14 lutego 2020

Andrzej Solak: Polska krew na wzgórzach Mandżurii

W 1904 roku na japońskiej ziemi starli się polemicznie przedstawiciele dwóch najważniejszych polskich stronnictw politycznych. Lider Narodowej Demokracji Roman Dmowski stoczył wielogodzinną dysputę z reprezentantami Polskiej Partii Socjalistycznej, Józefem Piłsudskim i Tytusem Filipowiczem.

 

Na wiosnę 1904 roku ukazujący się w zaborze rosyjskim „Goniec Łódzki” zamieścił dramatyczny list polskiego marynarza, służącego w carskiej flocie na Dalekim Wschodzie:

Wesprzyj nas już teraz!

Dnia 5 marca wypłynęliśmy na morze i zostaliśmy napadnięci przez japońskie okręty, więc w tem pamiętnem miejscu groziła mi śmierć, ale Pan Bóg nie chciał mojej śmierci, jestem tylko postrzelony w lewą rękę. Był ze mną na morzu G. Komorowski i A. Ignaszewski, oni zostali zabici, a Kaliski zginął z okrętu nie wiadomo gdzie. […] Na pewno rękę mi odejmą, bo wdała się gangrena. Spotkałem w szpitalu naszych znajomych, są tu Antoś, Władzio, Roman i Maciejewski z Płocka. […] Nie mogę spać ani jednej chwili spokojnie, bo chociaż ból trochę przestaje, to w głowie huczą mi kule i łoskot armat”.

W owym czasie w prasie Królestwa Polskiego można było znaleźć wiele podobnych świadectw. U wybrzeży Rosji i Chin, na polach bitew Mandżurii, Korei i Sachalinu lała się obficie krew – także krew Polaków.

 

Marsz ku wojnie

Japonia od szeregu lat prowadziła starania, by wejść do elitarnego kręgu mocarstw światowych. Zwycięska wojna z Chinami u schyłku XIX stulecia zaostrzyła apetyty polityków z Tokio.

Ostra rywalizacja Nipponu z carską Rosją spotkała się z życzliwym zainteresowaniem kręgów rządowych i finansjery w Londynie i Waszyngtonie, chętnych do poskromienia „rosyjskiego niedźwiedzia” cudzymi rękoma. Dzięki pozyskanym zagranicznym kredytom Japończycy rozbudowali armię i flotę do imponujących rozmiarów. Ich służby wywiadowcze raportowały o słabości militarnej Rosjan w regionie. Co więcej, trafnie wskazano, że w razie konfliktu działania będą toczyły się w pobliżu japońskich baz, natomiast państwo carów zmuszone będzie przerzucać posiłki z zachodniej części kraju wąskim gardłem Kolei Transsyberyjskiej, w tempie najwyżej 30.000 żołnierzy miesięcznie. W tej sytuacji japońscy planiści zdecydowali o przeprowadzeniu nagłego uderzenia bez wypowiedzenia wojny.

 

Również wywiad rosyjski wykazał się profesjonalizmem, przekazując w grudniu 1903 roku informacje o planach przeciwnika, dość dokładnie przewidując termin spodziewanego ataku. Niestety, sfery rządowe w Petersburgu zlekceważyły ostrzeżenia.

 

Świt imperium

Nocą z 8 na 9 lutego 1904 roku atak japońskich torpedowców na okręty rosyjskie zapoczątkował wojnę.

Dotąd lekceważeni Japończycy teraz pokazali pazury. Ich okręty były nowocześniejsze od rosyjskich, a przede wszystkim lepiej dowodzone. W następnych miesiącach pokonali rosyjską Flotę Oceanu Spokojnego, zapewniając sobie możność bezpiecznego przerzucania wojsk do Korei i Mandżurii. Petersburg wysłał z odsieczą napadniętym dwie eskadry Floty Bałtyckiej, które po wielomiesięcznej podróży wzdłuż wybrzeży Europy, Afryki i Azji znalazły grób w Cieśninie Cuszimskiej.

Marynarka wojenna Nipponu odniosła błyskotliwe zwycięstwo, natomiast działania lądowe nie poszły już tak gładko. Potomkowie samurajów i tu odnosili sukcesy, wszakże okupione ogromnymi stratami. Przyczyniły się do tego zarówno taktyka japońskich generałów, rzucających zwarte formacje piechoty w ogień karabinów maszynowych i artylerii, jak i fatalny stan wojskowej służby zdrowia wyspiarzy. Po stronie rosyjskiej koszmarną nieudolnością wykazało się naczelne dowództwo, wytrwale niweczące sukcesy swych podkomendnych. Natomiast żołnierze obydwu armii walczyli zażarcie, dając niezliczone dowody męstwa. Co warto podkreślić, obie strony starały się przestrzegać cywilizowanych reguł, humanitarnie traktując jeńców i otaczając opieką rannych wrogów.

Wygrana Japończyków długo nie była oczywista. Wyczerpały im się rezerwy, podczas gdy przeciwnik stale wzmacniał swe siły. Jednakże Petersburg jął okazywać skłonność do zakończenia walk z uwagi na niepokoje wewnętrzne. W Rosji uaktywnił się bowiem nowy groźny wróg, wybuchła rewolucja.

Z mediacją pospieszył prezydent Stanów Zjednoczonych Theodor Roosevelt. 5 września 1905 roku podpisano układ pokojowy. Angielscy i amerykańscy banksterzy, którzy sfinansowali tę wojnę, byli zadowoleni z osłabienia rosyjskiego rywala, wszelako nie chcieli zbytniego wzmocnienia Japonii. Stąd zdobycze terytorialne Tokio okazały się skromne. Nikt już jednak nie kwestionował mocarstwowej pozycji Kraju Kwitnącej Wiśni.

 

Ich synowie, ich bracia…

Doniesienia o wojnie wywołały zrozumiałe ożywienie wśród Polaków, szczególnie na ziemiach zaboru rosyjskiego.

Reakcje były niejednoznaczne. Zrazu dość powszechnie występowało uczucie satysfakcji z powodu klęsk Rosji. Żandarmeria i szpicle Ochrany donosili gorliwie o licznych nieprawomyślnych wypowiedziach.

 

Z drugiej strony do świadomości Polaków szybko przebiła się smutna prawda, że na Dalekim Wschodzie umierają także rodacy. „Przegląd Wszechpolski” odnotował:

 

„Nadchodzące z pola walki wieści o krwawych hekatombach coraz dobitniej przypominają ludziom, że to ich synowie, ich bracia giną gdzieś daleko, w obcej ziemi, za obcą sprawę”.

 

Prawdziwym i najistotniejszym sprawdzianem nastrojów była postawa wobec dwóch akcji mobilizacyjnych, przeprowadzonych w Królestwie Polskim w październiku i grudniu 1904 roku. Władze spodziewały się, że co piąty z powołanych w kamasze uchyli się od poboru. Tymczasem ponad 95 proc. rezerwistów i rekrutów stawiło się w punktach mobilizacyjnych. Największą niechęć do służby w carskim mundurze zauważono nie wśród Polaków, ale Żydów.

 

Misja w Tokio

W lipcu 1904 roku na japońskiej ziemi starli się polemicznie przedstawiciele dwóch najważniejszych polskich stronnictw politycznych. Lider Narodowej Demokracji Roman Dmowski stoczył wielogodzinną dysputę z reprezentantami Polskiej Partii Socjalistycznej, Józefem Piłsudskim i Tytusem Filipowiczem.

Obaj socjaliści przybyli do ojczyzny samurajów prosić o finansowe i polityczne wsparcie, w zamian obiecując gospodarzom antyrosyjską dywersję w Królestwie Polskim oraz powołanie ochotniczego legionu z jeńców-Polaków.

 

Z kolei Dmowski stanowił rzadki u nas przypadek polityka kierującego się nie emocjami, a rozumem i chłodną kalkulacją. Zdawał sobie sprawę, że antyzaborcze wystąpienie zbrojne w Roku Pańskim 1904 musi zakończyć się klęską, dlatego usiłował wyperswadować rozmówcom ich pomysły:

„Próbowałem dowiedzieć się od kierowników PPS, co mają zamiar osiągnąć przez ruch powstańczy w Królestwie, jak im się przedstawiają widoki jego powodzenia, jak sobie wyobrażają realne jego skutki. Usiłowałem ich przekonać, że to, co chcą zrobić, jest nonsensem i zbrodnią wobec Polski. […] W odpowiedzi dostałem procesję mętnych frazesów, wygłoszonych z ogromną pewnością siebie.”

Ostanie słowo należało do Japończyków. Wsparli oni PPS (oraz szereg innych partii socjalistycznych i rewolucyjnych aktywnych w imperium Romanowów) pokaźnymi kwotami na działalność dywersyjną, terrorystyczną i szpiegowską, natomiast nie okazali zainteresowania powołaniem polskiego legionu.

 

Funty i brauningi

Japoński wywiad zainwestował 100.000 funtów szterlingów w wywołanie rewolucji w imperium rosyjskim. Trzecią część tej kwoty otrzymała PPS.

Nadwiślańscy socjaliści usiłowali wywiązać się ze swych zobowiązań. Zorganizowali szereg demonstracji i wieców przeciw poborowi, wszakże frekwencja nie była imponująca. Aby opóźnić odjazd transportów z wojskiem, wysadzili w powietrze mostki kolejowe koło Radomia i Pabianic, naprawione w przeciągu kilku dni. Działaniami najbardziej  kontrowersyjnymi (oględnie mówiąc) były akcje zbrojne o znamionach prowokacji, mające podgrzać nastroje społeczeństwa.

 

13 listopada 1904 roku rewolucjoniści wywołali krwawe zajścia na Placu Grzybowskim w Warszawie. Najpierw rozrzucili ulotki zapowiadające demonstrację w tym miejscu, co spowodowało przybycie oddziałów policji. Potem grupa bojówkarzy PPS, wmieszana w tłum wiernych opuszczający kościół po Mszy świętej, rozwinęła czerwony sztandar i zaintonowała rewolucyjne pieśni. Kiedy policjanci ruszyli w ich stronę, znienacka powitano ich palbą z „brauningów”. Jeden funkcjonariusz padł śmiertelnie ugodzony, pięciu odniosło rany postrzałowe. Zaskoczeni stróże porządku otworzyli ogień w stronę tłumu. Po zaciętej obustronnej kanonadzie wszyscy bojowcy PPS bezpiecznie ulotnili się z miejsca zdarzenia, ale w chaotycznej strzelaninie zginęło od sześciu do jedenastu przypadkowych przechodniów, wielu odniosło rany, a ponad sześćset osób aresztowano. Po latach Piłsudski określił akcję na Placu Grzybowskim mianem… „dowcipnej”.

 

Do dramatu doszło również w wigilijną noc 1904 roku w Radomiu. Po zakończeniu pasterki aktywiści PPS obecni wśród wiernych jęli wznosić okrzyki przeciw poborowi i strzelać w powietrze z rewolwerów, starając się skierować tłum w stronę stojącego na ulicy kordonu wojska. Naprzeciw demonstrantom wyszedł pułkownik Innokientij Bułatow, dowódca stacjonującego w Radomiu 26 Mohylewskiego Pułku Piechoty. Oficer przemówił do zgromadzonych, następnie zbliżył się do młodego „chorążego” PPS, próbując odebrać mu czerwony sztandar. Rewolucjonista wypalił z rewolweru do pułkownika, zabijając go na miejscu. Dalszy przebieg wypadków w relacji socjalistów wyglądał następująco:

 

„Zagrały karabiny piechoty. Pierwsza salwa, nikt z manifestantów nie został ranny [podkr. – A.S.].

W odpowiedzi oddziałek bojowy PPS zaczął strzelać z rewolwerów. Padli na jezdnię jakiś żandarm i żołnierz, a drugi oficer został ranny w rękę.

 

I znów salwa karabinowa. Po niej trzecia. Obie szczęśliwie nikogo nie zabiły ani nie raniły [podkr. – A.S.].

 

Nasi w odpowiedzi walą ze swych rewolwerów. […] Naraz potężny huk rozdarł powietrze. To dynamit, podłożony przez jednego z członków oddziału bojowego pod podmurowanie okalającego cerkiew parkanu […]. Żołnierze przerażeni wybuchem przerwali strzelaninę. Manifestanci, oprzytomniawszy, rozbiegli się na wszystkie strony”.

 

Z powyższego opisu wynika, że w Radomiu wojsko oddawało salwy jedynie na postrach, mimo strat ponoszonych od kul socjalistów. Dopiero po wybuchu bomby podłożonej pod parkan cerkwi św. Mikołaja i po rozbiegnięciu się tłumu, jeden z oficerów oddał kilka strzałów rewolwerowych do „chorążego” PPS. Zabójca Bułatowa legł trupem opodal swej ofiary.

 

Podczas obu opisanych demonstracji rewolucjoniści działali albo z wyjątkową bezmyślnością, narażając osoby postronne na śmierć – albo też z premedytacją dążyli do sprowokowania masakry, by móc potem uroczyście potępiać brutalność sług caratu. Jednakże ich zamiar sparaliżowania akcji mobilizacyjnej w Królestwie poniósł fiasko. Jako się rzekło, poborowi karnie stawili się w koszarach.

 

Wykuwanie miecza

Ocenia się, że wśród 580.000 poddanych cara, którzy wzięli udział w „wojnie z Japońcem”, było około 45.000 Polaków.

Wbrew zapowiedziom socjalistów nie doszło do masowych dezercji ani do przechodzenia na stronę wroga. Wyśniony przez Piłsudskiego legion długo nie miałby bazy rekrutacyjnej. Dopiera kapitulacja Portu Artura i batalia pod Mukdenem dostarczyły większej liczby polskich jeńców. Ogółem wśród 74.369 wojskowych rosyjskich wziętych do niewoli podczas wojny znalazło się 4658 Polaków. Zaledwie 82 z nich przyjęło oferowaną przez Japończyków ofertę azylu, reszta została repatriowana po zakończeniu działań.

 

Fakt, że Polacy nie chcieli masowo ginąć pod sztandarami socjalistów w skazanym na klęskę zrywie, wcale nie świadczył o deficytach patriotyzmu. W tej wojnie wykuwało swe umiejętności wielu naszych dowódców, w następnej dekadzie zaangażowanych dla dobra sprawy polskiej i odradzającej się Rzeczypospolitej. Byli wśród nich m.in. przyszli generałowie: Józef Dowbor-Muśnicki (w przyszłości dowódca I Korpusu Polskiego w Rosji, potem wódz naczelny Powstania Wielkopolskiego), Wacław Iwaszkiewicz (dowborczyk, następnie okryty chwałą podczas wojen z Ukraińcami i bolszewikami), Sylwester Stankiewicz (dowódca II Korpusu Polskiego w Besarabii, potem zgrupowania rosyjskiej „białej” Armii Ochotniczej na Kubaniu), Lucjan Żeligowski (dowódca 4 Dywizji Strzelców Polskich na Kubaniu i w Odessie, następnie 1 Dywizji Litewsko-Białoruskiej Wojska Polskiego, twórca Litwy Środkowej, minister spraw wojskowych II RP), Eugeniusz de Henning-Michaelis (wiceminister spraw wojskowych II RP), Wiktor Thommée (w 1939 dowódca Armii „Łódź”), Leon Billewicz (w 1940 więzień Starobielska, zamordowany przez NKWD w Charkowie), pułkownik Bolesław Mościcki (dowódca Pułku Ułanów Krechowieckich, potem dowborczyk) i wielu innych.

 

Męstwo

Kiedy pod Cuszimą morze pochłaniało storpedowany krążownik Admirał Nachimow, jego dowódca, kapitan I rangi Aleksander Rodionow zapewnił swej załodze bezpieczny ratunek w szalupach, a następnie postanowił podzielić los swego okrętu.

Gdy zajął miejsce na mostku kapitańskim, niespodziewanie u jego boku wyrosła postać pierwszego oficera. Okręt pogrążył się w falach, a obu wojskowych wciągnął wir. Rodionow rychło stracił przytomność. Ocknął się na powierzchni, podtrzymywany przez swego towarzysza, któremu obce były myśli samobójcze. Po kilku godzinach zostali uratowani przez japońskich rybaków.

Po powrocie z niewoli Rodionow wystąpił o odznaczenie swego zastępcy za postawę w czasie bitwy, za nieprzerwaną 26-godzinną służbę na pomoście nawigacyjnym i wreszcie za ocalenie dowódcy. Jego wybawcą był urodzony w Petersburgu polski katolik, Wacław Kłoczkowski, w przyszłości wiceadmirał Polskiej Marynarki Wojennej.

 

Prasa Królestwa Polskiego z dumą odnotowywała przykłady bohaterstwa rodaków, okazywanego nawet tam, gdzie zabrakło ducha Rosjanom. Wiele pisano o młodym miczmanie Jerzym Wołkowickim, służącym na pancerniku Imperator Mikołaj I, jednym z dwóch oficerów, którzy po klęsce cuszimskiej głosowali przeciw kapitulacji i za kontynuacją walki. W przyszłości Wołkowicki miał służyć w Błękitnej Armii Hallera, dowodzić Flotyllą Pińską podczas wojny polsko-bolszewickiej, a w kampanii wrześniowej dywizją piechoty.

 

Z żalem odnotowano śmierć inżyniera Antoniego Perkowskiego oraz lejtnanta Jerzego Dukielskiego, którzy poszli na dno wraz z pancernikiem Pietropawłowsk, obu wcześniej odznaczonych za udział w odparciu ataku japońskich torpedowców.

 

Szczególnym świadectwem był opublikowany list grupy marynarzy służących na krążowniku Ruryk, zatopionym koło wyspy Ulsan, przesyłających kwotę 26 rubli za odprawienie Mszy w kościele św. Aleksandra w Warszawie, w podzięce za uratowanie życia.

 

Wyjątkową sławę zdobył lejtnant Kazimierz Porębski, który wbrew kapitulanckiemu dowództwu przedarł się na pokładzie krążownika „Nowik” z Morza Żółtego do Władywostoku. Powiadano o nim, że za niesubordynację wpierw został skazany na karę śmierci, zamienioną na… tydzień honorowego pobytu w twierdzy, a następnie obsypano go medalami; otrzymał też złotą szablę z napisem Za chrabrost’. W odrodzonej Rzeczypospolitej Porębski został wiceadmirałem, szefem Departamentu Spraw Morskich i Kierownictwa Marynarki Wojennej. Zostawił po sobie słowa:

„Tam, gdzie płynie okręt polski, choćby na drugą półkulę ziemi, wszędzie jest morze polskie. I tam, gdzie marynarz-Polak płynął całymi latami, choćby pod obcą banderą, zanim zaszumiała mu wyśniona bandera polska…”

 

Bracia w bólu

Po zakończeniu wojny obie strony opłakiwały swe ofiary. Wedle danych Japońskiego Wojskowego Biura Statystycznego zginęło bądź zmarło z ran i chorób 80.378 żołnierzy cesarza Mutsuhito. Analiza rosyjskich zasobów archiwalnych pozwoliła potwierdzić śmierć 52.501 wojskowych cara Mikołaja II. Nie wiadomo, ilu zginęło Polaków, ale z pewnością chodzi o setki, zapewne tysiące osób.

Sam władca Kraju Wschodzącego Słońca chwycił za pióro, by upamiętnić poległych:

 

Dusze bohaterów,

Których kości bieleją

Na obcych wzgórzach

Już powróciły do Ojczyzny.

 

Rosja uczciła ofiary wojny przepięknym walcem Na wzgórzach Mandżurii. Jedna z kilku wersji tekstu utworu zawierała strofy:

 

Straszno dokoła

I wiatr na wzgórzach szlocha.

Czasem księżyc wyjrzy zza chmur,

Oświetlając żołnierskie mogiły.

 

Bieleją krzyże

Przepięknych herosów w oddali.

A cienie przeszłości krążą wokoło,

Szepcząc o stratach daremnych.

[…]

 

Bohaterów ciała

Już dawno rozpadły się w mogiłach.

Wciąż nie spłaciliśmy im długu,

Nie wyśpiewaliśmy ich wiecznej pamięci.

[…]

 

Wspólnota bólu łączyła przedstawicieli różnych religii, kultur, narodów i ras, przyjaciół i wrogów. Rozpacz i łzy matek żołnierzy z Warszawy, Petersburga i Tokio były takie same.

 

 

Andrzej Solak

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie