30 maja 2016

Zohydzić apostołów – misja pisarza promowanego przez „Tygodnik Powszechny”

Każdy może napisać książkę – cóż, takie czasy. Nawet książkę o apostołach. Ale nie każdy powinien taką książkę promować. Przede wszystkim nie powinno promować jej promować pismo, które samo siebie określa mianem „katolickiego”.

 

Nakładem „Wydawnictwa Literackiego” ukazała się w Polsce pozycja zatytułowana „Królestwo”, autorstwa francuskiego pisarza Emmanuela Carrère’a. Na okładce widnieje następujący napis, stanowiący fragment recenzji z „Le Point”: Długo oczekiwana powieść. Sześćset stron na temat początków chrześcijaństwa – jest czym zaniepokoić czytelników.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Czy uwierzą Państwo, że w tym krótkim komunikacie zawarte są trzy kłamstwa?

 

Po pierwsze bowiem, „Królestwo” nie jest powieścią, a jedynie przelanym na papier strumieniem świadomości pisarza obdarzonego niewątpliwym talentem.

 

Po drugie – nie sześćset stron, ale nieco ponad pięćset.

 

Po trzecie – absolutnie nie na temat „początków chrześcijaństwa”. Pierwszych sto stron bowiem, stanowi coś na kształt dziennika pisarza, w którym Carrère ze sporą domieszką wstydu przyznaje się do tego, że „był w jego życiu okres chrześcijański”, gdy codziennie chodził do Kościoła, często przystępował od sakramentów i starał się żyć zgodnie z nauką Jezusa Chrystusa.

 

W prasie także reklamuje się „Królestwo” jako powieść o świętym Pawle i Łukaszu – nie dajmy się temu zwieść.

Proszę nie liczyć na ciekawą przygodę intelektualną, albo na miłą rozrywkę przy opisach starożytnego świata, którego porządek odwrócił swym przyjściem Jezus Chrystus. W powieści Carrère’a znajdą Państwo jedynie jego własne, dość trywialne rozterki, obraz zepsucia dzisiejszego świata, i rozmyślania autora dotyczące tego, czy to o czym piszą historycy, ale i autorzy Nowego Testamentu jest prawdą. Wszystko to wcale nie w formie powieści, ale dość swobodnych notatek, rozważań, spekulacji, bez jakichkolwiek dialogów, zwrotów akcji itp. To raczej bardzo rozbudowany esej, niż powieść.

 

Ale sama forma to oczywiście nie wszystko, pozostaje jeszcze treść. A z tą, jest jeszcze gorzej…

 

Zaczynając od początku – najpierw poznajemy autora jako człowieka, który kiedyś wierzył, ale dziś się z tego śmieje (choć w porównaniu z innymi znanymi ateistami czyni to w sposób subtelny). Z książki dowiadujemy się natomiast, jak ważny jest dla niego bożek dzisiejszego świata, czyli seks (dwuznaczny, lubieżny wtręt co kilka stron), jak mocno ulega pierwszemu spośród grzechów głównych, a więc pysze (jego „zmysł krytyczny buntował się wobec niektórych zapisów Ewangelii”), ale także tego, że poszukuje duchowości (o czym niech świadczą choćby liczne pochwały dla jogi).

 

Carrère najwyraźniej naczytał się wielu książek o komunizmie, bo w każdym możliwym momencie usilnie stara się strukturę pierwotnego Kościoła porównać do… partii bolszewickiej, a apostołów do członków politbiura.

Mało? To dołóżmy do tego, że między opowieścią o świętym Pawle, a dywagacjami na temat świętego Łukasza, autor ze wszystkimi szczegółami opisuje poszukiwania w internecie satysfakcjonującego go filmu pornograficznego, a w innym miejscu fragment Księgi Koheleta „Każdego dzieła, które twa ręka napotka, podejmij się”, odczytuje jako… zachętę do masturbacji (sic!). Rozważań autora na temat Matki Bożej nie będziemy tu przytaczać, są tak obsceniczne.

 

Wszystkie te obrzydliwości i niegodziwości, nie byłyby warte wspomnienia, gdyby akcja promocyjna książki Carrère’a nie obrazowała jednocześnie bardzo ciekawego zjawiska – totalnej degrengolady tak zwanego Kościoła otwartego. Główny polskojęzyczny organ tego wpływowego bytu, „Tygodnik Powszechny”, poświęcił na swych łamach mnóstwo miejsca na promocję tej książki. Po co? W jakim celu? Jak ta lektura zbliża czytelnika do zbawienia? Czy bezeceństwa opisane w „Królestwie” są dla dziennikarzy „TP”, w tym dla piszących tam księży, już tak powszednie, że nie czują potrzeby, by przestrzec przed nimi czytelników skuszonych reklamowaną „powieścią o początkach chrześcijaństwa”?

 

Z lektury książki Carrère’a, może jednak wyniknąć jakieś dobro. Między wierszami wyczytujemy bowiem, że autor wciąż jest człowiekiem poszukującym duchowości, któremu w pewnym momencie najwyraźniej zabrakło odpowiedniego kierownika duchownego. I tym jedynym dobrem, wynikającym z lektury „Królestwa” oraz być może niniejszego tekstu, może być podjęcie przez nas modlitw za Emmanuela Carrère’a.

 

Raz już przeżył nawrócenie. A przecież póki życia, póty nadziei.

 

 

 

Krystian Kratiuk

 

„Królestwo”. Emmanuel Carrère. Wydawnictwo Literackie, s. 532

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 132 117 zł cel: 300 000 zł
44%
wybierz kwotę:
Wspieram