16 października 2018

I znowu „nic się nie stało”! Polska po homoparadzie w Lublinie

(Fot. Jacek Szydlowski/FORUM )

W sobotę w Lublinie po raz kolejny… nic się nie stało. Nic a nic. Nie jest przecież prawdą, że Prawo i Sprawiedliwość, broniąc dewiacyjnej „parady,” występowało przeciwko głoszonym przez siebie wartościom. Z pewnością nie jest też prawdą, że konserwatywny minister spraw wewnętrznych chwaląc ostrą reakcję policji, faktycznie chwalił pałowanie konserwatywnych wyborców.

 

Prowokacje w Lublinie…

Wesprzyj nas już teraz!

O tym, że nic się nie stało, wiem oczywiście z mediów. Nasza szanowne, konserwatywna, antysystemowe telewizje internetowe (tygodniki jeszcze nie miały czasu się wypowiedzieć), raczyły wszystko wytłumaczyć. Otóż, jest to jedna wielka prowokacja, a właściwie ich szereg. Pierwszą prowokacją była propozycja dewiacyjnej ekshibicji. Na szczęście był dzielny wojewoda, który nie dał się sprowokować, z jednej strony wyrażając poparcie dla wolności propagowania dewiacji, z drugiej zaś zakazując tej konkretnej ekshibicji, z racji na zagrożenie zamieszkami. Tak oto reprezentant konserwatywnej przecież partii podwójnie broni dewiantów – raz, broni ich „prawo” do gorszenia innych i dwa, broni ich przed fizyczną krzywdą ze strony tych wrednych, ciemnych, lubelskich katoli. Ale, wiecie, rozumiecie, to przecież taki manewr, taka taktyka, bo nie można dać się sprowokować. Niestety, sąd – wiadomo, sądy wciąż jeszcze są w reformie – odrzucił decyzję wojewody i (dla odmiany, liberalnego) prezydenta Lublina, przez co gorszący spektakl jednak miał miejsce.

 

A tu kolejna prowokacja: tym razem ze strony tych wrednych, konserwatywnych Lublinian, którzy usiłowali zatrzymać pokaz dewiacji. Ale drodzy państwo, nie dajmy się oszukać: to na pewno nie byli prawdziwi konserwatyści, ani nawet prawdziwi Lublinianie. Ich protest z pewnością był prowokacją. Można sądzić, że to byli narodowcy, a przecież Ruch Narodowy, jak sama nazwa wskazuje, jest obcą agenturą. Niewątpliwie za wszystkim stała Rosja.

 

Nic dziwnego, że reakcja ministra spraw wewnętrznych była tak ostra – nie może być zgody dla tych, którzy chcą niszczyć wizerunek rządu, i to tuż przed wyborami, jakimiś gorszącymi pokazami posiadania kręgosłupa moralnego. Przecież wszyscy wiedzą, że wybory to czas bezkręgowców: zwłaszcza gdy w grę wchodzi nie tylko jakiś tam Lublin, ale też Kraków, Poznań, Gdańsk, Wrocław, i, rzecz jasna, sama Warszawa. Niewątpliwie właśnie dlatego rządowi kandydaci na prezydenta Lublina i Warszawy zapewniali, ku zdziwieniu własnych wyborców, że oni, choć osobiście wolą inne marsze, to będą z całej siły bronić praw dewiantów do promowania swoich „poglądów”. Ale w ogóle, to znowu winni są dziennikarze, którzy zadają takie prowokacyjne, ideologiczne, pytania, gdy przecież wiadomo, iż w samorządach chodzi tylko o chodniki i ulice, a nie o maszerujących po nich dewiantów.

 

…I poza Lublinem

Oczywiście, nasz konserwatywny, katolicki rząd cierpi na prowokacje nie tylko w jednym nieszczęsnym Lublinie. Niemalże od samych wyborów, kraj huczy od rozmaitych prowokacji. Co rusz jakieś środowiska – agenci, wszystko agenci – w najgorszych możliwych momentach domagają się od rządu poważnego traktowania postulatów konserwatywnych katolików, na których reprezentację PiS twierdzi, że ma wyłączność: a to jakiś zakaz mordowania dzieci, a to potępienie szkalowania Polski na arenie międzynarodowej. A przecież wiadomo, że to są rzeczy, przeciw którym można mówić, ale tylko mówić – na pewno nie działać, bo przecież trzeba znać umiar!

 

Tyle innych prowokacji jeszcze można wymieniać! Ot, choćby żądania zakazu in vitro, czy wypowiedzenia konwencji stambulskiej. A przecież wiadomo, że tak długo jak rządzi PiS, katoliccy wyborcy nie muszą wcale się obawiać żadnej konwencji, więc po cóż ją wypowiadać? Wystarczy dalej „słusznie” głosować.

 

Do mniejszych prowokacji, można zaliczyć rozmaite sprawy gospodarczo-wolnościowe, jak chociażby protesty hodowców zwierząt futerkowych czy projekty ustaw zgłaszane przez zwolenników prawa do posiadania broni. Jakże znamienną w tym gatunku prowokacji była sprawa wolności wycinania drzew na własnej posesji – tu prowokatorzy nawet chcieli stworzyć rozłam w rządzie, forsując swoje chore postulaty wolności rozporządzania własną własnością za pomocą zmanipulowanego ministra, ale na szczęście, partia w porę zrozumiała jak się sprawy mają. A ministra odstawiono na bok – oczywiście dopiero po jakimś czasie, bo przecież nasz silny rząd nigdy się nie ugina pod presją protestów. Rząd jedynie rozbraja niebezpieczne prowokacje, mające zagrozić Dobrej Zmianie; jeśli zaś rozbrojenie prowokacji wymaga wyjścia naprzeciw postulatom dewiantów, czarnych marszów, czy eko-fanatyków, to przecież jest to wina tylko i wyłącznie prowokatorów.

