20 września 2019

Kanibalizm, nomadyzm i swoboda seksualna. Problemy z katechizacją Indian

Według ogólnie przyjętych szacunków, Brazylię w czasie odkrycia zamieszkiwało około pięciu milionów Indian. Największymi przeszkodami dla ich nawrócenia były antropofagia, poligamia, pijaństwo, sporadyczny nomadyzm, wojny pomiędzy sąsiednimi plemionami i niestałość postanowień.

 

W roku 1556 pierwszy biskup Brazylii Dom Pero Fernandes Sardinha wsiadł na statek Nossa Senhora da Ajuda [Matka Boża Pomocy] w towarzystwie osób duchownych, arystokratów oraz całych rodzin i pożeglował do Brazylii. 

Wesprzyj nas już teraz!

 

Wkrótce po opuszczeniu przez nich wybrzeży Salwadoru doszło do fatalnej w skutkach katastrofy morskiej. Ci, którzy z niej uszli – a było ich wielu – zostali w końcu schwytani i zjedzeni przez bezwzględnych Indian Caeté z lewego brzegu rzeki São Miguel, które to miejsce jest wciąż znane do dziś dzięki powszechnej tradycji.

 

To typowe wydarzenie, które pokazuje, jaki był stan cywilizacji Indian brazylijskich, gdy przybyli nasi pierwsi osadnicy i misjonarze.

 

Aby dać wyobrażenie, jaką zmianę wprowadził napływ chrześcijaństwa i cywilizacji, przedstawimy ogólny zarys sytuacji tubylców w czasie odkrycia Brazylii.

 

Nomadyzm i swoboda seksualna

Być może największym odkryciem Portugalczyków, kiedy wylądowali na naszym wybrzeżu, byli sami Indianie, typ człowieka, którego nie widziano nigdzie indziej na świecie. Jedyna wiedza Indian dotyczyła życia w lesie. Celem ich życia było jedzenie, picie, polowanie, walka i zabijanie.

Wioski, które budowali, zwane tabas, trwały nie dłużej niż cztery lata: drewno gniło, palmy przykrywające ich szałasy odpadały, a wskutek polowań zwierzyna w okolicy była niemal na wymarciu.

 

Jeśli jakieś plemię niewprawnie angażowało się w rolnictwo, ziemia ulegała wyjałowieniu, zmuszając Indian do przeprowadzki. Oprócz tego, że z natury byli drapieżcami o zwyczajach nomadów, nasi Indianie nigdy nie doświadczyli żadnego rozwoju.

 

Więzi społeczne, jakie ich jednoczyły, były tak luźne, że te małe plemiona stawały się coraz bardziej awanturnicze. Wzajemne i nieustanne wojny eksterminacyjne osłabiały i zmniejszały ich liczebność.

 

W tych biednych duszach dominował instynkt zemsty. Gdy już zaczęły się spory, przechodziły one z rodziców na dzieci; nie można było się spodziewać samozaparcia dla wspólnego dobra czy potomności.

 

Przeciwnie do pewnych idyllicznych wizji życia plemiennego, które starają się przekazać autorzy wypowiadający się w imieniu rdzennej ludności, charakteryzowało się ono całkowitą swobodą seksualną, która jest przyczyną wszelkiego rodzaju niemoralnych zachowań i chorób.

 

Kilku kronikarzy tamtych czasów donosi, że przed nawróceniem Indianie żyli w długich domach – ocas. Chata liczyła trzysta lub czterysta stóp (około 90-120 metrów) długości i pięćdziesiąt stóp (ok. 15 m) szerokości; ściany były zrobione z trawy, a sufit pokryty liśćmi drzew palmowych. Żyło w nich w rozproszeniu od stu do dwustu Indian. Kiedy wchodziło się do chaty, widziało się w nich wszystkich i wszystko. Niektórzy śpiewali, drudzy śmiali się, inni płakali, niektórzy przygotowywali mąkę, jeszcze inni cauim (urodzaj napoju alkoholowego) itp. Ze wszystkich stron było widać małe ogniska, co nadawało pomieszczeniu wyglądu labiryntu albo małego piekła.

Chaty te były ciemne, cuchnące i zadymione. Jako łóżek nieszczęśni tubylcy używali swego rodzaju sieci, który wydzielały przeraźliwy odór. Mieszkańcy byli tak leniwi, że nawet nie wstawali, aby się wypróżnić.

 

Makabryczny kanibalizm

Byli oni ludźmi w pełni pierwotnymi, dzikimi, sprytnymi, kłamliwymi i zdradzieckimi. Co gorsza, uprawiali też kanibalizm.

 

Uroczystości publicznej masakry służyły za pretekst do przyjęć i zebrań. Stąd nazwano je „obrzędową antropofagią”. Ludy tubylcze zjadały swoich wrogów z zemsty. Ich ekspedycje wojenne miały także za zadanie dostarczenie ludzkiego mięsa.

 

W czasie walki Indianie dążyli głównie do pojmania więźniów. Po wstępnej walce wojownicy po obu stronach rzucali się na siebie nawzajem, starając się rozbroić przeciwnika i złapać go żywcem. Martwi i ranni na polu bitwy byli dziesiątkowani i od razu zjadani, wiele ich części pieczono i zabierano do domu. Zwycięska ekspedycja triumfalnie wkraczała do wszystkich sojuszniczych tabas po drodze. Po przybyciu do pierwotnej wioski oddziały zmuszały więźniów do okrzyków: „Ja, twoje jedzenie, przybyłem!”.

 

Nikt z więźniów nie mógł uciec przed obrzędowym złożeniem w ofierze, dla której był przeznaczony. Jeśli zachorował, tubylcy nieśli go do lasu, rozbijali jego czaszkę, pozostawiając zwłoki niepogrzebane. Okres niewoli znacznie się różnił; starcy byli zawsze zabijani krótko po powrocie z ekspedycji, podczas gdy młodzi mogli być trzymani w niewoli przez kilka miesięcy, a nawet lat.

 

Gdy już wyznaczono datę egzekucji, zapraszano wszystkich sąsiadów i sojuszników do udziału w uczcie. Poprzedzającą noc spędzali na tańcu będącym imitacją oczekiwania, śpiewając i pijąc. O świcie kilka kobiet wśród wielkiej wrzawy prowadziło ofiarę związaną w pasie na plac straceń położony w centrum wioski. Następnie kat wchodził tańcząc na dziedziniec z wielką maczetą w dłoni i roztrzaskiwał czaszkę więźnia potężnym uderzeniem.

 

Gdy tylko ofiara padła martwa, stare Indianki rzucały się ku niej otaczając ją z tykwami, by zebrać krew i mózg, które połykano wciąż ciepłe. Następnie zwłoki pieczono niczym świnię i ćwiartowano, zabierając części do chat przy okrzykach radości. Dzicy wierzyli, że jedząc ciało wroga przywłaszczali sobie jego cechy i okazywali swą wyższość nad nim.

 

Kanibalizm domowy

Niektóre plemiona zjadały członków swojej zmarłej rodziny dla kultu, myśląc, że udzielają im godnego pochówku w swoich żołądkach.

 

Często odkrywano ten domowy, magiczny albo uczestniczący kanibalizm u plemion, które praktykowały antropofagię. Wynikał on z wiary, że przyswajając sobie ciało jakiejś osoby, doświadczało się z nią więzi najściślejszej z możliwych, a zatem miało się udział w jej cechach: odwadze, wigorze, zręczności i tak dalej. Stąd na uroczystych ucztach odbywały się tajemne przyjęcia, na których zjadano ludzi uważanych za ponadprzeciętnych: wodzów, szamanów, wojowników lub bohaterów, często z tego samego plemienia.

 

Zgodnie z tym, aby przybrać się w upragnione cechy charakteru swoich przodków, różne plemiona przyjęły zwyczaj połykania ich prochów w specjalnych napojach w czasie obrzędów pogrzebowych.

 

Miesiąc po pogrzebie krewnego odkopywano jego ciało w stanie zaawansowanego rozkładu i umieszczano w olbrzymim kotle nad ogniem, dopóki miękkie części się nie roztopiły. Cuchnący odór wydzielany w czasie tego działania dopełniał makabrycznego obrzędu. Kiedy kości uległy zwęgleniu, rozbijano je i mielono na proszek. Ten z kolei umieszczano w dużych drewnianych tykwach pełnych napoju. Całe grupy następnie wypijały tę miksturę do ostatniej kropli, wierząc, że cnoty zmarłego przechodzą na każdego, kto to połknął.

 

Fundamenty wiosek

Taka złowieszcza panorama roztaczała się przed oczami pierwszych misjonarzy, którzy przybyli do Brazylii z zamiarem katechizowania tych tubylców i ustanowienia cywilizacji chrześcijańskiej.

 

Według ogólnie przyjętych szacunków, Brazylię w czasie odkrycia zamieszkiwało około pięciu milionów Indian. Wielką zasługą Portugalii było uczynienie z katechezy podstaw jej dzieła kolonizacyjnego. „Jednakże wydaje mi się, że najlepszym owocem, jaki zbierzemy, będzie ocalenie tych ludzi i musi to być głównym ziarnem, jakie Wasza Wysokość musi zasiać” – pisał Pero Vaz de Caminha do króla Portugalii, Dom Manuela, opisując odkrycie Ziemi Prawdziwego Krzyża.

 

Największymi przeszkodami dla ich nawrócenia były antropofagia, poligamia, pijaństwo, sporadyczny nomadyzm, wojny pomiędzy sąsiednimi plemionami i niestałość postanowień.

Gdyby misjonarze zadowolili się jedynie przejściem przez wioski tubylców, zamiast stanąć w obliczu wszelkiego rodzaju ryzyka, rezultat byłby niebezpieczny. Z braku przykładu czy praktyki to, czego nauczyli się w jednym miesiącu, zostałoby utracone w następnym. Przy sporadycznym nomadyzmie Indian, gdy misjonarze wracali do plemienia, które krótko przedtem katechizowali, zastawali jedynie popioły.

 

Musieli osiedlić tubylców na miejscu tak szybko, jak to możliwe, jednocześnie oddzielając już ochrzczonych od wpływu tych, którzy pozostawali poganami. Inaczej nie zdołaliby wykorzenić wahania i powrotów do ich starych zwyczajów.

 

Katecheza Indian byłaby chimerą, dopóki osadnictwo organizowane byłoby przy pomocy ich własnych rządów i władz. Pierwsze próby utworzenia lokalnych wiosek pojawiły się w Bahii. Były one najskuteczniejszym i oryginalnym sposobem kolonizacji zastosowanym w Brazylii i pierwszym ziarnem słynnych jezuickich redukcji.

 

Aby być skuteczną i kompletną, działalność misyjna wymagała pomocy ze strony władz publicznych. Trzeci generalny gubernator Brazylii, Mem de Sá (1558-1572), udzielił wszelkiego moralnego i materialnego wsparcia pierwszym misjonarzom jezuickim, którym przewodniczył ojciec Manuel da Nóbrega.

 

Pod wpływem jezuitów gubernator generalny udzielił tym wioskom niby-miejskich przywilejów. W rzeczywistości posiadały one specjalne ustawodawstwo regulujące majątek Indian, ich rozdział od Portugalczyków, handel i system pracy wśród nich, a wszystko opierało się na instytucjach portugalskich.

 

 

Carlos Sodré Lanna

 

Źródło: panamazonsynodwatch.info

Tłum. Jan J. Franczak

 

 

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie