26 listopada 2014

Komedia „Za jakie grzechy, dobry Boże” to z jednej strony świetna zabawa, z drugiej zaś bezrefleksyjne spojrzenie na problem europejskiego szaleństwa multikulti.

 

W ostatnich latach Francuzi dowiedli, że pamiętają, co oznacza dobry, komediowy gust. Genialni „Nietykalni” i smakowite, pełne ciepła filmy Danny’ego Boona – to obraz francuskiej komedii ostatnich kilku lat, jaki został w głowach wielu polskim bywalcom kina. Pora jednak na lekką korektę kursu: oto Philippe de Chauveron proponuje nam śmiech do łez z absurdów multikulturowej Francji. Zaraz, zaraz… absurdów? Nie – wybaczcie Państwo – idzie po prostu o stereotypy.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Więcej i mocniej

 

Bo też, niestety, Chauveron nie potrafił przebić gęstej błony politycznej poprawności, jakim otoczyła go współczesna – laicka i tolerancyjna dla wszystkiego prócz nietolerancji – Francja. W komedii „Za jakie grzechy, dobry Boże”, francuski reżyser postanawia pośmiać się trochę z wielokulturowej Francji, toteż przedstawia katolickich, tradycyjnych Francuzów, zakochanych na śmierć w de Gaulle’u, ich dzieciom – nowoczesnym, otwartym kobietom, wychodzącym za imigrantów. I tak Chauveron zaserwował nam sporą dawkę humoru, obśmiawszy Żyda, Algierczyka i Chińczyka. Brzmi całkiem zachęcająco, ale próżno szukać w tym pomyśle wielkiego wyrafinowania. Reżyser – owszem – potrafi rozbawić niemal do łez, a i sam pomysł na film zdaje się być atrakcyjny do tego stopnia, że zapewnia frekwencyjny sukces. Cóż więcej może zabraknąć do szczęścia komediowemu twórcy, oprócz kinowej sali pełnej roześmianych buziek?

 

A jednak! Zabraknąć może ambicji. I, niestety, Chauveron wykazał się właśnie jej brakiem. Metoda Francuza przypomina bowiem słynny żart o zmartwionej matce młodego lotnika, która przeraziwszy się perspektywą dalszej kariery syna, z pełnym przekonaniem zakomunikowała mu tonem nieznoszącym sprzeciwu, by koniecznie latał nisko i powoli. Trudno powiedzieć, czy Chauveronowi ktoś podpowiadał, gdy wpadł na pomysł swojej nowej komedii, faktem jest, że w obśmiewaniu francuskiego multikulti lata wyjątkowo nisko i wyjątkowo powoli.

 

Nie idzie oczywiście o to, by zachęcać twórców do wulgarnych, obscenicznych żartów rasistowskich, z jakich słyną mainstreamowi twórcy w Stanach Zjednoczonych, jak choćby reżyser Seth MacFarlane, któremu hollywoodzka bohema zarzuca rasizm, antysemityzm, seksizm i pewnie kilkadziesiąt innych fobii i „izmów”. MacFarlane jednak nie mieści się w żadnych kanonach, bo zdecydowanie niewiele w jego kpinach elegancji. Co więc mógł zrobić Chauveron, zamarzywszy o obśmianiu „kolorowej”, imigranckiej Francji? Uderzyć mocniej – wyśmiać i pokazać, że niechęć do imigrantów niekończenie musi łączyć się ze „zgredostwem” i starczą gderliwością, ale że jest pewną naturalną reakcją obronną narodowych wspólnot na ekonomiczne zagrożenie, jakie niesie ze sobą napływ imigrantów czy choćby na klasyczne zderzenie kultur.

 

Twórca „Za jakie grzechy…” nie zdecydował się jednak na bardziej ambitną drogę, sprowadzając komedię do wyśmiewania znanych powszechnie stereotypów na temat Żydów, muzułmanów oraz Azjatów. Stereotypowo potraktował też deklarujących przywiązanie do konserwatywnych wartości Francuskich rodziców, którzy opętani „rasizmem” w stosunku do swoich zięciów szukają sposobu, by  z owej matni „wstecznictwa” po prostu się wyrwać. Nie rozumie ich nawet miejscowy ksiądz, śmigający w konfesjonale na tablecie.

 

Wszyscy zostaniecie multikulti

 

Trudno nawet obrazić się na Chauverona o sprowadzenie „Za jakie grzechy…” do rangi filmu stanowiącego terapię dla „niedzisiejszych”, cuchnących nieco naftaliną przeciwników multikulturalizmu. Jest on bowiem najpewniej ofiarą świeckiej religii politpoprawności, pozwalającej śmiać się głównie z zacofania. Oddajmy sprawiedliwość Chauveronowi – drwi on tak z konserwatyzmu obyczajowego, jak imigrantów, jednak w tym drugim przypadku ogranicza się do bezpiecznych, powszechnych stereotypów. Na koniec znajduje też cudowny, niemal bajeczny konsensus. Nie pogniewa się więc na niego ani narodowiec, ani imigrant.

 

W opinii Chauverona – takie wrażenie można odnieść – wszyscy jesteśmy zwolennikami multikulti, bo tolerancja ułatwia nam życie. Ogranicza stresy, pozwala lepiej funkcjonować zawodowo no i przede wszystkim szczęśliwie się zakochać. Tyle, że w tym wszystkim nie o tolerancję chodzi, ale istotne zmiany o charakterze cywilizacyjnym. Przykład? Przez dekady mądre głowy wpierały „głupim” obywatelom, że islam jest w gruncie rzeczy religią pokoju, zaś muzułmanie – wyjąwszy radykałów – to sympatyczni, otwarci ludzie. Jak wygląda owa otwartość obserwujemy wszyscy, śledząc kolejne informacje o ucieczkach muzułmanów z poszczególnych krajów Europy do Syrii i Iraku, gdzie rekrutują się w szeregi zbrodniczego Państwa Islamskiego.

 

Dla Chauverona problematyczne kwestie zderzenia cywilizacji nie istnieją. Zakłada on po prostu, że gdy wszyscy staniemy się multikulti, to świecka ideologia nowej Europy, obfitej w cały system praw człowieka, połączy nas niczym najtwardsze spoiwo. Jednym słowem: łączy nas wszystkich wzajemna akceptacja. To bardzo krótkowzroczne spojrzenie. I choć zabawa na komedii Chauverona jest przednia, to trudno zapomnieć o tym, że rysowana przez niego sielanka wkrótce się skończy. Pardon – już się skończyła.

 

 

Krzysztof Gędłek

Za jakie grzechy, dobry Boże, reż. Philippe de Chauveron; scen. Philippe de Chauveron, Guy Laurent; wyst. Christian Clavier, Chantal Lauby, Ary Abittan, Medi Sadoun, Francja 2014

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 133 333 zł cel: 300 000 zł
44%
wybierz kwotę:
Wspieram