 

Z resztą, można nawet dobrotliwie się zgodzić, że nie zawsze są to prowokatorzy. Może są to po prostu ludzie niemądrzy, którzy zwyczajnie nie rozumieją polityki. Ale choćby nie rozumieli, powinni bardziej szanować rękę, która ich karmi! Przecież na pewno gdy tylko PiS zdobędzie pełnię władzy – może nie po tych wyborach lokalnych, ale na pewno już po tych krajowych – to wtedy będzie można wyjść spełnić niektóre oczekiwania katolików. Oczywiście, tylko jeśli będzie większość konstytucyjna – ale jak nie będzie, to przecież nie wina partii, tylko narodu, więc…

 

Wyborcy zrozumieją…

Na szczęście, w ostatecznym rozrachunku, katoliccy wyborcy dzisiaj są bardzo wyrozumiali, byle tylko im odpowiednio wytłumaczyć całą sprawę. Tak będzie również w przypadku lubelskim.

Pomimo więc że wybory tuż-tuż, zgorszeni wyborcy Prawa i Sprawiedliwości jeszcze zdążą się dowiedzieć z mediów internetowych, oraz odpowiednich źródeł prasowych – który to katolicki tygodnik sprzedają w kościołach diecezji lubelskiej? – że ten gorszący zabieg był konieczny, dla dobra większej sprawy. Marszu dewiantów trzeba było chronić, bo inaczej, Warszawa mogłaby znowu wybrać Platformę. To zaś musiałoby być złe dla Lublina: co szkodzi partii, to szkodzi narodowi. Poza tym, skoro sąd wydał taki wyrok, to dewiację trzeba było chronić – prawo prawem, nazwa partii zobowiązuje. No, a zapewnienia kandydatów, że będą osobiście pozwalać na dalszą deprawację? Przecież Dobra Zmiana jest warta odrobiny zgorszenia!

 

Wyborcy tym bardziej będą wyrozumiali, że przecież, jak powszechnie wiadomo, prawicowi wyborcy muszą głosować na PiS. Nie wolno marnować głosów. A głosy marnuje się wtedy, gdy głosuje się na dobrego kandydata, zamiast wybierać marne popłuczyny łaskawie podsunięte przez partię. Nie dość, że taki kandydat nie ma szans, to jeszcze, gdyby jednak został wybranym, zmieni arytmetykę w sejmie, sejmiku czy radzie, utrudniając rządy prawdziwym partiom. Gorzej niż zdrada!

 

W tej sytuacji, można tylko wyrazić zdziwienie, że takie argumenty wydają się występować obecnie tylko po konserwatywnej, katolickiej stronie polityki. To prawda: dawniej było widać więcej wyrachowania. Rząd SLD nieraz powstrzymywał własne zapędy, aby tylko zapewnić pozytywny wynik referendum unijnego. Platforma również długo trzymała się ciepłej wodzie w kranie, sprawy światopoglądowe załatwiając tylko pod stołem. Ale to już było i minęło! Tama pękła, powstał najpierw Ruch Palikota, a potem Nowoczesna, i trwa szaleńczy wyścig na lewo. Platforma prześciga się z innymi partiami nie tylko w deklaracjach, ale również w czynach: na poziomie samorządów trwa otwarta wojna przeciwko wszystkiemu co tradycyjne i katolickie.

 

Abstrahując zaś od wyborów samorządowych, głupotą byłoby, aby sądzić, iż gdyby jedna z tych partii wygrała w przyszłorocznych wyborach powszechnych, to natychmiast zarzuci swoje ideowe postulaty aby zdobyć poparcie umiarkowanej większości. Przeciwnie, jeśli dojdą do władzy, będą mieli poczucie, iż to właśnie dzięki tym postulatom. Gdy bojaźliwa prawica szuka niemożliwego konsensusu oddając pole przeciwnikom, po drugiej stronie czasy kompromisów się skończyły. Kto nie wierzy, niech spojrzy na Irlandię. Skoro zaś o Irlandii mowa, niech puentą tu będzie fragment wiersza Irlandczyka W. B. Yeatsa, The Second Coming, napisanego przed 99 laty:

 

The best lack all conviction, while the worst
Are full of passionate intensity.

(Najlepszym braknie wszelkiego przekonania, zaś najgorsi
Są pełni żarliwej pewności.
)

 

Tak właśnie Yeats wyobrażał sobie koniec świata, czerpiąc inspirację z europejskiego chaosu A.D. 1919. Bo czyż nie jest tak, że cywilizacja upada, gdy jej obrońcy, nie ważne czy powodowani strachem, cynizmem, brakiem wiary, czy zwykłym zwątpieniem, otwierają wrota coraz bardziej rozzuchwalonym barbarzyńcom? Doprawdy, gdy konserwatyzm i katolicyzm wśród naszych polityków jest praktycznie bezobjawowy, trudno się dziwić ciągłym postępom rewolucji. Ale z drugiej strony, dlaczego politycy mieliby traktować katolicyzm na poważnie, gdy sami katolicy tego nie robią? Szeregowi katolicy i tak zagłosują na PiS. A hierarchia Kościoła? Cóż, sądząc po ich reakcji na ten i wcześniejsze marsze dewiantów, w sobotę w Lublinie naprawdę nic się nie stało.

 

Jakub Majewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie