10 maja 2018

Antypolska „Twarz” polskojęzycznego kina. Nagrodzona w Niemczech

(TWARZ. (Materiały prasowe))

Film „Twarz” Małgorzaty Szumowskiej został już nagrodzony w Berlinie, a to z pewnością nie koniec fali międzynarodowych splendorów, jaka może spłynąć na ten obraz. Bowiem najnowsza produkcja współfinansowana przez PISF – Polski Instytut Sztuki Filmowej – a więc z naszych podatków, idealnie wręcz wpisuje się w oczekiwania salonowego kółka wzajemnego uwielbienia decydującego o przyznawaniu laurów i certyfikatów „wielkiego artysty”.

 

Ten film warto obejrzeć tylko z jednego powodu: aby przekonać się o głębokim upadku polskojęzycznego kina, którego jedyny cel stanowi pokazanie całemu światu w jak rzekomo strasznym fatalnym kraju i społeczeństwie przyszło żyć twórcy „dzieła”. Ta antypolska, kinowa rewolucja dawno już zjadła swój ogon, teraz pozostało jej kłapać bezzębnym pyskiem i ewentualnie w rozpaczy strzykać jadem na lewo i prawo.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Dawanie wiary zapewnieniom płynącym z ust twórców antypolskich paszkwili jakoby chcieli oni, aby nasi rodacy przejrzeli się w lustrze stanowi gruby błąd. Jeśli faktycznie by im na tym zależało, nie stawialiby Polaków przed zwierciadłem pochodzącym z salonu krzywych luster, w których każdy wygląda na własną karykaturę.

 

Nie inaczej jest w przypadku „Twarzy”. Zanim akcja filmu na dobre się rozpocznie, widz zostanie zaatakowany zdającym się nie posiadać końca  „preludium”. I nie chodzi tu jedynie o otwierającą obraz scenę supermarketowej walki „golasów” o telewizory, ale o absolutnie wszystko, co pokazane zostało na ekranie zanim dochodzi do kluczowego dla akcji wypadku głównego bohatera. Ta pochodząca rodem z najczarniejszych wyobrażeń salonu o polskiej prowincji mozaika odmalowana przez Szumowską oczywiście nie jest w żadnym stopniu zaskakująca. Na ekranie widzimy Polaków wyjątkowo brzydkich, spożywających w ilościach przemysłowych alkohol i snujących się od jednej do drugiej kłótni, aby w niedzielę i święta pomaszerować karnie do Kościoła. Całości dopełniają lejące się strumieniem z ust owych brzydkich bohaterów wulgaryzmy i niewybredne żarty z „innych” – imigrantów, muzułmanów, cyganów i żydów.

 

W pokazywaniu swej niechęci do zamieszkującego prowincję „tego społeczeństwa” Szumowska „nie bierze jeńców”. Wszelkie poszukiwania pośród menażerii postaci zaludniającej kinowy ekran osób wzbudzających sympatie skazane jest na niepowodzenia. Na tym tle – wyciosanym grubym dłutem publicystycznego zacięcia Szumowskiej – sympatia widza zostaje skierowana na postać Jacka (Mateusz Kościukiewicz), głównego bohatera „Twarzy”. Młody, noszący długie włosy i słuchający metalu mężczyzna pracuje na placu budowy „większego niż w Rio” obelisku Jezusa Chrystusa. Jacek posiada jednak zdecydowany „dystans” do spraw związanych z kościołem i wiarą, co z pewnością wzbudzi wśród oglądających film salonowców pomruki zadowolenia. Jego głównym marzeniem pozostaje zaś wyjazd z prowincjonalnych opłotków, w jakich przyszło mu żyć. Ta koegzystencja „dziwaka” i otoczenia płynie sobie w miarę spokojnym rytmem wyznaczanym przez kolejne święta i uroczystości rodzinne. Szumowska jednak nie marnuje przy tym żadnej okazji, aby m. in. przedstawić obchody świąt Bożego Narodzenia, jako okazję do pijackich awantur, czy Pierwszej Komunii Świętej będącej sposobnością do kiczowatego zaprezentowania swej zamożności.

 

Ukazania w „Twarzy” stanu „polskiego katolicyzmu” nie powstydziłyby się z pewnością ani „Gazeta Wyborcza” ani „Tygodnik Powszechny”. Polacy-katolicy zapełniający polską prowincję są tu bowiem tacy jakimi chcą ich widzieć salonowe media: stanowią bandę zawistnych obłudników prowadzonych przez opętanych seksualnymi natręctwami i rządny pieniędzy pełen nadęcia kler.

 

Punktem zwrotnym staje się wypadek głównego bohatera, po którym zostaje poddany operacji transplantacji twarzy. Wówczas jego stosunki z otoczeniem, po kilku gestach solidarności, ulegają szybkiemu ochłodzeniu. Znany lokalnej społeczności Jacek, choć może i trochę dziwny, stanowił jednak jej część. Jacek po operacji, z inną twarzą staje się „innym”. A wiadomo przecież, że polska prowincja z „innym” się nie patyczkuje….

 

Historia Jacka, ciężko doświadczonego przez wypadek mogłaby stać się uniwersalną opowieścią o samotności w chorobie, o bezduszności aparatu państwowego, czy też o szybko przemijającym zainteresowaniu mediów poszukujących nowych sensacji. Tak się jednak nie stało. Szumowska z lubością wciska pedał swych publicystycznych zapędów, aby niemal żadna scena jej filmu nie obyła się bez ukazania przywar i patologicznych zachowań „tego społeczeństwa”. Rzadkie momenty, kiedy tak się nie dzieje, powstrzymują od ulegnięcia narastającej pokusie wyjścia z kina.

 

W wywiadach Małgorzata Szumowska podkreślała, że „Twarz” to współczesna baśń z elementami czarnej komedii. Ta charakterystyka nie wytrzymuje jednak konfrontacji z rzeczywistością. Film, oprócz może kilku scen, nie ma nic wspólnego z baśnią. Widz przez cały seans atakowany jest maksymalnie dosłowną, podawaną w krańcowo protekcjonalnym tonie „pedagogiką wstydu” z bycia Polakiem i prowincjuszem.

 

Warto zauważyć, że film na rynek anglojęzyczny został opatrzony tytułem jeszcze bardziej dobitnie pokazującym stosunek reżyser do opisywanej rzeczywistości. Nie ma już mowy w nim o twarzy, a o „Ryju”…

 

Co ciekawe, fabuła filmu została zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami – pierwszą w Polsce transplantacją twarzy, przeprowadzoną w Centrum Onkologii w Gliwicach, której poddany został Grzegorz Galasiński. Choć Szumowska deklarowała, że ta historia była dla twórców filmu jedynie „luźną inspiracją”, to jednak tak radykalnie dalekie odejście od prawdy (pan Grzegorz po wypadku mógł liczyć na szerokie wsparcie od lokalnej społeczności, o czym wielokrotnie mówił w wywiadach) nie może być przypadkowe. Można nawet odnieść wrażenie, że od pewnego momentu Szumowska traci zainteresowanie dolą bohatera, a skupia się na pokazywaniu, jak bardzo nietolerancyjna i obskurancka jest rodzina i społeczność, która go otacza.

 

„Twarz” Szumowskiej jest zatem nie tylko filmem o wyraźnie zaznaczonym profilu ideowym, lecz nade wszystko pozbawioną jakiejkolwiek głębi banalną opowiastką ilustrującą salonowe fobie. Wszelkie naprędce dorabiane jej wydumane interpretacje stanowią tylko skazaną na porażkę próbę obrony filmu. Ale przecież nie o sztukę tym razem chodziło. Miała być jazda po bandzie, która zyska uznanie w oczach postępowców z całego świata i taki właśnie film powstał.

 

Dlaczego jednak z naszych pieniędzy?

 

Łukasz Karpiel

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie