8 listopada 2012

Ameryce grozi „zadekretowana rewolucja”

(Fot. BigPicture/Forum)

Program Obamy jest jednoznaczny: przemienić Amerykę z kraju o większości chrześcijańskiej, o rodowodzie europejskim, gdzie tryb życia społecznego wyznaczają pryncypia cywilizacji chrześcijańskiej, w multikulturowe społeczeństwo „otwarte”, w którym nowym determinantem jest przywiązanie do postulatów lewicowej rewolucji – mówi dla PCh24.pl Michał Krupa z Fundacji Republikańskiej.

 

 

Wesprzyj nas już teraz!

Co spowodowało, że Barackowi Obamie udało się ponownie wygrać wybory prezydenckie? Przecież sytuacja gospodarcza tego kraju nie uległa poprawie, nie zostało zmniejszone bezrobocie, a wzrosło zadłużenie. Czy wyborcy wciąż uważają, że winnym obecnego stanu rzeczy jest George Bush, a Obama potrzebuje więcej czasu?

 

Zwróciłbym uwagę na dwie sprawy. Po pierwsze, podczas tegorocznej kampanii obóz Obamy ciągle powracał do swojego sloganu „blame Bush”. Rzecz jasna, wiele konsekwencji złych decyzji poprzedniej administracji, szczególnie kwestie deficytu i zadłużenia, faktycznie musiały być podjęte przez wybranego w 2008 roku Obamę. Jednak po czterech latach wyraźnie widać, że wcale nie zamierzał on dokonać jakiejkolwiek korekty w tych dziedzinach. Dzięki jego polityce zadłużenie Ameryki wynosi obecnie rekordowe 16 bilionów dolarów! Więc slogan „blame Bush” miał charakter typowo propagandowy. Po drugie, sam Mitt Romney był poniekąd odpowiedzialny za szeroki rezonans tego sloganu. Obóz Obamy skutecznie zdołał wykorzystać fakt, że Romney był zwolennikiem wojny w Iraku i otoczył się wieloma doradcami ds. narodowego bezpieczeństwa i polityki zagranicznej, którzy pełnili funkcję w administracji Busha. Szczególnie chodzi tutaj o grupę doradców związanych z nurtem neokonserwatywnym. Romney dopiero w ostatnich tygodniach kampanii starał się nieco desperacko zaradzić tym tendencjom, ostrzegając przed „kolejnym Irakiem i kolejnym Afganistanem”.

 

Czy uważa Pan, że Obama będzie kontynuował swoją politykę zadłużania, centralizacji i redystrybucji?

 

Nie widzę raczej szans na zmianę obecnej trajektorii Obamy w kwestiach gospodarczych. Republikanie, którzy utrzymali swoją dominację w Izbie Reprezentantów, zapewne będą punktować prezydenta i utrudniać mu realizację jego pomysłów. Jednak, należy również zwrócić uwagę na to, że Senat nadal pozostał w rękach Demokratów. Więc układ sił niewiele się zmienił w porównaniu ze stanem rzeczy przed ogłoszeniem wyników wyborów. Obama zdaje sobie sprawę, że dostał świeży mandat na kolejne cztery lata. Jego elektorat, którego znaczącą część stanowią wyborcy albo pobierający pensje rządowe bądź od tego rządu uzależnieni przez różnego rodzaju zapomogi i zasiłki, będzie domagał się dalszej polityki redystrybucji i zwiększenia prerogatyw rządu federalnego, skutecznie omijając konstytucyjne zastrzeżenia ze strony konserwatystów.

 

Czy Amerykanie są zadowoleni z bardzo umiarkowanej polityki zagranicznej Obamy? Czy uważają, że będzie on potrafił rozwiązać problem Iranu, Syrii i Bliskiego Wschodu?

 

Trzeba od razu zaznaczyć, że polityka zagraniczna raczej nie była kluczowym tematem tej kampanii dla obu grup wyborców. Amerykanie bezpośrednio nie są zainteresowani tym, co się stanie w Iranie, w Syrii, czy też generalnie na Bliskim Wschodzie. Dopiero gdy są postawieni przed opcją wykorzystania amerykańskiej potęgi do wpływania na losy różnych sytuacji potencjalnie wybuchowych na arenie międzynarodowej, wydają werdykt, czy warto się angażować. Na dzień dzisiejszy nie widać jakiegoś szczególnego zainteresowania tym co robi Waszyngton w świecie. Co więcej, widać raczej tendencje bardziej krytyczne wobec amerykańskiego zaangażowania w nim. Tendencje te, często błędnie nazywane „izolacjonistycznymi” (jak gdyby Ameryka kiedykolwiek była krajem „izolującym” się od świata bądź swojej bliskiej zagranicy), powinny być uznane jako zdrowy odruch anty-interwencjonizmu. Obama zdołał ukazać siebie jako bardziej roztropnego męża stanu, ostrożnie manewrującego na wzburzonych falach światowej geopolityki. Ku zadowoleniu większości Amerykanów, wycofał wojska z Iraku, wyznaczył termin zakończenia misji afgańskiej, zlikwidował bin Ladena. Co prawda, podejście do kwestii irańskiej niezbyt różniło obu kandydatów. Obama, mimo wszystko, powstrzymuje się od eskalowania napięcia z Teheranem, pomimo dosyć opłakanej strategii negocjacyjnej i silnego nacisku ze strony potężnego lobby izraelskiego w Waszyngtonie oraz samego rządu Benjamina Netanjahu. Ustały też ostre spory z Moskwą, które były dziedzictwem administracji Busha Jr. Nie należy jednak zapominać, że Obama rozszerzył znacząco operacje bezzałogowych dronów m.in w Pakistanie i Jemenie, prowadzone w sposób wyjątkowo tajny, bez żadnej publicznej instancji kontrolnej i które, obok szeregu zabitych terrorystów, mają również na swoim koncie dziesiątki, jeśli nie setki ofiar pośród cywilów. Zaangażował również w Libii amerykański potencjał do obalenia Muamara Kadaffiego (bez odpowiedniej rezolucji ze strony Kongresu). Okazuje się jednak, że „rewolucja” była klasycznym przykładem demoliberalnego hurraoptymizmu i nadziei pokładanej w siłach, które w żaden sposób nie były siłami „liberalnymi” ani „demokratycznymi”, i które w ramach logiki klasycznej koncepcji „blowback” pokazały 11 września tego roku w Bengazi, jakie mają nastawienie do amerykańskiej obecności w islamskich krajach. Powszechnie wiadomo, że z rozkazu Obamy, CIA dostarcza broń i pomoc logistyczną syryjskim rebeliantom walczącym z wojskami Baszara al-Assada. Wygląda na to, że po raz kolejny amerykańskie pieniądze i technologie kierowane są do sił, które raczej nie są zainteresowane budowaniem pro-zachodniego reżimu w Damaszku, ale państwa opartego na obłąkanej islamistycznej ideologii. Obecność sunnickich wojowników z pod znaku al-Kaidy wśród masy rebeliantów już dawno została w Syrii odnotowana.

 

Prof. Zbigniew Lewicki oceniał, że Obama zawiódł wyborców, ale Mitt Romney nie cieszył się u niezdecydowanych zbytnią estymą, nie podbił ich serc. Czego mu zabrakło do zwycięstwa?

 

Być może prof. Lewicki nieco przesadził, używając słowa „zawiódł”. Zapewne, nadzieje i entuzjazm związane z Obamą nie były na takim poziomie jak w 2008 r., jednak uważam, że znacząca część wyborców autentycznie jest zadowolona z polityki Obamy, pomimo tak jasnych danych empirycznych, chociażby bezrobocia utrzymującego się oficjalnie na poziomie 8 procent, czy też zwiększonej podczas rządów Obamy liczby Amerykanów korzystających z kartek żywnościowych, (szacuje się ich na 40 milionów). To są dane, które były nie do pomyślenia jeszcze parę lat temu. Sondaż przeprowadzony na zlecenie Fox News wskazuje dzisiaj, że 54 procent wyborców popiera dotychczasową politykę Obamy, pomimo tego, że 52 proc. wszystkich wyborców uważa, iż kraj jako całość zmierza w złym kierunku.

 

O porażce Romneya zdecydowało kilka elementów, ale za najważniejsze uważam: kampanię propagandową Obamy i równocześnie problem jego wiarygodności w oczach tradycyjnie konserwatywnego elektoratu. Uznany powszechnie jako „flip-flopper”, człowiek nieokreślony ideowo, miałki i kompromisowy, Romney nie zdołał wzbudzić takiego entuzjazmu wśród swych nominalnych wyborców jak jego rywal.

 

Czy uważa Pan, że przez najbliższe cztery lata Obama będzie dążył do radykalnego przeobrażenia Stanów pod względem światopoglądowym? W pierwszej kadencji zaprezentował się jako polityk, który wspiera najbardziej lewackie ruchy, środowiska homoseksualnych aktywistów i chce być postrzegany jako miłośnik „zielonej energii”.

 

Program polityki kulturowej Obamy jest jednoznaczny: przemienić Amerykę z kraju o większości chrześcijańskiej, o rodowodzie europejskim, gdzie tryb życia społecznego wyznaczają jeszcze w mniejszym lub większym stopniu pryncypia cywilizacji chrześcijańskiej w multikulturowe społeczeństwo „otwarte”, w którym nowym determinantem określającym amerykańską tożsamość jest stopień przywiązania do postulatów lewicowej rewolucji kulturowej, we wszystkich dziedzinach życia. W tym względzie nie mam żadnej wątpliwości, że Obama jest spełnieniem nadziei licznych adeptów tzw. szkoły frankfurckiej i innych „społecznych inżynierów”. Mapa elektorska wyraźnie pokazuje, że bardziej tradycyjnie nastawieni Amerykanie zamieszkują stany „Starej Konfederacji”, czyli Południa oraz tzw. stany środkowe. Są to zazwyczaj reprezentanci klasy średniej, nominalnie religijni katolicy i konserwatywni protestanci, zwolennicy niskich podatków, praw stanowych, ceniący własność prywatną, przywiązani do tradycji republikanizmu i prerogatyw konstytucyjnych, bardziej pro-life, raczej w trwałych związkach małżeńskich i mieszkający przeważnie w małych miasteczkach, bądź w miejscowościach rolniczych. Samuel Francis, jeden z najbardziej znaczących reprezentantów amerykańskich tradycjonalistów, określił swego czasu ten segment elektoratu jako „Middle American Radicals” (MAR), bogobojnych i patriotycznych wojowników, podtrzymujących prawdziwy, nieskomercjalizowany i nierewolucyjny „American Way of Life”. To ci wyborcy stanowili swego czasu trzon tzw. nowej większości, dającej solidne i wręcz spektakularne zwycięstwa wyborcze Republikanom, jak w przypadku wyborczych „tsunami” Nixona w 1972 r. i Reagana w 1984 r. Obama będzie korzystał z faktu, że demograficzne trendy, ukazujące stopniowy spadek liczby reprezentantów MAR w przeciągu najbliższych 30 lat będą działały na jego korzyść i korzyść jego partii. Zapewne, przy braku jakiejś nowej konsolidacji sił konserwatywnych i rewitalizacji  instynktu anty-etatystycznego, program lewicowo-liberalny, który w zasadzie jest programem już nie zakamuflowanej, ale otwartej dechrystianizacji połączonej z opozycją wobec wszystkiego co jeszcze wiąże się klasycznym patrymonium cywilizacji zachodniej, ów program będzie zdobywał nowe przyczółki. Szczególnie ważnym mogą okazać się nominacje do Sądu Najwyższego, których dokona Obama podczas ostatniej kadencji. Grozi więc Ameryce coś, co można nazwać „zadekretowaną Rewolucją”.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiał Petar Petrović (Polskie Radio)

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie