Ameryka ma wiele opcji odpowiedzi na ataki rakietowe i dronowe Iranu na rafinerię saudyjską, która utraciła o połowę możliwości produkcyjne. Prezydent Donald Trump mówił w środę, że USA niekoniecznie muszą odwoływać się do rozwiązania militarnego.
Oświadczenie Trumpa pojawiło się kilka godzin po tym, jak oznajmił, że „znacznie” zwiększa sankcje ekonomiczne wobec Iranu w następstwie ataków na pola naftowe, które według Waszyngtonu, zostały zainicjowane przez Teheran. Prezydent polecił sekretarzowi skarbu Stevenowi Mnuchinowi zaostrzenie istniejących sankcji wobec Iranu. Szczegóły nowych kar miały być ogłoszone w ciągu 48 godzin.
Wesprzyj nas już teraz!
– Administracja Trumpa nie chce wojny z Iranem, ale chce także przywrócić odstraszanie w regionie – przekonuje analityk ds. bezpieczeństwa Bilal Saab Z Instytutu Spraw Bliskowschodnich. – Zachowanie równowagi między tymi dwoma celami będzie wyzwaniem. Trzeba wysłać wiadomość do Irańczyków, aby nie robili tego ponownie, a jednocześnie zarządzać sytuacją i kontrolować eskalację – tłumaczył, dodając, że Ameryka powinna mieć gotowe „ukryte opcje”.
Decyzja o zaostrzeniu sankcji nastąpiła po spotkaniu sekretarza stanu Mike’a Pompeo z saudyjskimi urzędnikami w Dżuddzie. To właśnie tam debatowano, w jaki sposób zareagować na ataki, które przynajmniej tymczasowo zmniejszyły produkcję saudyjskiej ropy o 5,7 miliona baryłek dziennie, co stanowi prawie 6 proc. globalnych dostaw ropy. Na konferencji prasowej saudyjscy urzędnicy pokazali, jak mówili, pozostałości 25 bezzałogowych dronów irańskich Delta Wing i pocisków cruise „Ya-Ali”, które odzyskali z zaatakowanych obiektów naftowych. Saudyjski pułkownik Turki al-Malki, rzecznik Ministerstwa Obrony przekonywał, że „atak został przeprowadzony z północy i niewątpliwie sponsorowany przez Iran”. Dowodami na to mają być pozostałości dronów i rakiet.
Irańska państwowa agencja informacyjna IRNA poinformowała w środę, że rząd wysłał notę dyplomatyczną skierowaną do USA, zaprzeczając zaangażowaniu w atak na pola naftowe w Arabii Saudyjskiej i ostrzegł, że jeśli zostaną podjęte jakiekolwiek działania przeciwko Iranowi, zareaguje natychmiast.
Odpowiedzialność za ataki wzięli na siebie rebelianci Houthi z Jemenu wspierani przez Teheran. Ich rzecznik jeszcze w środę zagroził również atakiem na Zjednoczone Emiraty Arabskie w związku z pomaganiem Saduom w prowadzeniu operacji wojskowych w Jemenie.
Według Amerykanów i Saudów, dostępne dowody wskazują, iż nie jest możliwe, aby ataki na pola naftowe były prowadzone z terytorium Jemenu. – Nasze robocze założenie jest takie, że nie pochodziły one z Jemenu ani Iraku – mówił amerykański oficer obrony dla portalu Voice of America we wtorek, dodając, że amerykański zespół sądowy pracuje na miejscu z Saudami, badając pozostałości pocisków. Prezydent Iranu Hassan Rouhani powiedział w środę, że Jemeńczycy przeprowadził atak jako „ostrzeżenie” dla Arabii Saudyjskiej przed zaangażowaniem w koalicję walczącą z Houthi.
Organizacje praw człowieka od dawna krytykują koordynowane przez Arabię Saudyjską naloty na obszary cywilne w Jemenie, pogarszające jeden z najgorszych kryzysów humanitarnych na świecie. Rouhani przekonywał, że Jemeńczycy „nie uderzają w szpitale, szkoły ani w bazar w Sanie”. Wskazał, że Saudowie powinni „wyciągnąć wnioski z tego ostrzeżenia”.
Zdaniem Josepha Dunforda, amerykańskiego szefa Połączonych Sztabów, sobotni atak wyglądał inaczej niż wcześniejsze uderzenia rebeliantów Houthi. Zaznaczył jednak, że Stany Zjednoczone nie mają żadnych ogólnych zdjęć ataków i że to Saudowie powinni dokonać własnej oceny tego, co się wydarzyło. Tymczasem książę Abdulaziz bin Salman, saudyjski minister energii, ogłosił we wtorek, że połowa produkcji ropy ograniczonej przez ataki, została przywrócona i że królestwo spodziewa się produkować 11 milionów baryłek dziennie do końca września, w porównaniu do 9,6 miliona baryłek przed atakami.
Źródło: voanews.com
AS