz podtrzymywania kulturowej tożsamości Niemiec – szkoda mówić. Wystarczy przypomnieć deklarację kanclerz A. Merkel, że „islam należy do Niemiec”.

 

Co pokaże nowa, republikańska administracja w Stanach Zjednoczonych, to dopiero przed nami. Warto jednak przypomnieć, że w obu największych partiach amerykańskich nie brakuje CINO’s (katolików tylko z nazwy), którzy swój katolicyzm, czy generalnie chrześcijaństwo głęboko chowają na portierniach swoich urzędów. Inna sprawa, że żyjemy w czasach, gdy wśród samych kardynałów nie ma jasności, co do obowiązywania poszczególnych przykazań Dekalogów.

 

Ostatni przykład to republikański gubernator stanu Ohio John Kasich, który w grudniu tego roku zawetował ustawę zakazującą mordowania dzieci w łonach matek w sytuacji, gdy zostało stwierdzone bicie serca malucha. Oczywiście sam jest, jak deklaruje, za ograniczeniem „prawa do aborcji”. No, ale nie w tym przypadku, bowiem wejście w życie nowego prawa „przyniosłoby skutek odwrotny od oczekiwanego” (pozwy sądowe, etc.). Skąd my to znamy?

 

Pat Buchanan opublikował niemal czterdzieści lat temu książkę pod znamiennym tytułem „Konserwatywne glosy, liberalne zwycięstwa”. Zastanawiał się, jak to się dzieje, że mimo zwycięstw prawicy (tutaj: republikanów) dryf ku kulturowej rewolucji nie tylko nie został zatrzymany, ale nawet przyspiesza. Wyjaśniał, że nie chodzi tutaj o jakieś „obiektywne procesy dziejowe”, ale o konkretne decyzje konkretnych osób. Na przykład prezydenckich nominacji do Sądu Najwyższego, który od lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku jest głównym narzędziem w ręku amerykańskich rewolucjonistów zaprowadzających nową religię „laickiego państwa”, w którym „prawo do aborcji” jest uważane za jedno z podstawowych „praw człowieka” (por. przełomowe orzeczenie Sądu Najwyższego z 1973 roku). Prawdziwym problemem nie są „swing states” (tzw. wahające się stany, głosujące raz na republikanów, raz na demokratów), ale „swing judges” – sędziowie nominowani przez republikańskich prezydentów, ale w Sądzie Najwyższym zachowujący się jak przystało na zwolenników obozu zjednoczonej dekadencji. Kolejne potwierdzenie słuszności diagnozy P. Buchanana widzieliśmy w czerwcu 2015, gdy większość 5 : 4 zapewniającą legalizację przez Sąd „małżeństw” jednopłciowych zapewnił głos sędziego Kennedyego, nominata Ronalda Reagana i bezobjawowego katolika.

 

Ostatnia rejterada Prawa i Sprawiedliwości przed czarnymi marszami króla Heroda i kolejne zapewnienia przedstawicieli tej partii, że „nie będzie naruszenia kompromisu aborcyjnego”, pokazuje, że także u nas grono „wahających się” polityków jest całkiem spore. Poparcie dla ustawodawstwa broniącego życie było ograniczone w czasie, tylko do momentu pozostawania w opozycji. Potem w imię „odpowiedzialności za stabilność państwa”, trzeba było myśleć po nowemu. Paradygmat cywilizacji śmierci pozostaje w mocy.

 

No, dobrze, ale czy tylko pozostaje narzekanie i piętnowanie zgniłych kompromisów? To byłaby zwykła łatwizna. Odwołajmy się więc na koniec raz jeszcze do Thomasa Molnara, który pisał: „Zadanie kontrrewolucjonistów polega po prostu na obronie społeczeństwa i zasad uporządkowanej wspólnoty. Nie jest to spektakularne zadanie, bez ostatecznego zwycięstwa, a jego powodzenie dokonuje się raczej w umysłach i duszach, a nie publicznym forum. To nigdy niekończące się zadanie, codzienny ciężar. Tak też ma być wykonywane, każdego dnia”. Amen.

 

 

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie