13 grudnia 2016

Adwent w Clear Creek

(Zdjęcie ilustracyjne. Andreas F. Borchert [CC-BY-SA-3.0-de (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/de/deed.en), CC-BY-SA-3.0-2.5-2.0-1.0 (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0) or GFDL (http://www.gnu.org/copyleft/fdl.html)], via Wikimedia )

Adwent przyszedł do Clear Creek. Pogoda, która jak na tę porę roku była nietypowo ciepła, ostatnio gwałtownie się oziębiła. Falujące wzgórza Ozark w Green Country w stanie Oklahoma, wyłożone niedawno kobiercem intensywnych barw życia, szybko stały się bure i martwo rdzawe, nim drzewa ochoczo zrzuciły liście, jak garście posępnego confetti. Niebo – zazwyczaj żywy błękit – częściej przytłacza ołowianą szarością. Wrony z pozoru pomnożyły swą czeredę napełniając powietrze ostrym i kłótliwym krzykiem.

 

Gdy idę mozolnie w ciężkich gumowcach, by wypuścić kury na nasze podwórze, trawa i szkielety drzew pokryte są białą warstwą szronu, który chrupie pod moimi nogami. Oddech wydobywa się z nosa wielkimi obłokami, jak ogniste emanacje jakiegoś mitycznego smoka. Mroźne powietrze wydaje się nieco bardziej rozrzedzone i ściślej opatulam się rozpiętą kurtką.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Dzisiaj święto Niepokalanego Poczęcia, dzień upamiętniający odtworzenie świata i nieuchronne przeznaczenie diabła. A więc jedziemy na Mszę. Dzisiejsze niebo – jakby właśnie po to, aby świętować – jest błękitne i poznaczone pasmami obłoków. To błękit płaszcza Maryi.

 

Gdy jedziemy długą i zakurzoną żwirową drogą, krowy pasą się leniwie na pastwiskach opactwa. Na wpół ostrzyżone owce wyglądają okropnie w swojej obskurnej sierści. Wyjeżdżamy zza zakrętu i wita nas wyłaniający się widok częściowo zbudowanego kościoła opactwa. Choć wciąż jest niedokończony, jednak imponujący, jak wielki blady stwór, który znużony osiadł swoim masywnym cielskiem w dolinie pomiędzy wzgórzami.

 

Krypta, w której odprawiana jest Msza do chwili ukończenia kościoła, jest przyjemnie ciepła. Słodki zapach kadzidła wita nas – znak, że starożytna cześć – czysta i wieczna ofiara – jest oddawana i wstępuje przed tron Boga. Wchodzimy gęsiego na swoje miejsca, starając się powstrzymywać dzieci, by nie wprowadzały nazbyt dużego zamieszania.

 

Tuż po rozpoczęciu Mszy Świętej mężczyźni i chłopcy zostają zaproszeni, by przyłączyć się do mnichów w ich procesji przez klasztorny dziedziniec. To wyjątkowa cecha Mszy monastycznej. Ojciec, który prowadzi gości, otwiera misternie kutą żelazną bramę sanktuarium, by wpuścić nas do wewnątrz. Wstępujemy po zimnych betonowych schodach do klasztornego krużganka.

 

Dziedziniec jest nieukończony, a połowa jego otwarta na zewnątrz. Wita nas ziąb grudniowego powietrza, gdy mnisi powoli ustawiają się jeden za drugim w korytarzu dziedzińca. Na końcu korytarza znajduje się figurka Najświętszej Panny trzymającej na ręku Dzieciątko. Mnich kładzie infułę na głowę opata i intonuje modły po łacinie. Mnisi odpowiadają narastającym chórem własnymi modlitwami. Jeden z nich kołysze kadzidłem, a dwóch pozostałych trzyma świece, które migocą na wietrzyku. Nie wiem, co oznaczają ich słowa, ale jest to niesamowicie piękne w rozwidniającym się świetle poranka.

 

Tutaj, otoczony zimnymi górami kamienia i uroczystą kadencją modłów tych, którzy porzucili wszystko, by szukać i zdobyć Chrystusa, przypominam sobie o jaskini w Betlejem. Obłoki naszych oddechów z łatwością można wziąć za oddechy zwierząt, które zamieszkiwały stajenkę w tę noc przeszywającego zimna, kiedy pozbawiony środków do życia i drżący Pan Wszechświata rodził się na świat niemający dla Niego miejsca.

 

Wracamy do krypty. Powietrze jest szare od mgły kadzidła. Starożytne Kyrie – jedyna część Mszy nie po łacinie – zostaje odśpiewane i Msza trwa dalej. Słuchamy Listu i Ewangelii.

In illo tempore: missus est Angelus Gabriel a Deo in civitatem Galilaeae…

 

Opat wygłasza kazanie o wyniosłej światłości i przywilejach Dziewicy Maryi oraz o tym, jak Jej światłość unicestwi mroki zła. Sporo z jego kazania mi umyka, gdyż muszę chwilowo wyprowadzić jednego z chłopców, ale wydaje się, że na to święto jest to wyjątkowo trafna homilia.

 

Kazanie się kończy. Opat odśpiewuje Credo: Credo in unum Deum… Mnisi przyłączają się do niego, zmieniając w chórze, jak morskie fale. Max, mój najmłodszy syn, pochyla się do przodu i wskazuje na figurkę Najświętszej Panny osadzonej na tronie w kaplicy krypty.

 

Tatusiu, tam jest Maryjamówi podekscytowanym cichym szeptem, jakby wyjawiał jakąś wspaniałą tajemnicę.

Tak, masz racjęodpowiadam z aprobatą.

Kocham Maryję. I Jezusa mówi.

 

Wkrótce następuje prefacja, moja ulubiona część Mszy Świętej – wezwanie do całego stworzenia, by wychwalało Boga, adorowało Go i składało Mu dziękczynienie, naszemu Stwórcy i Odkupicielowi. Nasza powinność i nasze zbawienie. Niewiele jest rzeczy bardziej zachwycających niż ten śpiew.

 

Kanon, a potem pęd na szczyt, konsekracja. Dźwięczący gong dzwonów opactwa zaczyna się wraz z uniesieniem hostii przez przyobleczonego w biel księdza. Moi chłopcy wyciągają szyje, wysilając się, by zobaczyć Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo Jezusa Chrystusa.

 

Pan Jezus jest tutaj. Chcę zobaczyć Jezusa szepce jeden z nich.

Tak, jest tutajodpowiadam.

Po konsekracji ponownie zaczynają się wiercić.

 

* * *

 

Chrystus nie przyszedł raz. Jego adwent nie był pojedynczym wydarzeniem. Przychodzi raz za razem, każdego dnia, do swoich biednych i żałosnych stworzeń, zdominowanych i zaślepionych namiętnościami i nękanych grzechem. Zstępuje na nasze ołtarze i do naszych serc, by stać się jednym z nas. Jest On Bogiem, który nas kocha, Bogiem, który nie może znieść oddalenia od swoich dzieci, ale którego siła niezgłębionego uczucia zmusza, by zbliżyć się do nas. Jego miłość nie może się doczekać, aż przekroczymy nieskończoną przepaść, by być z Nim tam, gdzie się znajduje, a więc zstępuje do naszego stanu zepsucia, by tylko znaleźć się pośród nas.

 

Oto cud Adwentu. Nasze oczekiwanie Jego przyjścia nie wypełniło się dwa milenia temu. Ani nie zostanie wypełnione, gdy przyjdzie On ostatecznie po raz drugi. Nasze adwentowe wyczekiwanie zostaje wypełnione każdego dnia, gdyż On przychodzi każdego dnia. On nie może znieść oddalenia.

 

Czujność, modlitwa, przygotowanie, jakie przedstawia sobą Adwent, powinny być naszym codziennym sposobem istnienia. „Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie” (Mt 26,41). Zawsze powinniśmy przygotowywać swoje serce na przyjście Chrystusa, zawsze robiąc Mu miejsce w jaskini naszych nędznych dusz. Powinniśmy starać się ocieplić je miłością, choćby były zawilgocone i niegościnne. I powinniśmy zaprosić Jego Matkę, aby również była w naszym sercu, aby przyszła i przygotowała dla Niego miejsce. Gdyż tam, gdzie jest Ona, Chrystus zawsze jest u siebie w domu.

 

Baczmy i czekajmy. Ale nie wyczekujmy jakiejś odległej paruzji. Przyjmujmy Go codziennie, gdyż codziennie stoi u drzwi i puka. Jego obecność jest zawsze bliska. Jest On dobrym Bogiem, który kocha ludzkość. Jest On Bogiem, który pragnie zamieszkać pośród nas, w całej naszej nędzy, w stanie zepsucia i w niepowodzeniu – nie jako monarszy władca, ale jako biedne i drżące dziecko, które narodziło się wśród cuchnących odchodów zwierząt.

On jest Emmanuelem, Bogiem, który jest zawsze z nami. Czy zrobimy Mu miejsce?

 

Sam Guzman

tłum. Jan J. Franczak

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 127 624 zł cel: 300 000 zł
43%
wybierz kwotę:
Wspieram