Nielegalne, dzikie obozy imigrantów rosną jak grzyby po deszczu we wszystkich portowych miastach atlantyckich Francji. Od kilku miesięcy 450 obcokrajowców koczuje w stolicy Bretanii, Nantes, starając się nielegalnie dostać do Wielkiej Brytanii.
Mimo słów prezydenta Emmanuela Macrona o woli humanitarnego przyjmowania imigrantów, rzeczywistość we Francji odbiega od politycznych deklaracji, a zdane na siebie władze Nantes czują się bezradne wobec niekontrolowanego „fenomenu imigracyjnego”. Pod koniec czerwca prefekt regionu Nicole Klein zarządziła ewakuację obozowiska znajdującego się w centrum miasta, ale imigranci wracają na swoje dawne miejsce.
Wesprzyj nas już teraz!
Rozbitych jest około 200 namiotów na trawniku skweru Davias, zbyt małym, by przyjąć licznych imigrantów z Afryki, głównie z Sudanu i Erytrei. – Jest to sytuacja bez wyjścia – deklaruje Nicole Klein. – Nie mamy żadnych możliwości przyjęcia tych ludzi, bo wszystkie miejsca są już zajęte – precyzuje prefekt.
Zainstalowane miejskie prysznice nie są w stanie obsłużyć wszystkich chętnych. Toalety znajdują się 500 m od obozowiska. – Sytuacja pogarsza się z dnia na dzień, wieczory zaczynają być chłodne, ludzie chorują – opowiada Christophe Jouin, koordynator stowarzyszenia Autre Cantine dostarczającego imigrantom skromne posiłki.
W liście, pozostającym bez odpowiedzi, skierowanym do premiera Edouarda Philippa, mer Nantes, Johanna Rolland domagała się utworzenia nowych miejsc przyjęć w państwowych ośrodkach dla uchodźców (CADA). „Sytuacja na skwerze Daviais jest nie do utrzymania (…), jest nieakceptowalna. Chodzi o godność mężczyzn i kobiet. Nie można wyobrazić sobie na dłuższą metę prowizorycznego obozowiska w centrum miasta” – napisał regionalny dziennik „Ouest France”. Rząd udaje jednak, że nie ma problemu z imigrantami.
O piętrzących się kłopotach z imigrantami alarmował władze centralne także mer portowego Ouistreham w Normandii – z tym samym rezultatem.
FLC