31 sierpnia 2020

5 lat od kryzysu imigracyjnego. Czy Niemcy naprawdę „dali radę”?

(http://media2.s-nbcnews.com/)

Wielki kryzys imigracyjny 2015 roku nie zatopił Europy, Niemiec, ani nawet rządu samej jego sprawczyni, Angeli Merkel. Po pięciu latach wszystko po staremu, maski wyjąwszy. Bundesrepublika, a z nią cała Unia Europejska, nadal przyjmuje setki tysięcy islamskich przybyszów rocznie, ratując w tym sposób fatalną demografię i z roku na rok przybliżając się do koszmaru realnej islamizacji.

 

Pożar za medialną zasłoną milczenia

Wesprzyj nas już teraz!

Pięć lat temu kanclerz Angela Merkel wydała zgodę na przyjęcie przez Niemcy milionów muzułmańskich imigrantów. Jej słynne „wir schaffen das” – „damy radę” – wypowiedziane na konferencji prasowej 31.08.2015 symbolizuje dziś jedną z najważniejszych decyzji Berlina po 1945 roku. Dziś, w roku 2020, wydaje się pozornie, że kryzys został zażegnany. W istocie jednak pod spokojną warstwą medialnej narracji o niemieckim dobrobycie dostrzec łatwo można prawdziwy pożar.

 

Według oficjalnych statystyk w latach 2015-2019 wnioski o azyl złożyło w Niemczech 1,8 mln tak zwanych uchodźców. Lwia część z nich przypada na feralne lata 2015-2016, kiedy to dzięki decyzji kanclerz Angeli Merkel o „zaproszeniu” wszystkich pragnących tego muzułmanów do Niemiec kraj został po prostu zalany wielką falą przybyszów. Dzisiaj, w roku 2020, sytuacja jest w pewnym sensie opanowana – co nie oznacza bynajmniej, by przez niemiecką granicę wciąż nie napływały setki tysięcy wyznawców Allaha. Wprost przeciwnie, sytuacja wróciła do przedkryzysowej „normy”, co oznacza ogromną imigrację, ale w przeciwieństwie do momentu „wielkiej fali” – kontrolowaną. W ostatnich latach tak prezentowały się liczby składanych wniosków o azyl:

 

2020: 65 790 (do lipca)

2019: 165 938

2018: 185 853

2017: 222 683

2016: 745 545

2015: 476 649

2014: 202 834

2013: 127 023

 

Widać więc, że masowy napływ uchodźców do Niemiec trwa cały czas. Jest jednak ujęty w pewne ramy. W 2018 roku rządząca w Berlinie koalicja CDU/CSU-SPD zgodziła się na przyjęcie górnej granicy, która wynosi od 180 000 do 220 000 uchodźców rocznie. Od 2018 liczba ta jest zachowywana – formalnie. W praktyce bowiem muzułmanów napływa do Niemiec jeszcze więcej.

 

Wszystko za sprawą prawa do sprowadzania rodzin; każdy uznany przez niemieckie państwo azylant może złożyć wniosek o zgodę na przyjazd jego najbliższych krewnych. Trudno o konkretne statystyki, bo te, w przeciwieństwie do liczby wniosków o azyl, nie są przez niemieckie państwo szczegółowo publikowane. Wiadomo, że tylko w okresie od początku 2015 do połowy 2017 roku niemieckie państwo wydało zgodę na przyjazd dla 230 000 obywateli państw poza UE, których krewni przebywali już w Niemczech. Około połowy z nich pochodziło z trzech tylko krajów, Syrii, Iraku i Afganistanu. Niemieckie władze wprowadziły górną granicę 1000 członków rodzin sprowadzanych na miesiąc – ale jedynie dla tych uchodźców, którym przysługuje ograniczone prawo do pobytu i ochrony w Niemczech. Można zatem założyć, że obecnie do Niemiec napływa łącznie od 10 do 20 tysięcy muzułmańskich imigrantów miesięcznie.

 

Islamizacja jako polityka stabilności

W Niemczech rodzi się miesięcznie ok. 65. tys. dzieci (rocznie ok. 780 tys.) – to oznacza, że napływająca ludność islamska odgrywa dla Berlina naprawdę ogromną rolę, gdy idzie o utrzymywanie pożądanej liczby ludności w kraju. Widać zatem, że nie mamy już do czynienia z żadnym kryzysem – ale z zupełnie świadomą polityką wypełniana luki ludnościowej, która powstaje w etnicznym narodzie niemieckim wskutek niskiej dzietności. Obecnie rodzi się w Niemczech 1,57 dziecka na kobietę – o wiele za mało, by utrzymać populację na niezmienionym poziomie (potrzeba do tego 2,1 dziecka na kobietę). Mimo tego liczba ludności w kraju cały czas lekko wzrasta – polityka przyjmowania około 200 tys. imigrantów rocznie jest niezbędnym elementem nowej niemieckiej równowagi.

 

Na pozór może się wydawać, że nie wywołuje to żadnych wstrząsających skutków. Zamachy za Odrą, owszem, zdarzają się, ale dość rzadko – i nie są już tak spektakularne, jak w okresie istnienia tak zwanego Państwa Islamskiego. Owszem, wzrosła przestępczość, zwłaszcza w obszarach kradzieży, handlu narkotykami i przestępstw seksualnych – ale usłużna wobec rządu niemiecka prasa nie rozdmuchuje tematu, ba, wprost przeciwnie, o deliktach popełnianych przez imigrantów informuje dość ostrożnie, co pozwala zachować wrażenie spokoju.

 

Kiedy mniejszość stanie się większością…

W istocie życie w wielu niemieckich miastach i miasteczkach uległo od 2015 roku diametralnym przeobrażeniom; w niektórych miejscach liczba obcokrajowców wzrosła o 300-400 procent! Znamiennym przykładem jest okręg Sonnenberg w Turyngii. W latach 2012-2019 liczba obcokrajowców wzrosła tam o 406 proc. Obecnie nieniemieccy mieszkańcy stanowią 5,3 proc. całej lokalnej społeczności; w roku 2012 było to tylko 1,05 procent. Podobnych miast, zwłaszcza na wschodzie kraju, jest więcej; ten nagły przyrost nieniemieckiej i niechrześcijańskiej ludności niesie ze sobą oczywiste konsekwencje kulturowe. Zmiany są mniej zauważalne w największych niemieckich miastach, gdzie obcokrajowcy, w tym muzułmanie, stanowią znaczący odsetek już od lat.

 

W Hamburgu na przykład obcokrajowcy stanowią 16,2 proc. mieszkańców, w Stuttgarcie 24,6 proc., w Monachium 25,5 proc., a we Frankfurcie – 29 procent. To oczywiście nie tylko muzułmanie, Arabowie i Turcy, ale także Polacy, Rumuni, Włosi, Rosjanie czy Chińczycy; biorąc jednak pod uwagę zwłaszcza religijną wyrazistość ludności islamskiej to właśnie ta grupa z roku na rok będzie coraz bardziej zauważalna. W samym Berlinie już w 2018 roku muzułmanie stanowili ok. 10 proc. ludności, podczas gdy katolicy i protestanci – 25 procent.

 

Dynamika jest oczywista: nawet jeżeli w ciągu najbliższych kilku czy kilkunastu lat ludność islamska nie będzie w niemieckich metropoliach większością, to w końcu musi się to zmienić, rzeczywistość jest nieubłagana. Najlepiej pokazuje to przykład austriackiego Wiednia, gdzie ponad połowa (sic!) uczniów szkół i przedszkoli nie mówi w domu po niemiecku. Za 30 lat ci uczniowie będą mieć swoje dzieci – i wówczas austriacka stolica będzie już de facto islamska. To samo czeka największe miasta Niemiec.

 

Dali radę – ale do czasu

Po pięciu latach widać, że Merkel miała w pewnym sensie rację: jej ekipa „dała radę”: „dała radę” wpuścić do kraju dwa miliony islamskich uchodźców – i zachować władzę. Wprawdzie na fali wielkiego kryzysu migracyjnego wyrosła Alternatywa dla Niemiec, ale partia, jak wiele na to wskazuje, trafiła na swoisty szklany sufit – zyskała około 10-12 proc. niemieckich wyborców i dalej, w skali ogólnokrajowej, ani drgnie. Chadecji w sukurs przyszła z kolei tegoroczna „pandemia”. Jeszcze pod koniec 2019 roku wydawało się, że po kolejnych wyborach do Bundestagu CDU/CSU będzie musiała podzielić się władzą z rewolucyjnymi Zielonymi, dziś partia na powrót cieszy się zaufaniem 36-38 proc. obywateli i może liczyć na kontynuację „wielkiej koalicji” z SPD. Wbrew przewidywaniom wielu komentatorów kryzys migracyjny nie zmieni diametralnie niemieckiej sceny politycznej; nie pogrzebał nawet politycznej jego twarzy, czyli samej pani kanclerz. Nasi zachodni sąsiedzi przetrwali wstrząs – i będą teraz spokojnie dryfować w obranym wcześniej kierunku, powoli „wymieniając” niemiecką ludność na ludność napływową. Śmierć ze starości, zatem, zamiast nagłego zgonu.

 

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie