14 stycznia 2020

Sir Roger Scruton. Człowiek gruntownie wykształcony

(Fot. Piotr Nowak/FORUM)

Sir Roger Scruton nie był „wybitnym intelektualistą”. Przynajmniej nie takim według definicji Chestertona. Nie należał bowiem do „grupy ludzi wykazującej osobliwy i wybujały talent do mylenia się na wszelkie możliwe sposoby”. Nie był również „człowiekiem oświeconym”, bo problem z takimi polega, jak pisał cytowany rodak sir Rogera, na tym, że „uznają sami siebie za oświeconych w stopniu wystarczającym i nie chcą oświecić się bardziej”.

 

Był za to człowiekiem prawdziwie wykształconym, wedle definicji autora „Obrony rozumu”, który zauważył, że „prawdziwe wykształcenie polega na tym, by sięgać wzrokiem poza pospolitą dla własnych czasów symbolikę i maszynerię, dostrzegając elementarną prostotę u źródeł wszystkich cywilizacji, widząc takie życie, które nie sprowadza się do konsumowania, i takie ciało, które nie zależy od szaty”. Taki był sir Roger Scruton, gruntownie wykształcony człowiek, który wiedział, że bez takiego wykształcenia „najnowsze trendy w kulturze, najświeższe wykwity anarchicznej sofistyki pochwycą nas w swój zgubny nurt”.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Jego myśl sięgająca poza pozory i simulacra nowomodnych ideologii, zapisana w licznych dziełach, dostępnych także na rynku polskim, należała do moich lektur formacyjnych. Pewnie było to udziałem wielu ludzi z mojego pokolenia. Sir Roger Scruton otworzył niemal ćwierć wieku temu przede mną łamy redagowanego przez siebie „The Salisbury Review” – co uważam za jedno z większych wyróżnień, które do tej pory mnie spotkały.

 

Z pewnością będzie jeszcze czas, aby przypomnieć myśl brytyjskiego myśliciela konserwatywnego i zrobią to wybitniejsi specjaliści ode mnie. Tutaj chciałbym natomiast zwrócić uwagę na to, co świadczyło zwłaszcza w ostatnich latach jego życia o tym, że z pewnością nie był „wybitnym intelektualistą”, bo nie posiadł tej przedziwnej umiejętności mylenia się ciągle i w każdej istotnej sprawie. Ta jasność i prawdziwa niezależność (od ideologicznego zaczadzenia) jego myśli szczególnie widoczna była w czasach, gdy partia konserwatywna na naszych oczach bankrutowała intelektualnie i moralnie.

 

Rządy Margaret Thatcher (1979 – 1990) „sformatowały” brytyjski konserwatyzm właściwie jako replikę dziewiętnastowiecznego liberalizmu ekonomicznego z respektowaniem takich „zdobyczy” jak np. „prawo do aborcji” (w tym względzie Iron Lady w niczym nie różniła się od feministek). Potem nastąpiły rządy Tony’ego Blaire’a, czyli czas wielkiej ideowej konwergencji, gdy jego „New Labour Party” właściwie podpisała się pod programem M. Thatcher, poszerzając zasięg „zdobyczy” o coraz bardziej rozbudowywane „ustawodawstwo równościowe”.

 

Swoją konwergencję przeszli na początku XXI wieku również torysi – grunt był przygotowany przez lata thatcheryzmu. Rubikon został przekroczony w 2011 roku, gdy na zjeździe partii konserwatywnej urzędujący premier David Cameron oświadczył: „nie jestem zwolennikiem małżeństw jednopłciowych pomimo tego, że jestem konserwatystą, ale jestem zwolennikiem małżeństw jednopłciowych, dlatego że jestem konserwatystą”. Torysowska większość w Izbie Gmin uchwaliła legalizację w Zjednoczonym Królestwie legalizację „małżeństw” homoseksualnych.

 

Sir Roger Scruton wielokrotnie publicznie dawał wyraz swojego sprzeciwu wobec tej kapitulacji torysów i wobec ekspansji „dyktatury relatywizmu” utwierdzającej „nową ortodoksję” za pomocą „ustawodawstwa równościowego” i walki z „mową nienawiści”. W 2012 roku na łamach „Timesa” pisał: „jeśli spytamy samych siebie, jak to się stało, że obrona małżeństw gejowskich stała się ortodoksją, której muszą podporządkować się wszyscy nasi polityczni liderzy, z pewnością musimy uznać, że zastraszenie odgrywa w tej całej sprawie pewną rolę. Wyraź tylko najmniejsze wahanie w tym względzie i ktoś oskarży ciebie o „homofobię”, podczas gdy inni zorganizują wszystko tak, że nawet jeśli nic innego o tobie nie jest wiadome, właśnie to [„homofobia” – G.K.] stanie się powszechnie znane. Tylko ktoś, kto nie ma nic do stracenia może poważyć się na przedyskutowanie całej kwestii z całą wymaganą przez nią roztropnością. Politycy zaś nie należą do grupy ludzi, którzy nie mają nic do stracenia”.

 

Opisany przez Scrutona mechanizm został w ostatnich latach jego życia zastosowany wobec niego samego. Ale nie poddawał się i wskazywał, że redefinicja małżeństwa ma swoje ważkie konsekwencje społeczne, bo opierając istotę małżeństwa na „partnerstwie” zrywa z odwieczną tradycją obecną we wszystkich właściwie kulturach, która ujmuje małżeństwo jako początek nowej wspólnoty (rodzina), a jednocześnie zobowiązanie dla wspólnoty (prokreacja, która jest warunkiem trwania danej społeczności). Nie można więc – jak podkreślał – rozumować na zasadzie, że „nas to nie dotyczy, my i tak uznajemy małżeństwo jako sakrament i wiemy, że bez metafizyki nie rozpoznamy właściwej istoty małżeństwa”.

 

Rozumowanie to, wskazywał Scruton, abstrahuje od faktu, że „w naszym świeckim społeczeństwie państwo metodą faktów dokonanych przejęło już wiele funkcji religijnych”. Dodatkowo zaś, w sytuacji redefinicji małżeństwa, wcześniej czy później odpadną prawne gwarancje chroniące dotąd małżeństwo w jego społecznej funkcji (np. zakaz kazirodztwa, bigamii i małżeństw nieletnich).

 

Według Scrutona za wszystkim tkwiło „płytkie rozumowanie o równości” – „jak gdyby cienka jak nitka idea równości wystarczała do rozstrzygnięcia wszystkich kwestii dotyczących długofalowego losu ludzkości i jak gdyby pisma antropologów ( nie mówiąc już o poetach, filozofach, teologach, pisarzach, socjologach) nic się nie liczyły wobec sloganów wypowiadanych przez Stonewall [największa organizacja gejowska w Wielkiej Brytanii – G.K.]. Czy całkowicie się w tym mylimy?”.

 

W tych czasach, gdy po obu stronach Oceanu tzw. nowoczesny konserwatyzm jest już tylko i wyłącznie identyfikowany z wysokimi wskaźnikami gospodarczymi (państwo dobrobytu!) i dużymi wydatkami na wojsko, warto przypomnieć to sięgnięcie przez sir Rogera – jak przystało na człowieka gruntownie wykształconego –  wzrokiem poza „pospolitą w naszych czasach symbolikę”. Dostrzegł co jest najważniejsze, a mianowicie, że „zdrowe społeczeństwo wymaga zdrowej kultury, co pozostaje w mocy nawet w sytuacji, kiedy kultura – tak jak ja ją definiuję – jest domeną nielicznych”.

 

Kultura jest najważniejsza, bo jest źródłem wiedzy przekazywanej „poprzez ideały i przykłady, poprzez obrazy, mity i symbole”, a każda kultura „ma korzenie w religii i z tego korzenia żywica wiedzy moralnej rozchodzi się na wszystkie gałęzie myślenia i sztuki. Nasza kultura została pozbawiona korzeni. Jednak kiedy drzewo zostanie wyrwane z korzeniami, nie zawsze umiera. Żywica może znaleźć drogę do gałęzi, które każdej wiosny wypuszczają listki z niegasnąca nadzieją życia”. To dlatego, podkreślał Scruton, kultura jest dzisiaj „sprawą prawdziwie polityczną, głównym orężem w walce o zachowanie naszego dziedzictwa moralnego i drogowskazem pozwalającym zmierzać ku zaciągniętej chmurami przyszłości” (Kultura jest ważna. Wiara i uczucie w osaczonym świecie, Poznań 2010).

 

Ta „żywica znajdująca drogę do gałęzi” – czy nie jest to inna definicja zmartwychwstania?

Sir Roger Scruton – requiescat in pace.

 

Grzegorz Kucharczyk

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie