24 października 2016

Rząd i zusowska wydmuszka

(Adam Chelstowski / FORUM )

Dawno już nie mówiło się o finansach publicznych tyle, co w tym roku. Przyczyną jest intensywnie socjalny program PiS, punkt po punkcie realizowany, pomimo pewnych potknięć i opóźnień. Program wcielany jest w życie pomimo chronicznej słabości polskich finansów publicznych widocznej w notowanym rokrocznie deficycie budżetowym, szczególnie wysokim (jeśli wierzyć planom) w tym i przyszłym roku budżetowym.


Obecna sytuacja jest niejasna. Z jednej strony rząd do sierpnia odnotowywał bardzo niski poziom deficytu budżetowego, co można odczytać jako sukces Ministerstwa Finansów, z drugiej, ze stanowiskiem pożegnał się szef tego resortu. Z ocenami wykonania budżetu poczekajmy do końca roku, szczególnie, że na rekordowy zapowiada się deficyt w budżecie środków europejskich. Jakkolwiek będzie, na przyszłość sytuację ma poprawić nowy podatek, stanowiący rodzaj amalgamatu opłacanych dzisiaj podatku dochodowego CIT i składek zusowskich. Mało dziś o nim wiadomo, ale nie należy zakładać, by rząd reformował system podatkowy po to, by w przededniu kolejnych reform społecznych, zmniejszyć swoje wpływy do budżetu.

Wesprzyj nas już teraz!

Jedną z ważnych przyczyn złego stanu finansów państwa w III RP jest deficyt na koncie Zakładu Ubezpieczeń Społecznych (ok. 46 mld zł w 2015 r.), uzupełniany wpłatami z budżetu państwa. Ów deficyt, jak każdy inny deficyt, ma dwa podstawowe źródła. Po pierwsze, zbyt niskie są wpływy do systemu, po drugie zbyt wysoki jest poziom świadczeń. Niski poziom wpływu wynika z czynników takich, jak szara strefa, niska aktywność zawodowa Polaków i Polek, niskie zarobki, potężna wyrwa społeczna spowodowana emigracją, czy pewne – nazwijmy to – niekonsekwencje w poborze składek. Wysoki poziom świadczeń wiąże się z rosnącą liczbą beneficjentów systemu opieki społecznej (zwłaszcza emerytów i rencistów) oraz z szeregiem emerytalnych przywilejów zawodowych, pamiętających z reguły poprzedni system (niski staż pracy umożliwiający pobieranie emerytury, czy wysokie świadczenia, zwłaszcza dla szeregu grup zawodowych sektora państwowego – sędziowie, prokuratorzy, służby mundurowe, etc.). Osobną kwestią, ale nie bez znaczenia, jest wyjęcie półtora miliona rolników spod zusowskiego reżimu poprzez przypisanie ich do systemu KRUS.

W praktyce sytuacja wygląda tak, że rząd, dostrzegając powiększający się deficyt zusowski, od lat czuje się zmuszony regularnie podnosić składki (co niekoniecznie odczuwają pracownicy, ale zawsze odczuwają pracodawcy) i inne obciążenia, czyli poszerzać tzw. klin podatkowy. Dokładnie takim działaniem wypycha kolejnych pracowników do szarej strefy, na umowy cywilnoprawne, na emigrację, czy po lewe zaświadczenie gwarantujące rentę, o obniżeniu ich realnego dochodu nie wspominając. Co zrozumiałe, rząd postępując w ten sposób zapędza się w kozi róg, uzyskując pewne profity na krótką metę, ale w dłuższej perspektywie ograniczając bazę składkową. Dotychczas podtrzymywanie tego systemu było możliwe z uwagi na wpływy z prywatyzacji, zaciągniętego długu, czy z innych źródeł (np. z upaństwowienia dużej części składek zebranych w OFE). Dziś jednak te źródła w większości straszą suszą i – wobec innych planowanych wydatków – nie gwarantują podtrzymania spójności systemu nawet w perspektywie bieżącej kadencji sejmowej.

Jak wspomniałem, brak jest danych projektu ustawy, do których można by się na poważnie odnieść. Rozumiejąc jednak prawdopodobne motywacje rządu, da się przewidzieć kierunki proponowanych reform. Dla przykładu, istnieją przynajmniej dwa źródła łatwego pieniądza, jaki zasilić może system opieki społecznej. Pierwszym są ci, którzy, z tytułu wysokości swoich zarobków w pewnym momencie roku podatkowego przestają płacić składki na świadczenia społeczne. Dzieje się tak, kiedy łączna składka, jaką uiścili w ciągu roku odpowiada przewidzianemu w przepisach pułapowi, powyżej którego nie pobiera się opłat w celu uniknięcia podstawy do zbyt wysokich świadczeń w przyszłości. Inną grupą są mali przedsiębiorcy prowadzący np. jednoosobową działalność gospodarczą. Ci nierzadko, bez względu na uzyskiwany przychód, odprowadzają składki na poziomie odpowiadającym płacy minimalnej. Często jest to zwyczajny sposób na unikanie opodatkowania (tu – oskładkowania). Tak w jednym, jak i w drugim przypadku podniesienie obciążeń powinno spotkać się ze społeczną akceptacją i nie powinno uderzyć w twardy elektorat rządzącej partii. Dlatego należy liczyć się z tym, że cokolwiek w grudniu obieca rząd w ramach podatkowej reformy, to zapłacą za to w dużej mierze te dwie grupy podatników. To, ile zapłacą, zależeć będzie od efektów polityki podatkowego uszczelniania prowadzonej od roku przez rząd PiS i od tego, na ile w miliardach zł przełoży się okołorządowe hasło głoszące, że „wystarczy nie kraść”. Należy to dobrze wyważyć, bo skala nowych obciążeń będzie proporcjonalna do wzrostu zainteresowania na polskim rynku usługami firm umożliwiających prowadzenie księgowości w innych krajach.

Pomimo wątpliwości, należy jednak stwierdzić, że niektóre spośród pomysłów na reformę części systemu podatkowego, jakie przebijają się do opinii publicznej mogą mieć wysoką wartość społeczną. Dotyczy to zwłaszcza samej idei ujednolicenia kwoty obciążającej pensje pracowników zatrudnionych na umowach o pracę. Wymiar edukacyjny ukazania społeczeństwu rzeczywistej skali obciążenia pracy byłby nie do przecenienia. Inną rzeczą jest uczynienie ze składek społecznych części składowych podatku, a więc, jak zakładam, opłaty naliczanej w momencie wygenerowania przychodu. Dotychczasową bolączką związaną z uiszczaniem składek społecznych jest przymus wnoszenia ich choćby w przypadku zerowego przychodu w danym okresie. Utrudnia to nie tylko samo prowadzenie działalności, ale w ogóle podjęcie decyzji o rozpoczęciu takowej.       

Bez względu na to, jaki kształt przybiorą grudniowe propozycje podatkowe, jedno warto mieć na uwadze.

Jesteśmy świadkami ostatnich lat intelektualnej ekwilibrystyki mającej na celu spięcie budżetu systemu opieki społecznej. Podstawą owego systemu są coraz bardziej utopijne (i kosztowne) w polskich warunkach hasła, takie, jak „solidarność pokoleniowa”, czy „prawa nabyte”. Tymczasem w Polsce „solidarność pokoleniowa” została zerwana z chwilą, gdy pokolenie ojców takie stworzyło warunki pokoleniu synów, że ci ostatni musieli masowo emigrować z kraju, by zarobić na życie. Konsekwencją tego jest to, że synowie nie zapewnią ojcom emerytur, jakie Ci, w swojej opinii, sobie wypracowali. Bynajmniej nie z zemsty, tylko z braku możliwości. Brak możliwości właśnie, szybciej niż się spodziewamy, uczyni „prawa nabyte” pustym hasłem, a przerośnięty system opieki społecznej wydmuszką.   

 

Ksawery Jankowski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie